https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcom Santa Cruz pomagają lekarki z naszego regionu

Jolanta Zielazna [email protected]
S. Patrycja Kinaro, opiekunka kliniki w Santa Cruz oraz (od lewej) Ania Gmerek, Magda Deręgowska i Ala Rymaszewska
S. Patrycja Kinaro, opiekunka kliniki w Santa Cruz oraz (od lewej) Ania Gmerek, Magda Deręgowska i Ala Rymaszewska nadesłane
Dzięki trzem młodym Polkom, świeżo upieczonym lekarkom, które poleciały na Jamajkę jako wolontariuszki, mieszkańcy Santa Cruz mieli lekarza na wyciągnięcie ręki.

Wszystkie trzy pochodzą z naszego regionu: Magdalena Deręgowska i Alicja Rymaszewska z Bydgoszczy, Anna Gmerek ze Żnina.

W październiku ubiegłego roku wyleciały na Jamajkę. Z odpowiedzialnością w parze idzie miła świadomość, że pomagały mieszkańcom, do których lekarz przyjeżdżał raz na miesiąc. Trafiły na misję zakonnic z Kenii, które pod swoją opieką miały klinikę.

Poleciały na trzymiesięczny wolontariat, w ramach programu "Polska pomoc" prowadzonego przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Napisały projekt na konkurs i... Przeszły do następnego etapu. Ostatecznie zostały zakwalifikowane, choć początkowo nie do końca w to wierzyły.
Wolontariackie doświadczenie miała tylko Alicja, która rok wcześniej była w Zambii. Jak jest na Jamajce - opowiadały koleżanki, wolontariuszki w polskiej misji w Maggotty. Ale i tak... - Każdego dnia coś nas zaskakiwało - opowiada Magda Deręgowska. Z nią rozmawiam twarzą w twarz. A Alą i Anią - na Skypie. Bo choć program się skończył obie panie doktor, już na własną rękę, zostały w Santa Cruz.

Choć Polkom było gorąco w krótkich rękawkach, to Jamajczycy chodzili przeziębieni, bo było im zimno.
Ciemności zapadały wcześnie, przed godziną 18, i błyskawicznie. Dopiero po dwóch tygodniach wolontariuszki odważyły się same dokądś pójść wieczorem. Ale mieszkańcy troszczyli się w swoje lekarki. - O 17.15 przypominali, że za pół godziny będzie ciemno.

Dowody sympatii i życzliwości lekarki miały na co dzień, gdy trzeba było załatwiać rozmaite sprawy. W końcu w całym Santa Cruz tylko one były białe. Wielka atrakcja!
Santa Cruz to mała miejscowość, w zasadzie długa ulica, wzdłuż której stoją domy. W niedzielę ulica zamienia się w targowisko. Przed przyjazdem wolontariuszek lekarz przyjmował tam raz w miesiącu. One spadły więc mieszkańcom jak z nieba. Nie dość, że przyjmowały codziennie, to jeszcze za pół darmo!

A to, że były białe - było atutem. - Biały jest bardziej ceniony niż czarny lekarz - mówi Magda. Nie miało znaczenia, że biały jest młody i jest kobietą. Kobieta w ich społeczeństwie nie stoi na gorszej pozycji.
Ania, Ala i Magda od poniedziałku do czwartku przyjmowały w klinice na misji w Santa Cruz. W piątek były wizyty domowe lub jechały do Balaclavy do domu ludzi opuszczonych. Opiekowały się nimi siostry ze zgromadzenia Matki Teresy z Kalkuty. Polki pomagały też wolontariuszkom w Maggotty, jechały do kliniki w Bull Savana.

Przeczytaj także: Wolontariat to nuda? Grubo się mylisz!

Organizowały pogadanki, uczyły udzielać pierwszej pomocy, pomagały siostrom w zajęciach dla niepełnosprawnych, zajmowały się stowarzyszeniem osób HIV pozytywnych. - Początkowo miałyśmy po 20 pacjentów dziennie - wspomina Magda Deręgowska. - Ale z każdym dniem było ich więcej i więcej. Przychodzili, bo dowiedzieli się o wolontariuszkach.

W Santa Cruz, prócz misyjnej, jest klinika rządowa. Ale ponieważ nie ma tam systemu ubezpieczeń, pacjenci płacić muszą za wizytę, każde badanie, leki. Na misji kosztowało to trzy razy mniej, w ramach wizyty mieli zrobione podstawowe badania (jeśli były potrzebne), mierzone ciśnienie, poziom cukru, dostawali podstawowe leki z zapasów przywiezionych przez Polki, ewentualnie recepty. - Na pewno względy ekonomiczne decydowały, że do nas przychodzili - nie ukrywa Magda. - A jak siostry wiedziały, że ktoś jest biedny, był leczony za darmo.
Wolontariuszki nie poleciały na Jamajkę z pustymi rękoma. W firmach medycznych m. in. w toruńskich "opatrunkach" wystarały się o środki opatrunkowe, odkażające, rękawice, paski do mierzenia poziomu cukru, stetoskopy. Dostały oftalmoskop i otoskop (przydały się przy chorobach oczu i uszu) o-raz inny drobny sprzęt, który mógł być potrzebny na miejscu.

Z pieniędzy z programu kupiły aparat ekg, rzutnik, który przydał się podczas spotkań z mieszkańcami.Miejscowa klinika zaskoczyła lekarki. Po pierwsze - "klinika" to dużo powiedziane. - Drewniany budynek, a dokładniej - szopka z dwoma gabinetami, apteką z podstawowymi lekami, pomieszczeniem z lodówką - wyliczają dziewczyny. Była kuchenka, gdzie pacjenci mogli sobie kupić coś do picia podczas wielogodzinnego czekania. W poczekalni - telewizor.

Ale, znowu zaskoczenie, w tym niepozornie wyglądającym baraku zastały niezłe zapasy. - W szufladach w gabinetach było, pełno drobnego sprzętu, ale siostry nie widziały, jak tego używać. Paski do badania moczu, wzierniki, stetoskopy, drobny sprzęt chirurgiczny - wyliczają lekarki.
Opowiadać, co je tam zaskoczyło, z czym się zetknęły, to jak opowiadać dzień po dniu. - Tyle się działo, że nie dało się na bieżąco tego ogarniać - mówi Alicja. W końcu przez trzy miesiące uczestniczyły w codziennym życiu, takim, jakie ono tam jest. Ze wszystkimi zwyczajami, czasami trudnymi do obejrzenia, o zaakceptowaniu nie mówiąc. Zaskoczyło je, że nawet małe dzieci noszą przy sobie maczety. To podstawowe narzędzie, którym się, na przykład... ścina trawę.

Polki zdane były na siebie i swoją wiedzę. Na konsultacje do specjalisty w szpitalu nie było co pacjentów odsyłać. - Z góry nam powiedziano, że szpital jest bardzo obłożony, lekarzy mało, a na przyjęcie przez specjalistę czeka się cały dzień. Później chorzy mają problem z powrotem do domu - wyjaśnia Ala. Poza tym - pieniądze. Za konsultacje trzeba płacić. Ania dodaje: - Mieszkańcy mają ograniczony dostęp do badań laboratoryjnych, jeśli im nie pomożemy, to ich nie zrobią.

Lekarkom trudno było kontrolować, czy pacjenci przestrzegają zaleceń. Znowu: pieniądze.
Ala i Ania podkreślają, że różnice kulturowe rzutują na efekty pracy i na... kontakt z pacjentem. - Bo żeby do pacjenta dotrzeć, trzeba go najpierw zrozumieć - mówi Ala. I wcale nie ma na myśli bariery językowej. Tę dało się pokonać. Chodzi o przyzwyczajenia, tryb życia, dowiedzenie się, dlaczego nie biorą leków, poznanie warunków, w jakich żyją mieszkańcy.

Na początku, gdy jeszcze tego nie ogarnęły, któraś poradziła kobiecie skarżącej się na bezsenność, by sobie w nocy poczytała. - Ale my nie mamy prądu - usłyszała.

Jest coś, od czego nie mogły odwieść pacjentów. Na miejscu nazywają to "bush medicine". Z medycyną naturalną ma to niewiele wspólnego. To raczej wierzenia i porady znachorów, do których chodzili zwłaszcza chorzy na AIDS.
Jamajczycy żyją na co dzień biednie. Ale nikt się na nic nie skarży. Są życzliwi, otwarci, uprzejmi. Mimo że sąsiedzi ostrzegali lekarki przed niebezpieczeństwami, one nigdy nie doznały wrogości. - Wiedzieli, że jesteśmy wolontariuszkami i bardzo nas za to szanowali - wyjaśnia Magda. - Dla nich jest to niesamowite, że ktoś przyjeżdża z tak daleka i pracuje za darmo dla innych.

Polki podziwiały luz, na jakim żyją mieszkańcy. Nie spieszą się. Mają czas, my mamy zegarki. Nie spieszy im się do tego stopnia, że jeśli w drodze do pracy spotkają znajomego, który idzie w przeciwną stronę - zawrócą i pójdą z nim, żeby porozmawiać. Jakie ma znaczenie, na którą godzinę dojdą do pracy? Musi być zrobiona, to będzie, a czy to ważne prędzej czy później?

Lepiej tam się żyje? - Inaczej. U nas byłoby trudno, bo jest większa presja otoczenia - ocenia Magda.
Co Ali, Ani i Magdzie dał wolontariat? - Na pewno większą pewność siebie - bez wahania odpowiada Magda Deręgowska. - Nauczyłyśmy się, co robić i jak sobie radzić w sytuacji, z którą w Polsce

prawdopodobnie nigdy byśmy się nie zetknęły lub zetknęły niezmiernie rzadko. - Zyskałyśmy dużo nie tylko w sprawach medycznych - uważa Alicja Rymaszewska. Ania dorzuca: - Na pewno zyskałyśmy ogromne doświadczenie dzięki pracy w klinice. Przekonałyśmy się, że warunki klimatyczne mają znaczenie, wpływają na choroby pacjentów, czyli choroby skóry, świąd, infekcje górnych dróg oddechowych. Mamy tu znaczenie więcej takich przypadków.

Ala porównuje Zambię z Jamajką: - Zambia to o wiele biedniejszy kraj. Co nie oznacza, że wolontariat na Jamajce był łatwiejszy. Przypadki medyczne są skomplikowane i trudne w każdym kraju.

Alicja: - Mamy też satysfakcję z tego, że jesteśmy tutaj, na Jamajce, naprawdę potrzebne!

Czytaj e-wydanie »
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska