Placówki, które ukarano
Placówki, które ukarano
Bydgoszcz- przychodnie: Okole, Wilczak, Vitamed, Zachód, Leśna, Przyjazna, GryfMed, Medic, Obwód Lecznictwa Kolejowego, Sanitas, Centrum Medyczne Gizińskich, poradnie przy Centrum Onkologii, SPZOZ przy ul. Kołłątaja, gabinety prywatne doktora Józefa Dziedzica i Zdzisława Grzelakowskiego.
Toruń - przychodnie Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego (dwie kary)
Więcbork - NZOZ Provita
Nakło - gabinet lekarski Danuty Kallas
Solec Kujawski - miejsko-gminna przychodnia Aleksandrów Kujawski - poradnie SP ZOZ
Leczyły zmarłych, wykonywały kilka takich samych operacji tej samej osobie. Lista zarzutów jest długa.
W Kujawsko-Pomorskiem przychodnie i szpitale muszą zapłacić NFZ przeszło pół miliona złotych kary i zwrócić dziesięć milionów. Najczęściej trzeba oddać ubezpieczalni pieniądze za pracę lekarzy, którzy... nie pracowali. Po kontrolach zgłoszono doniesienie do prokuratury w sparwie nieprawidłowości w Szpitalu Uniwersyteckim i Wojewózkim Szpitalu Obswerwacyjno-Zakaźnym w Bydgoszczy.
Nie z nami te numery
Najczęstszym przewinieniem jest zapisywanie w dokumentacji kilku operacji na konto jednej osoby. Rekordzista, lekarz z Poznania, potrafił 100 razy "wyciąć" wyrostek robaczkowy tej samej osobie! Inny, z Wielkopolski, 96 razy usuwał znamię na skórze temu samemu mężczyźnie. - U nas takie rzeczy się nie zdarzają - zapewnia doktor Andrzej Purzycki, zastępca dyrektora bydgoskiego NFZ.
- Od lat działa sprawny system kontroli. Mamy zewidencjonowanych pacjentów, a każda procedura medyczna jest zapisywana w pamięci systemu. Jeśli ktoś chciałby po raz drugi "przypisać" choremu ten sam zabieg, od razu to wychwytujemy. System takich danych nie przyjmuje.
Podobnie niemożliwe jest, by, jak to się dzieje w innych częściach kraju, wystawiać rachunki za leczenie zmarłego. Informacje o zgonach znajdują się w bazie danych NFZ i nie ma możliwości, by takie oszustwa nie zostały wykryte.
W Polsce funkcjonują dwa systemy elektronicznie obsługujące NFZ. Jeden jest bardziej elastyczny i nie pozwala na pewnego rodzaju "pomyłki".
- Zanim wprowadzono system zdarzało się, że pacjenci mieli po kilka razy wyrywany ten sam ząb. Teraz, w czasie kontroli, możemy wykryć nawet takie drobiazgi - mówią w NFZ.
W większości ujawnionych przez bydgoski NFZ spraw chodzi o nieduże oszustwa. Zazwyczaj kończy się na tym, że lekarz musi oddać niesłusznie wzięte pieniądze.
Jedzie z nami lekarz?
W zeszłym roku skontrolowano działanie ośmiu hospicjów domowych. Zajmują się one opieką nad przewlekle, śmiertelnie chorymi, których mają odwiedzać zarówno pielęgniarki jak i lekarze. - We wszystkich kontrolowanych placówkach były nieprawidłowości - mówi Grzegorz Bubienko, naczelnik wydziału kontroli NFZ. - Chodziło szczególnie o to, że lekarze nie odnotowali wizyt domowych - nie było ich w dokumentacji medycznej.
Oznacza to, że medycy albo zapominali to robić, albo po prostu do pacjentów nie wyjeżdżali. Normą było, że lekarz był niby zatrudniony do tego rodzaju opieki nad umierającymi, a żadnej dokumentacji nie prowadził.
W czterech zakładach udowodniono, że lekarze nie opiekowali się chorymi zasądzono grzywny. Hospicja domowe działające w szpitalu inowrocławskim, szpitalu w Świeciu, przy domu Sue Ryder w Bydgoszczy i przy Towarzystwie Opieki Paliatywnej zapłaciły łącznie prawie pół miliona złotych kar.
Chwila dla pacjenta
Najczęstszym przewinieniem lekarzy wobec pacjentów jest poświęcanie im zbyt mało własnego czasu. W wielu przychodniach medycy uwijali się jak w ukropie i zamiast przyjmować pacjentów przez osiem godzin dziennie wszystkich załatwiali w trzy.
- Jak tu można mówić o rzetelnym badaniu? - pyta Andrzej Purzycki. - Podpisując z nami kontrakt specjaliści wiedzą, że pacjentowi powinni poświęcić minimum 15 minut. Tymczasem okazywało się, że po kilku chwilach chory opuszczał gabinet lekarza. Zbyt krótkie badanie zaś to brak dobrej jakości.
Skutki takiego postępowania widać było w niektórych przychodniach specjalistycznych. Po pierwszym półroczu nagle okazywało się, że już przyjąć nikogo nie mogą, bo wyczerpły NFZ-owskie limity.
Kontrolerzy ruszyli do 30 przychodni, w 22 wypisano czeki na kary. Każda z nich musiała płacić po 1000-1500 złotych.
Wykazano też inne uchybienia, które biły przede wszystkim w pacjentów. Bo jak inaczej nazwać przypadek, że zamiast kardiologa w poradni specjalistycznej przyjmuje lekarz ogólny, albo że pacjent całuje klamkę lekarskiego gabinetu - bo doktor zamiast czekać na chorych do 15.00, jak napisano na tabliczce, o 13.00 poszedł do domu?
Za ile ratują życie?
W walce o pieniądz za leczenie bywa, że zarządzający poradniami i szpitalami nie mają zahamowań. W kilku szpitalach wykryto, że pacjenci zamiast po operacji dochodzić do siebie na oddziale intensywnej opieki medycznej, leżeli na zwykłej sali. Rachunki jednak wystawiano na drogą procedurę intensywnej terapii.
Dlaczego? Bo NFZ gdy płaci za operację, to w cenie jest leżenie w sali chorych, za intensywną płaci oddzielnie. I to słono. Takie przypadki wykryto w Szpitalu Uniwersyteckim w Bydgoszczy i lecznicy w Grudziądzu.
Zagrożeniem dla pacjentów i wyciąganiem pieniędzy przez jedną z firm farmaceutycznych może okazać się jedna z akcji profilaktycznych prowadzonych w naszym regionie. Firma zorganizowała masowe badania na osteoporozę. W wielu aptekach można było sobie zmierzyć poziom gęstości kości. Na miejscu był lekarz, który wypisywał receptę na pewien ściśle określony lek. Po jednym dniu akcji, tylko w jednej aptece pacjenci realizowali po kilkadziesiąt recept na Ostolek. Fundusz dopłacał do tego lekarstwa, bo przy każdym pacjencie lekarze zaznaczali, że jest to choroba przewlekła, a więc lek jest za darmo. Kupowali go więc prawie wszyscy uczestnicy akcji.
Lekarze związani z firmą przyjeżdżali nawet z odległych części województwa, aby wypisywać recepty. - To wyglądała jakby epidemia osteoporozy wybuchła. Sprawę bada teraz prokuratura - komentuje kontroler z NFZ.