https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Maszeruj albo zdychaj

Małgorzata Święchowicz
Legia ogryzła go do kości i wypluła, jak pestkę. Co teraz zrobić z tą pestką?

     Mama w Chorzowie, tato pod Iławą, więc jak wrócił z legii cudzoziemskiej, jeździł trochę - to do Iławy, to do Chorzowa. Próbował jakoś żyć, ale prowadzenie straganu z warzywami, to nie dla niego.
     Zaczął łowić okazje. Może by tak do Iraku? Może do Afryki? Dałby się wynająć jako ochroniarz. Albo kurier. Wyobraża sobie, że były legionista mógłby się przydać właścicielom kopalni diamentów. Tak, dla właścicieli kopalni w Kongo, gotów jest zaraz spakować worek i w drogę.
     Legion w Nowej Wsi
     
Drobny, ale wysportowany. W czarnym golfie i z tym wielkim, wypchanym workiem, wygląda jakby wiecznie był w drodze.
     Kiedyś go aż tak nie gnało. Najwyżej z chorzowskich familoków do liceum lotniczego w Zielonej Górze.
     A w liceum przeczytał "Nową Wieś". W "Nowej Wsi", nie wiadomo dlaczego, było coś o służbie w legii cudzoziemskiej. Poniosło go. Był początek lat 90-tych.
     - Do głowy mi nie przyszło, że polskie wojsko będzie kiedyś na jakiejś wojnie, że będzie w byłej Jugosławii, będzie w Afganistanie, w Iraku.
     Może gdyby wiedział, to by na to poczekał.
     Film z życia
     
Pojechał do Francji, bez matury, bez adresu punktu werbunkowego, bez choćby kilku słów po francusku. Punkt znalazł raz-dwa, pamięta kolorowy folder i migawki z życia legii. Każdy rekrut ogląda ten film.
     Gestapo trzeba przeżyć
     
-__Uprzedzają: jak już podpiszesz kontrakt, nie ma kroku do tyłu. Przez Interpol sprawdzają, czy byłeś karany, więc większy gigant, terrorysta, morderca, nie ma szans. Mogliby ewentualnie przymknąć oko na drobne rozboje, kradzieże, z tym chyba można przejść. Wiadomo, niespokojne dusze zawsze ciągnęły do legii. Taka tradycja.
     Dalej: ogolenie głowy, test na inteligencję, mundur. Sprany, znoszony. I nie dają kepi. Nie od razu. Na kepi trzeba sobie zasłużyć.
     I nie od razu dają w kość, najpierw takie tam sprzątanie rejonów. Wszyscy jeszcze w dobrych humorach. Choć musieli przejść przez gestapo. Tak, w żargonie legii, nazywa się zasadniczą selekcję. Siedzi dwóch-trzech legionistów, świetnie przeszkoleni w zadawaniu pytań.
     - Ma się wrażenie, że wciąż pytają o to samo, tylko w różny sposób. Drążą temat. Zająkniesz się, mają na ciebie haka. Z gestapo nie ma żartów. To zastanawiające, jak trudno przejść sprawdzian ze swojej przeszłości.
     W jego przypadku gestapo drążyło sprawę liceum lotniczego, czy liczyć mu to jako wojsko-nie-wojsko. - Doszli do wniosku, że na wszelki wypadek muszą mi zmienić nazwisko.
     Gdy napisał pierwszy list do matki, trochę to było dziwne, bo wyszło, że już nie może być jej Stasiem. Od teraz musi być Jarkiem. Jarosławem Walaschikiem, numer 179 920.
     Piekło przed nami
     
Pamięta, że gdy założył osławiony mundur legionisty, poczuł dumę. Nie mógł jeszcze nosić kepi, ale mundur, to też już było coś.
     - Wtedy piekło było przed nami, ale tego jeszcze nikt nie wiedział.
     Wszyscy mieli głowy nabite legendą - o legionistach-zabijakach, legionistach niepokonanych. O białych kepi z czasów wojny krymskiej, z czasów tłumienia Komuny Paryskiej, z Tonkinu, Maroka, Indochin, Algierii, Kolwezi...
     - Kiedyś, jak ktoś tylko usłyszał o desancie legionistów, już był przestraszony. Czasami nie dochodziło do walk, bo wróg ze strachu krył się w dżungli - mówi Walaschik. - Im bardziej upiorny był obraz legii, tym lepiej.
     Bardzo chciał tej upiorności doświadczyć. Walczyć. Zobaczyć, jak to jest.
     Ale najpierw przyspieszony kurs językowy, szkolenie w Czwartym Regimencie Piechoty w Pirenejach. Warunki kiepskie, strych, 5.30 pobudka.
     Pech, zima. Nie ma własnych ciuchów, wszystko od nich. Dowódcę miał wyrozumiałego, Fina. Nie darł się, skądże. Od wydzierania miał kaprali.
     - Trafiłem na czerwoną kompanię, była jeszcze niebieska i żółta. W jednej sekcji, na 40 żołnierzy, aż sześciu Polaków. Dużo.
     Intensywne ćwiczenia, ciągłe krzyki podoficerów. Początkowo nie rozumiesz tych wszystkich przekleństw.
     45-kilometrowy marsz, skóra ze stóp zostaje w butach, ale legionowe hasło, to: "Maszeruj albo zdychaj". Więc maszeruj, nie marudź. Maruderzy nie są mile widziani, lepiej nie odstawać. - Chłopaczyna, Nepalczyk, kondycyjnie kiepski, a może miał tylko słabszy dzień? Poszedł na stronę, wyjął tępy bagnet. Przyjechało pogotowie. Może go uratowali. My, w każdym razie, już więcej go nie zobaczyliśmy.
     Nic w czarnych kolorach
     
