Zwyciężał dzięki ogromnemu talentowi, pracowitości i nieustającej miłości do sportu.
Baran urodził się w Chmielowie, niedaleko Ostrowca Świętokrzyskiego. Królowały tam sporty wodne, przede wszystkim pływanie i piłka wodna. W szkole, do której uczęszczał, każdy coś trenował. Młody Witek wybrał pływanie, ale nie stronił też od gry w piłkę. Raz dał się namówić do udziału w szkolnych zawodach w biegach przełajowych. Odtąd za sprawą "królowej sportu" zmieniło się jego życie. Rozpoczął regularne treningi biegowe. Specjalizował się, choć na krótko, w sprincie, to jednak największe sukcesy odnosić zaczął na średnich dystansach.
Przyjaźń z Jazzy
Po szkole wcielony do wojska, Baran trafił do sekcji lekkoatletycznej warszawskiej Legii, w tym czasie jednej z najmocniejszych w kraju. Już wówczas legitymował się najlepszym czasem na dystansie 1 500 m. Nic zatem dziwnego, że w 1962 roku znalazł się w reprezentacji kraju na mistrzostwa Europy w Belgradzie. Warto wspomnieć, że obok igrzysk olimpijskich była to najbardziej prestiżowa impreza lekkoatletyczna (światowy czempionat rozgrywany jest przecież dopiero od 1983 r). W Belgradzie nikomu nieznany średniodystansowiec z Polski zadziwił wszystkich. Wywalczył srebrny medal w swojej koronnej konkurencji, przegrywając tylko z wschodzącą gwiazdą biegów średnich - Michelem Jazzy z Francji.
- W trakcie mistrzostw zaprzyjaźniliśmy się z Michelem. O naszej zażyłości świadczy fakt, że spotykając się na różnorakich mitingach - bardzo często ustalaliśmy wspólną taktykę biegu. Ale nie do końca; 200 metrów przed metą każdy z nas biegł, po prostu, jak najszybciej. Choć to już stare dzieje, nadal utrzymujemy kontakt.
I Jazzy, i Baran biegali na 1 milę. To dystans popularny przede wszystkim w krajach anglosaskich. Pan Witek najlepszym milerem Europy został w roku 1964 podczas zawodów w Londynie. Francuz rok później na tym samym dystansie ustanowił rekord świata. Za to w kraju Baran nie miał sobie równych. Mistrzostwo Polski zdobył siedem razy z rzędu, wielokrotnie zwyciężał w memoriale im.Janusza Kusocińskiego. Był wszechstronny, biegał z powodzeniem nie tylko na średnich dystansach. W tamtych czasach podziwiał go każdy kibic lekkiej atletyki.
Gorycz porażki
Po odbyciu zasadniczej służby wojskowej zdecydował, że przeniesie się do Bydgoszczy. - Wybrałem Zawiszę ze względu, przede wszystkim, na znakomite warunki do uprawiania sportu.
W 1964 roku Witold Baran wraz z silną grupą lekkoatletów Zawiszy, pojechał na Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Łatwo przebrnął przez eliminacje, a w półfinałach pobił rekord Polski (3.38,9) demonstrując przy tym piękny finisz. Wydawało się, że medal olimpijski ma już na wyciągnięcie ręki. Swoje szanse stracił w finale wskutek słabego tempa biegu. - Po przebiegnięciu 800 m przeciwnicy jakby zwolnili, oszczędzając siły na finisz. Do ataku miałem przystąpić w samej końcówce. Cały czas biegłem więc na trzeciej pozycji. Gdy rozpoczęliśmy finiszowe okrążenie chciałem trochę się cofnąć, żeby zaatakować rywali po zewnętrznej. Zostałem jednak zablokowany; nie miałem miejsca, żeby przesunąć się do przodu, a strata każdego metra była nie do odrobienia. Przybiegłem na 6 miejscu. Do wioski wróciłem przygnębiony, zamknięty w sobie. W którymś momencie podszedł do mnie Marian Foik, który zajął w finale na 200 metrów to samo miejsce, co ja. Pocieszał, że to przecież wcale nie tak źle. Żal niewykorzystanej szansy jednak pozostał - opowiada Witold Baran.
Jeszcze w trakcie pobytu w Tokio nasz olimpijczyk otrzymał zaproszenie z Nowej Zalandii. Organizatorzy gwarantowali treningi w znakomitych warunkach i udział w prestiżowych mitingach. Na pewno Polak miałby okazję do rewanżu za Tokio. To przecież z Nowej Zelandii wywodził się Peter Snell. Nowozelandczyk był trzykrotnym mistrzem olimpijskim, biegał na tych samych dystansach co Baran. Snell zdobył złoty medal podczas pamiętnego finału w Tokio na 1500 m. W Polsce zanim zawodnik znalazł się w czołówce najlepszych, biegał w zwykłych trampkach. - Na Antypody jednak nie wyruszyłem. Nie mógł ze mną polecieć trener Kępka, więc organizatorzy mitingów w Nowej Zelandii nie byli zainteresowani moim przylotem. Dlatego bezpośrednio z Tokio, przez Syberię, wróciłem kraju. Żona trzy dni z rzędu przyjeżdżała na lotnisko, żeby mnie przywitać.
Zdjęcie z dziewczyną Sinatry
Razem z panem Witoldem oglądamy albumy ze zdjęciami. Wśród nich fotografie dokumentujące straty w otwartych mistrzostwach Stanów Zjednoczonych. Przez kilka sezonów mógł liczyć na stałe zaproszenia. Znakomicie przygotowany przez trenerów Tadeusza Kępkę i Jana Mulaka, Witold Baran brylował zza oceanem. Przede wszystkim na dystansie 1 mili.
- Proszę zobaczyć, to były zupełnie inne czasy. Sędziowie ubrani w eleganckie smokingi - śmieje się. - O, a tu zdjęcia w studio w Hollywood z dziewczyną Franka Sinatry - Baran wskazuje palcem kolejną fotografię. Zaprosiła mnie tam słynna piosenkarka i aktorka filmowa Doris Day. Uprawianie sportu na mistrzowskim poziomie wiązało się z dalekimi podróżami. Tylko w ten sposób mogłem wówczas zobaczyć odległy świat, poznać wielu wspaniałych ludzi. Do dziś z niektórymi przyjaciółmi z bieżni wymieniamy się świątecznymi życzeniami - podkreśla pan Witold.
A jak oczami dawnej gwiazdy Zawiszy zmienił się bydgoski klub? - Mecenasem w latach, w których trenowałem, było państwo i wojsko. Teraz klub oprócz częściowej miejskiej dotacji sam musi szukać sponsorów - podkreśla - Zawisza kontynuuje bogatą tradycję z przeszłości. Nadal mamy wielu uzdolnionych zawodników. To zasługa wspaniałych trenerów, którzy są z klubem na dobre i na złe - dodaje.
W ub.r z okazji 90-lecia Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i PKOl. Witold Baran uhonorowany został tytułem Najlepszego Zawodnika na dystansie 1 500.