Za kilkanaście miesięcy granice przymkną się dla przybyszów ze Wschodu. Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy od 1 lipca 2003 roku będą musieli mieć w paszporcie wizę, żeby wjechać do Polski. Takie są wymogi Unii Europejskiej, której wschodnia granica, po naszym wejściu, przebiegnie na Bugu. Będzie to kłopotliwa operacja i dla nas, i dla przybyszów.
W sprawie zasadniczej nie mamy wyboru. Wprowadzenie wiz jest częścią procesu zbliżenia z Unią. Nie ma o czym dyskutować. Przynajmniej nie ma sensu dyskutować, "czy". Jest sens i potrzeba głębokiej analizy tego, "jak".
Cztery lata temu rząd zastosował znaczne obostrzenia w przyjazdach Rosjan, Ukraińców i Białorusinów do Polski. Musieli oni na naszej granicy legitymować się zaproszeniem lub kwitem opłat za noclegi i inne świadczenia, wniesionych przed przyjazdem. Nagle wyschła rzeka handlowych turystów. I przysechł handel.
Jednym pociągnięciem pióra zdjęli trzy miliardy dolarów rocznie z naszego kulejącego bilansu płatniczego. I nie tylko to. Węzełkowy eksport na Wschód dawał zatrudnienie setkom tysięcy ludzi, od szwaczek fastrygujących jaskrawe kolorystycznie kreacje z bistoru po masarzy i stolarzy, których wyroby cieszyły się zasłużoną renomą za Bugiem. Nasze wpływy z takiego eksportu przekraczały 4 miliardy dolarów rocznie. Dzisiaj wynoszą kilkaset milionów. A każdy miliard dolarów za sprzedane proste, acz pracochłonne, wyroby to 200 tysięcy miejsc pracy. Wiecie teraz, skąd po części pochodzi dławiące nas dzisiaj bezrobocie? Właśnie stąd.
Decyzje o utrudnieniu ruchu ze Wschodem wywołane zostały rzekomo naciskami Brukseli. Nikt nigdy jednak nie określił dokładnie, kto i jak nas naciskał. Do dzisiaj nie można w siedzibie Unii Europejskiej znaleźć tych naciskaczy. Podejrzewam, że nigdy ich nie było.
Może ktoś z żałośnie nieprofesjonalnych urzędników dawnej ekipy coś źle zrozumiał, może zadziałała stara zasada, że pogonienie "Ruskich" jest manifestacją patriotyzmu.
Swoją drogą dobrze by było, żeby ktoś w licznie zaludnionej kancelarii premiera przejrzał dzisiaj papiery sprzed kilku lat. Ci, którzy sprowadzili takie nieszczęście gospodarcze na Polskę nie powinni pozostać anonimowi.
Chciałabym tych ludzi po prostu poznać, posłuchać, co mówią, i zobaczyć, jakie mają miny. To jest potrzebne. I dla nas, i dla tych, którzy dzisiaj rządzą. Niech dwa razy pomyślą, zanim coś zdecydują. Pomyłki są tak kosztowne, że aż strach myśleć, iż mogą być znowu popełnione.
Nad wizami dla przybyszów ze Wschodu trzeba pomyśleć nie dwa, a trzy razy. Musimy je wprowadzić, ale można to zrobić w sposób rozsądny, który posłuży polskim interesom ekonomicznym i wzmocni nasz autorytet polityczny na Wschodzie. Można przecież wprowadzić wizy wielokrotne, stworzyć specjalne udogodnienia dla biznesmenów, wydawać pozwolenia na przyjazd zbiorowo, za pośrednictwem lokalnych biur podróży czy wizowych pośredników. Koszt wiz musi być minimalny. Zarabiać lepiej nie na stempelkach w paszporcie, tylko na interesach, jakie przybysze będą w Polsce robić.
Wprowadzenie wiz powinno posłużyć rozbudowie, modernizacji i europeizacji naszych wschodnich przejść granicznych. Na to Bruksela da pieniądze, jeśli wykażemy minimalne zdolności w zabieganiu o nie. Polska granica na Bugu powinna być nie tylko wizytówką Europy, ale przede wszystkim salonem wystawowym naszej przyjaznej sprawności.
To ważna próba dla naszego organizmu urzędowego. Każdy błąd będzie kosztowny, a jego skutki długotrwałe. Mam prośbę do polityków i urzędników. Miejmy nad sobą litość, wykonajmy tę operację tak, żeby zarabiać i budować swój autorytet, a nie tracić i irytować sąsiadów, jak dotychczas. Niech nam w końcu coś wyjdzie.
Miejmy litość
Tadeusz Jacewicz