
- Tu rosły truskawki, a teraz chwasty - mówią Zofia i Józef Osińscy
- Co z nami będzie? - pytają. W momencie sprzedaży prywatnemu nabywcy pałacu Grodzickich w Lubrańcu nie udało się wydzielić oficyny z lokatorami. Taka była decyzja ówczesnego konserwatora zabytków.
Zofia i Józef Osińscy
Mieszkają w oficynie od 45 lat, ojciec pani Zofii pracował u byłej właścicielki pałacu Marii Grodzickiej.
- Jak można ludziom na starość zrobić coś takiego? Wykorzenić nas? Spędziliśmy w tym miejscu całe nasze dorosłe życie. Oboje jesteśmy związani z Lubrańcem. To jest nasz dom. Nie wyobrażamy sobie przenosin do Rzadkiej Woli, choć wiemy, że dla nowej właścicielki pałacu byłoby to najlepsze wyjście. Tam nie ma sklepu, przychodni lekarskiej, nie ma kościoła - a dla nas, starszych ludzi, to ważne. Co z tego, że przystanek jest blisko? Autobusy nie wożą za darmo, a my mamy naprawdę skromne, oświatowe emerytury - to stary portfel! Przez lata dbaliśmy o nasz dom, doprowadziliśmy do stanu używalności, bo kiedyś były to przecież pomieszczenia dla koni. Może nie ma tu luksusów, ale są niezbędne wygody. Co z tego, że oferuje nam się komfort w Rzadkiej Woli? Taki komfort , naprawdę niewiele gorszy, mamy i u siebie! Nikt nie weźmie nas "na glazurę"! Przeprowadzka by nas dobiła... Chyba nas stąd nie wyrzucą na siłę?
Marcin Palmowski

Marcin Palmowski z córką Gabrysią
Wraz z rodziną mieszka w oficynie najkrócej, bo od dwóch lat. Przyznaje, że nie jest tak emocjonalnie związany z tym miejscem, jak starsi lokatorzy.
- W doprowadzenie tego mieszkania włożyliśmy wiele serca i jeszcze więcej pieniędzy. Proszę zobaczyć - w dwóch pomieszczeniach mamy wszystko to, co jest potrzebne do życia rodzinie z małym dzieckiem. Nasza córka Gabrysia ma tu swój kącik, dużo zabawek. My też czujemy się tutaj komfortowo. Okolica jest piękna. Można wyjść przed dom i cały dzień spędzić z dzieckiem na świeżym powietrzu. Założyliśmy glazurę, na podłodze są panele. Sam to robiłem, bo wiadomo, że remont, wykonany własnymi rękoma jest tańszy. Nie wiem, skąd wzięła się informacja, że to my, jako jedni z nielicznych, wyraziliśmy chęć przeprowadzki do Rzadkiej Woli. Nie mamy takich planów. Ta sytuacja musi się rozwiązać w inny sposób. W jaki? Tego nie wiem. Widzę jednak, jak bardzo to, co się dzieje wokół oficyny, przeżywają nasi starsi sąsiedzi. Szczególnie zima była dramatyczna. Po tym, jak właścicielka pałacu odcięła nam ciepło, każdy musiał jakoś sobie radzić. W każdym domu stanęła "koza", niektórzy kupowali piecyki elektryczne. Dobrze, że nie było wielkich mrozów, bo kto wie, jakby to się skończyło.
Alfreda Kosmecka

- Cała się trzęsę... - mówi Alfreda Kosmecka
Od dwunastu lat mieszka w pałacowej oficynie. Jest bardzo schorowana. Jako jedyna zgodziła się dobrowolnie na odcięcie od kotłowni, dającej ciepło. Zimą jej mieszkanie ogrzewa piecyk "koza", który teraz, latem, jest namiastką domowego mebla. Stoi na nim maskotka.
- Cała się trzęsę, gdy myślę, co z nami będzie. Chyba będzie trzeba wezwać pogotowie! Ja ma tylko siedemset złotych renty, ledwie starcza na czynsz, lekarstwa i spłatę pożyczki na węgiel. Żeby wykupić wszystkie recepty, potrzebuję co najmniej stu złotych. Ja nic nie mam, poza tym mieszkaniem. I nie wyobrażam sobie, żebym musiała stąd odejść. Bo gdzie? Starsi ludzie powinni mieć spokój. Mnie już niewiele potrzeba, tylko zdrowia, bo z tym jest źle. Ale jak słucham, co może z nami być, to czuję się jeszcze gorzej. Co to za czasy przyszły? Człowiek żył sobie spokojnie, ogródek uprawiał, a tu teraz takie kłopoty. Nie wiem, jak to wytrzymam. Cała nadzieja w tym, że ktoś nam pomoże. Bo ja sama to już się gubię w tym sprawach. Wiek swoje robi.
Marianna i Bogumił Wieczorkowie

Marianna i Bogumił Wieczorkowie
W oficynie pałacowej żyją od 32 lat, wcześniej mieszkali w Redczu. Przenieśli się do Lubrańca "za pracą".
- Jesteśmy tu jak jedna, wielka rodzina. My sami wychowaliśmy czwórkę dzieci w mieszkaniu, gdzie kiedyś był magazyn. Sąsiedzi też odchowali tu swoje pociechy, z których część rozbiegła się po świecie. Większość jednak mieszka bliżej lub dalej Lubrańca. Widać to miejsce jest nam pisane. Mąż był konserwatorem, oboje mamy niewielkie emerytury ze starego portfela. Ledwie udaje się połączyć koniec końcem, ale nie ma co ukrywać, że we dwoje jest łatwiej. Gorzej mają osoby samotne. My tutaj, w oficynie, pomagamy sobie na miarę naszych możliwości. Dlatego czujemy się jak rodzina. Zresztą, jak może być inaczej, skoro niektórzy żyją tu od kilkudziesięciu lat? Najstarsza "stażem" wśród lokatorów jest pani Rygiewicz, która ma chorego męża. Mieszkają tu sześćdziesiąt jeden lat! Jak nas teraz można stąd wyprowadzać? W piśmie od nowej właścicielki dostaliśmy siedem dni na podjęcie decyzji, czy zostajemy, czy przeprowadzamy się do Rzadkiej Woli. Jeśli nie, to możemy się spodziewać podwyżki czynszu.
Aleksandra Pszczółkowska

- Płaciłam wysokie rachunki - mówi Aleksandra Pszczółkowska
W jej mieszkaniu po zimie, choć dogrzewała je, pojawił się grzyb. Rachunki za prąd przeraziły ją...
- Ja już wszystkie łzy wypłakałam. Mam osiemdziesiąt jeden lat i chciałbym trochę spokoju oraz bezpieczeństwa na co dzień. A jak tu żyć, kiedy człowiek nie wie, co go spotka następnego dnia? A może przyjdzie pakować dorobek całego życia i co wtedy? Gdzie się podziejemy? Ja tę zimę przeżyłam strasznie, bo jak przyszło mi zapłacić rachunki za prąd, to nie wiedziałam, co mam z sobą zrobić. O, proszę zobaczyć, pięćset pięćdziesiąt osiem złotych, potem ponad czterysta. A to tylko dwa rachunki! Następne już były niższe, ale co to za pociecha, skoro mam niedużą emeryturę? My tu wszyscy jesteśmy ze starego portfela. A przecież dochodzą do tego jeszcze rachunki za gaz, bo na czymś trzeba gotować. I za co kupować lekarstwa? Żyć się czasami nie chce. Do tej pory też żyliśmy skromnie, ale jak u pana Boga za piecem, bo można było uprawiać ogródek, coś tam posadzić. Jedni sadzili warzywa, inni kwiaty. Dbali o nie. Teraz grządki porasta perz.
Marianna i Zenon Czerniakowie

Państwo Czerniakowie muszą zimą korzystać z pieca na węgiel
Ich staż w pałacowej oficynie - 55 lat. Wychowali tu trójkę dzieci. Oboje są schorowani, ale dopisuje im dobry humor.
- Niech tu nawet mur berliński stanie między oficyną a pałacem, jeśli to miałoby rozwiązać konflikt - mówi pan Zenon. - Musi być jakieś wyjście z sytuacji, dlatego dobrze się stało, że odbyło się spotkanie wszystkich zainteresowanych. Chcemy, by nowa właścicielka pałacu powiedziała, co dalej z nami będzie. Chcielibyśmy, żeby rozmawiała z nami, a nie przesyłała pisma przez swojego adwokata. Ona ma swoje plany, ale czy to nasza wina, że my jesteśmy w nie wplątani? Czy to, co się dzieje, stało się z naszej winy? Nam potrzeba spokoju i pewności jutra. Ja mam za sobą walkę z rakiem, żona też jest schorowana. Patrzymy na to, cośmy sobie przez tyle lat stworzyli i zastanawiamy się, czy nie pójdzie to na marne? Może nie jest to komfort, ale mamy w domu wszystkie wygody. Mieszkamy po ludzku. Z komórki udało się zrobić zgrabną łazienkę, jest też stryszek, z którego korzystaliśmy do pewnego czasu. Teraz już nam nie wolno. A przecież to wszystko za nasze pieniądze! Nikt nam nie dał grosza na modernizację, na przeróbki. Trudno pojąć, dlaczego po tylu latach uczciwej pracy, człowiek boi się jutra.
Miało się nic nie zmienić

Ewa Malka
Rozmowa z Ewą Malka, mieszkanką oficyny, nieformalnym rzecznikiem lokatorów, nauczycielką fizyki.
- Mocno i ostro zaangażowała się pani w obronę lokatorów...
- Sprzedano nas jak koty w worku, zapewniając, że nic się nie zmieni, tylko płacić będziemy komuś innemu. A teraz każą się nam wynosić. Konserwator zabytków miał prawo nie wydać pozwolenia na wydzielenie oficyny, ale były inne sposoby na umożliwienie nam wykupu mieszkań. Choć raczej nie na takich warunkach, jakie nam postawiono, żeby właścicielem oficyny została jedna osoba po zapłaceniu 730 tysięcy złotych. To brzmi jak okrutny żart! Inny żart to Rzadka Wola. Nas jest więcej, niż mieszkań tam przygotowanych. Mamy losować, kto tam zamieszka?
- U kogo szukaliście pomocy?
- Mamy moralne wsparcie ze strony burmistrza Lubrańca. Dobrze, że Starostwo Powiatowe zorganizowało kolejne spotkanie, choć uważam, że nie przyniosło nic nowego. Odwołaliśmy się do rzecznika praw obywatelskich. Jego zdaniem możemy starać się w procesie cywilnym o unieważnienie umowy sprzedaży nieruchomości. Proszę jednak napisać, że gdyby właścicielka traktowała nas jak partnerów, nie byłoby żadnej walki. Nie jesteśmy pieniaczami, czy oszołomami.
Rozumiemy obie strony

Rozmowa z Kazimierzem Kacą, wicestarostą włocławskim.
- Dlaczego trzeba było sprzedać pałac Grodzickich?
- Dokładaliśmy do utrzymania tego pałacu sto tysięcy złotych rocznie.
- Czy pana zdaniem Starostwo Powiatowe popełniło jakiś błąd w sprawie oficyny w Lubrańcu?
- W mojej ocenie, a także zdaniem prawników, nie popełniliśmy żadnych błędów w kwestii procedury dopuszczenia do sprzedaży. Wobec braku pieniędzy na utrzymanie budynku, mieliśmy dwa wyjścia: albo nie sprzedawać wcale, albo sprzedać, gwarantując lokatorom ich prawa. Zdecydowaliśmy się tę drugą opcję.
- A co z prawami lokatorów?
- Nabywca zobowiązał się przejąć zobowiązania wobec nich. Nasza sytuacja jest skomplikowana. Nie jesteśmy już stroną w tej sprawie. Możemy jedynie negocjować. Rozumiemy interesy obu stron, tak właścicielki, jak i lokatorów. Nie chcemy jednak dopuszczać do sytuacji, aby otoczeni szacunkiem ludzie, wychowawcy pokoleń, przeżywali takie rozterki. Sytuacja musi się jak najszybciej wyjaśnić, bo zimą, w przypadku odcięcia ciepła, problemy mogą się już tylko nawarstwić. Myślę, iż wszystkim nam zależy na szybkim rozwiązaniu tego problemu.