Od początku trzyma się razem z takim bokserem z Warszawy. Ale każdy ma jeszcze swojego brata - francuskojęzycznego. - Tak nas dobierali parami: obcy z francuskojęzycznym. On ci wbija słówka do głowy. Jeśli robisz postępy, on dostaje punkty.
     W legii wszystko jest punktowane i notowane.
     - Po szkoleniu byłem na 12 miejscu w sekcji, to dobra lokata, otwiera drzwi do lepszych regimentów.
     Pisał długie listy do mamy. - Że wszystko świetnie. Nic w czarnych kolorach. Rozczarowanie przyszło później.
     Kiedyś taki grzeczny
     
Najpierw Zatoka Perska. Ale legia nie jest na pierwszej linii. Później Czad, ale też co tam człowiek widział. Rzeź w Ruandzie, no to było okropne. Masowe groby. Trupi smród. I ten klimat. Narobili się trochę przy obozach dla uchodźców. Co sobie myślał, jak na to wszystko patrzył? Że czarni najwyraźniej żałują amunicji ostrej. W ruch idą meczety, jest sieczka.
     - Nie rozumiałem, jak to: czarni przeciw czarnym? Dlaczego?
     Teraz sobie myśli, że może wtedy stracił wiarę. A kiedyś taki był grzeczny, co niedzielę do kościoła. Teraz nie.
     - Przekonałem się, że w Ruandzie z pewnością Boga nie było.
     I nie było logiki. - Organizowało się obóz, zaraz trzeba było ewakuować. Znów obóz, znów ewakuacja. Ale w końcu legionista nie jest od zadawania pytań, tylko od wykonywania rozkazów.
     Żadna tam śmierć w walce
     
Wydaje mu się, że jak legionista zginie, trochę jest to kamuflowane. Nigdy nie mówiło się o stratach. On w każdym bądź razie sobie nie przypomina.
     - Podpisujesz kontrakt, tak naprawdę nie wiedząc, co podpisujesz. Stos papierków, punkty, podpunkty. Dopiero później myśmy się dowiadywali, że rodzina nie ma prawa do zwłok. Pochówek odbywa się na cmentarzu wojskowym, każdy regiment ma swój cmentarzyk. Czy to będzie Gujana Francuska, czy gdzieś we Francji. Salwa honorowa. Wszystko pięknie. Tylko nie ma szans, by po śmierci wrócić do kraju.
     Rodzina dowie się, że nie żyjesz i dostanie rentę.
     Ile? Nie pamięta, nie pytał. Choć przecież wypadki chodzą po ludziach i mogło mu się coś przytrafić. Na przykład w Gujanie zginęło dwóch, w głupi sposób. Płynęli pirogami, ostry nurt. Jeden wpadł, drugi skoczył mu na ratunek. Ciało jednego wypłynęło następnego dnia, a drugiego ciała nigdy już nie znaleźli. Prozaiczna sprawa, utonięcie. Żadna tam śmierć w walce.
     Mordowało ich powietrze
     
Do Gujany trafił za karę - tam wysyła się dezerterów i tych, co za długo są na urlopie.
     - Przesadziłem z tym urlopem - przyznaje. Wybrzeże Morza Śródziemnego, luksusowe hotele, dziewczyny. - Można było poszaleć, dopóki były pieniądze. A jak się skończyły, trzeba było gdzieś wrócić.
     Więc wrócił do legii. Mógł dostać 40 dni paki, w tym 10 izolatki. Dostał połowę i propozycję nie do odrzucenia: Trzeci Regiment Piechoty w Gujanie Francuskiej.
     - To dawna kolonia karna. Ciężka do przeżycia. Nie trzeba było nawet ludzi specjalnie więzić, wrzucać do lochów. Mordowało ich powietrze nasiąknięte wilgocią.
     Legionistów też, zdaje się, zabijał klimat. I monotonia.
     - Sam zgłaszałem się do dżungli, żeby tylko nie siedzieć w regimencie. Tym, którzy zostawali - odbijało.
     Głównie odbijało z nudów. I to było to piekło, którego się nie spodziewał.
     - Warunki mieliśmy luksusowe - ogromny apartament, do obiadu wino, piwo z automatu. Alkohol był wszechobecny. A, i jeszcze mieliśmy swój burdel, o ile pamiętam 100 franków za pół godziny. Dziewczyny z Peru, Brazylii, Dominikany... Ale żadnej miejscowej. Miejscowa by nie poszła. Za nic w świecie nie chciałaby zadać się z legionistą.
     Szczególnie z legionistą znudzonym, rozczarowanym służbą. Legionistą na kacu. Albo na narkotykowym haju.
     Langusty w Camerone
     
Największym świętem w legii jest Camerone, na pamiątkę 30 kwietnia 1863 roku, gdy około 60 legionistów pod wodzą kapitana Danjou odpierało atak 2 tysięcy Meksykanów - zabarykadowali się w karczmie Camerone, oblężenie trwało 11 godzin.
     - 30 kwietnia, to najwspanialszy dzień w koszarach - legia otwiera się przed światem. Cywile mogą przyjść, zobaczyć, jak jest. Tego dnia podaje się najlepsze jedzenie - langusty, kraby. Weterani ubierają się w galowe mundury.
     W ogóle legia lubi świętować - każdy regiment obchodzi swoje święto, a jeszcze świętuje się Boże Narodzenie, a jeszcze Nowy Rok. A 14 lipca - upamiętnia się zburzenie Bastylii. Wtedy na Polach Elizejskich defiluje armia francuska, a wraz z armią brodaci legioniści z I Regiment Etranger z Aubagne.
     Ktoś wziął kanister
     
Żeby zasłużyć sobie na rentę wojskową, trzeba przesłużyć w legii15 lat. Nie wszyscy się godzą. Najczęściej są pięć lat. I wystarczy.
     - I tak się dłuży - mówi Walaschik.
     Myślał, że w legii będzie barwniej, bardziej niebezpiecznie. A pod koniec można było umrzeć z nudów.
     Pamięta w Gujanie takiego Francuza - ofiara losu, czarna owca. Towarzystwo trochę sobie popiło, ktoś wziął kanister z benzyną, polał, podpalił.
     Odratowali go.
     Takie to rzeczy się robiło, żeby zabić czas.
     Albo próbowało się uciec. Na przykład do Surinamu. I głównie były to dezercje nieudane - ludzie wracali. Prosili o łaskę.
     10 dni izolatki, 30 dni ciężkiej pracy. A po pracy dodatkowa kara - ładowało się na plecy worek piasku (jedna trzecia wagi ciała) i biegało z workiem 10-15 okrążeń. Na głównym placu regimentu.
     Żeby ktoś padł? To nie do pomyślenia. To dyshonor.
     Legia moja Ojczyzna
     
Razem z tym bokserem z Warszawy, z którym się zakumplowali na samym początku, nosili koszulki: Legia - moja Ojczyzna.
     Trochę żałowali, że Legia-Ojczyzna tak niewiele od nich oczekuje. Myśleli, że będą walczyć, a tu nudy. Albo świętowanie. Albo warty. Albo najwyżej ewakuowanie uchodźców. Więc nie spalali się w walce. Raz tylko pamięta jakąś potyczkę (- Strzelaliśmy wszyscy, więc nie pytaj, czy kogoś zabiłem, nie wiem).
     - Kiedyś o legii mówiło się, że to miejsce dla łobuzów, najemników bez skrupułów, wyjętych spod prawa, którzy nie mają nic do stracenia, więc co to dla nich zabić. Niektórzy w legii jeszcze próbują budować taki obraz. Ale to już obraz nieprawdziwy, jest w tym naciąganie.
     Nuda tam, nuda tu
     
Mówi, że legia go ogryzła do kości i wypluła. Tyle szkoleń, tyle starań. I co teraz? Nic.
     - Pod koniec miałem już tej legii dość - mówi.
     A za chwilę, że jednak bardziej dość ma tego, co tutaj. Czasami ktoś do niego zadzwoni, że jest dobrze płatna robota - coś przerzucić albo kogoś przerzucić. Nie bierze tego. Przynajmniej tak deklaruje: - Przygód z mafią to ja nie szukam.
     Po rozmowie jeszcze dzwoni, żeby zapytać, co u mnie słychać? Bo u niego wciąż nudy. Jeszcze na święta przysyła życzenia. A później już tylko mama dzwoni, że syn poleciał do Kongo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska