Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Los ziemi po Grzybowskiej bulwersuje wszystkich, którzy znali kobietę

Adam Willma [email protected]
Chałupinka w „dołku”, jak mówią tutejsi, stała się łakomym kąskiem. Dlatego nagle tak wiele osób się interesuje tym siedliskiem.
Chałupinka w „dołku”, jak mówią tutejsi, stała się łakomym kąskiem. Dlatego nagle tak wiele osób się interesuje tym siedliskiem. fot. autor
Do Przypustu jedzie się wyboistą drogą między sadami. Z wielkiej wiślanej skarpy rozciąga się malowniczy widok na rzekę. Dom Heleny Grzybowskiej leży kawałek dalej, w głębokim parowie, na nieużytkach. "Dom" to zbyt wielkie słowo w tym wypadku - raczej marna, rozpadająca się chałupa.

- Nie zaznała tu ani chwili szczęścia - mówi sąsiad, Józef Bakuła. - Miała życie ciężkie jak mało kto. A wszystko zaczęło się od tego dziecka. Bo Wojtek był nieślubny.

Buty nabite gwoździami

Młodziutka dziewczyna wpadła z Józkiem Wasickim, chłopakiem, który terminował na gospodarstwie jej ojca. Tak przynajmniej ustalił sąd, nakładając na Józka alimenty.
Bakuła dobrze zapamiętał ten poród: - W metalowej miednicy przemyła dziecko. Była zima 1952 roku, ślizgawica straszna, więc nie było szansy, żeby zawieźć ciężarną do szpitala. Mój ojciec, żeby zawieźć dziecko do szpitala, musiał poświęcić nowe buty - podbił je gwoździami i wyruszył po lodzie na stację kolejową. Dalej już pociągiem dowiózł dziecko do szpitala w Aleksandrowie.
Ojciec Grzybowskiej zdążył jeszcze za życia rozdzielić swoje hektary między dzieci, ale tylko na słowo, bo testamentu po sobie nie zostawił. Helenie przypadł w udziale skromny domek w dołku. Żeby wyżyć, musiała tyrać na cudzych gospodarkach.
- Niejeden by nie wytrzymał na jej miejscu, bo alimenty ojciec dziecka płacił nieregularnie i do tego marne. Ale Grzybowska nadrabiała pracowitością i tak jakoś wiązała koniec z końcem - wspomina Kazimierz Gruda, sąsiad ze Szpitalki.

Co z tym spadkiem

W latach gierkowskich Grzybowska stała się właścicielką gruntu przez zasiedzenie. Zmarła w 1991 roku pozostawiając jedynego syna. - Wojtek był kawalerem. Żył z tym swoim rakiem samotnie, nikt mu ręki nie podał - przyznaje Gruda.

O ziemię Grzybowskich nikt z rodziny nie kwapił się upomnieć. W domku zamieszkał jeden z krewnych.
- Prawdę powiedziawszy nikomu się nie spieszyło, żeby dzielić tę działkę, bo wiadomo było, że spadkobierców jest kilkunastu i trudno ich będzie wszystkich zebrać. A rolniczo te grunty były zupełnie nieużyteczne - mówi Stefan Waligórski, krewny Grzybowskich.
W ubiegłym roku rozniosła się jednak wieść, że gospodarka po ciotce Grzybowskiej ma już nowego właściciela.
- Na początku myśleliśmy, że to niemożliwe - mówi Stefan Waligórski. - Bo niby jak to możliwe, skoro nikt ze spadkobierców nie został wezwany do sądu?

Niech weźmie fundacja

- Mowę nam odjęło, gdy okazało się, że o spadek po ciotce i jej synu upomniał się Wasicki. Jaki trzeba mieć tupet, żeby coś takiego zrobić! - mówi Stefan Waligórski.
- Przecież ten człowiek nigdy w życiu nie miał kontaktu z synem! Nigdy się nim nie interesował, nawet w chorobie, nie pojawił się na pogrzebie - pomstuje Kazimierz Gruda. - Nie licząc chwili, gdy począł się Wojtek, nie było pomiędzy nimi żadnego kontaktu.
- Dwóch bliskich krewnych jest dziś w domu pomocy społecznej. Przydałoby się im jakieś wsparcie finansowe, ale nie dostali ani grosza - argumentuje Waligórski, który zamierza walczyć o prawo rodziny do spadku. Zastrzega jednak, że chodzi mu tylko o zasadę: - Zrzekamy się jakichkolwiek zysków. Grunt powinien zostać przekazany jakiejś fundacji dobroczynnej. Ale nie człowiekowi, który nie miał z tą kobietą nic wspólnego.

Z dokumentów, do których dotarli Waligórscy, wynika że Wasicki udzielił pełnomocnictwa radcy prawnemu z Torunia Adamowi Polnemu. W dokumencie tym oddaje mu w praktyce wszelkie prawa dysponowania ziemią.

Drugi krąg

Sprawę prowadziła w Aleksandrowie sędzia Małgorzata Serocka:
- W takich przypadkach procedura jest bardzo uproszczona, a sąd nie prowadzi szczególnego badania dowodowego, ustala jedynie porządek dziedziczenia. Jeśli nie ma wśród spadkobierców dzieci albo małżonka, w grę wchodzi tzw. drugi krąg powołanych do dziedziczenia. W tym przypadku jest to ojciec. Z prawnego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy chodzi o dziecko z nieślubnego związku, bez znaczenia jest też kontekst obyczajowy - wyjaśnia pani sędzia. - Pan Wasicki stawił się w sądzie i odebrałam od niego zapewnienie spadkowe.

Owszem, teoretycznie istnieje możliwość odsunięcia od dziedziczenia, jeśli spadkobierca zostanie uznany za osobę niegodną spadku. Ale to skomplikowana sprawa.
Niech pan nie przyjeżdża
Józef Wasicki mieszka dziś kilka kilometrów od Przypustu. Niebawem obchodzić będzie dziewięćdziesiąte urodziny. Pomimo dwóch aparatów słuchowych niemal nie słyszy, z trudem chodzi.
Twierdzi, że ojcem Wojtka nie był, że wrobiono go w sądzie. I do ziemi Waligórskich nie rości sobie żadnych pretensji.
- Przyjeżdżali tu jacyś panowie w tej sprawie. Tłumaczyli, że spadkobierców jest kilkunastu. Ja im na to odpowiedziałem, że mnie ta działka nie interesuje i zrzekam się wszystkiego. Miałem wtedy gorączkę i czułem się fatalnie, ale podpisałem kwit, bo mówili, że nie można zamknąć beze mnie sprawy spadkowej. A 19 osób z rodziny czeka na rozstrzygnięcie. Później, któregoś dnia wzięli mnie do sądu, żeby załatwić to zrzeczenie i tyle wiem o sprawie - denerwuje się pan Józef.
Kamila, córka Wasickiego uważa, że jej ojciec został zmanipulowany: - Nachodził go pan Krawczyk, przedsiębiorca spod Ciechocinka i namawiał, żeby pomógł zamknąć sprawę. Ojciec ledwie kontaktował, więc prosiliśmy pana Krawczyka, żeby już nie przyjeżdżał. Tata nie dostał z tego ani grosza. To ojciec był jedynym spadkobiercą?!
Ryszard Krawczyk umówił się z nami na spotkanie. Stwierdził, że w sprawie nie ma żadnych kontrowersji - na wszystko ma kwity.
W ostatniej chwili zrezygnował ze spotkania.
Mecenas Polny, do kancelarii którego dzwoniliśmy wielokrotnie, jest nieuchwytny.

Teren chroniony

Na działce przejętej przez Wasickiego trwają odwierty. - Ten grunt znajduje się co prawda na terenie chronionym, więc ewentualna kopalnia żwiru nie będzie mogła przekroczyć 2 hektarów - mówi zastępca wójta w gminie Waganiec Edward Musiał.

PS Na prośbę rodziny Grzybowskiej nazwiska występujące w tekście zostały zmienione. Rodzina Wasickich zapowiada, że będzie domagać się wyciągnięcia konsekwencji dyscyplinarnych wobec prawnika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska