https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miny polskie

Adam Willma
Pół wieku po wojnie Polska nadal naszpikowana jest niewybuchami. To raj dla kolekcjonerów i obiecująca perspektywa dla mnożących się firm saperskich.

     W styczniu nieznani sprawcy okradli mieszkanie Andrzeja T., powszechnie szanowanego badacza historii regionalnej w Chełmnie. Właściciela mieszkania nie było w domu, więc musiała zabezpieczyć je policja. Uwagę funkcjonariuszy zwróciły przedmioty znajdujące się w domu historyka.
     Panzerfaust w słusznej sprawie
     
Po szczegółowym przeszukaniu zabezpieczono setki sztuk amunicji: granaty, minę, pociski artyleryjskie, panzerfausty. Według biegłego, gdyby cały ten arsenał zebrać w jednym miejscu i zdetonować, w promieniu 50 metrów pozostałyby tylko gruzy.
     Andrzej T. przyznaje, że nie miał wyobrażenia o skali zagrożenia. - Zbierałem to wszystko, dokumentowałem z myślą o utworzeniu wystawy broni w jednym z fortów - mówi kolekcjoner. - Eksponatów przybywało z roku na rok, dopiero, kiedy policja zebrała to wszystko w jednym miejscu, uświadomiłem sobie niebezpoieczeństwo.
     Zbiory Andrzeja T. zdetonowali saperzy. Przypuszczalnie setki podobnych kolekcji nadal ukrywane są w prywatnych mieszkaniach, strychach i piwnicach. Fronty, które przechodziły przez Polskę podczas drugiej wojny światowej pozostawiły po sobie niezmierzona liczbę niewypałów i niewybuchów; swoją dawkę śmiercionośnego żelastwa dołożyły korzystające z polskich poligonów wojska radzieckie.
     Karwia z wkładką
     
Porzucone przez wojsko pociski nie są tylko polskim problemem. Tego lata, wskutek rekordowych upałów eksplodować zaczęły niewybuchy na terenie Grecji. Do podobnej sytuacji doszło w 1988 roku, kiedy turyści obserwowali prawdziwe fajerwerki w okolicach jeziora Prespa. Podobny efekt występuje w Polsce podczas pożaru lasów. Gdy w sierpniu płonął drzewostan w okolicach Bolesławca na Dolnym Śląsku, okazało się, że wozy strażackie nie mogą wjechać na tereny objęte pożarem ze względy na eksplodujące niewybuchy. Akcję prowadzono więc przy pomocy specjalistycznych samolotów.
     Oficjalnie akcja rozminowywania terytorium Polski zakończyła się 30 stycznia 1957 roku. Od tamtej pory trwa "oczyszczanie". Według wstępnych szacunków saperzy maja zapewnioną pracę do co najmniej 2025 roku. Według danych MON, patrole minerskie (jest ich w Polsce 37) tylko w ubiegłym roku wydobyły ponad milion min i pocisków. Usuwanie pamiątek po wojnie kosztuje polskiego podatnika 26 milionów złotych rocznie. Oznacza to 9 tysięcy zgłoszeń i prawie 2 miliony kilometrów przejechanych przez żołnierzy każdego roku.
     Kilkadziesiąt lat naszpikowane trotylem były okolice Helu i Juraty. Saperzy, którzy przez trzy lata oczyszczali Półwysep Helski z pozostałości wojennych wyjęli z ziemi prawie 27 tysięcy niewybuchów. Miny, pociski moździerzowe i artyleryjskie znaleziono również w okolicach Karwi, Gdyni i Świnoujścia. Oprócz Pomorza "zagłębiem niewypałów" jest Dolny Śląsk oraz Warmia i Mazury.
     Wilki na prochach
     
O ile dla saperów grzebanie w ziemi w poszukiwaniu zaśniedziałej amunicji jest mozolna pracą, kolekcjonerzy traktują to jako emocjonującą rozrywkę. Poszukiwania uprościł powszechny dostęp do wykrywaczy metali. Prymitywny model takiego urządzenia można kupić już za kilkaset złotych. Jerzy Ruth, kolekcjoner militariów z Grudziądza uważa, że w ostatnich latach pojawiła się grupa zbieraczy łamiących wszelkie kanony bezpieczeństwa: - Niewypały zawsze obchodziło się łukiem. Nie wszyscy informowali o nich wojsko i policję, ponieważ bywało, że zgłoszenia kończyły się to również przeszukaniem domu zbieracza. Nikt z poważnych kolekcjonerów takiego żelastwa nie trzyma. W ostatnich latach pojawiły się jednak "młode wilki", którym zależy nie tyle na wzbogaceniu zbioru militariów, ile na koszmarnej zabawie. Ile prochu jest w prywatnych domach? Tego nikt nie jest w stanie stwierdzić, bo ludzie się z tym nie afiszują. Od czasu do czasu odbywają się "zabawy" w wysadzanie obiektów leżących na uboczu.
     "Koszmarna zabawa", o której wspomina Ruth polega na własnoręcznym rozbrajaniu niewypałów. Rozmontowywane są miny, granaty, także pociski artyleryjskie. Te ostatnie, najłatwiej dostępne na polach bitew, bywają niezwykle niebezpieczne. Saperzy po prostu je wysadzają, uważając wszelkie dodatkowe czynności za niepotrzebne ryzyko. - Najzwyklejszy strach nie pozwoliłby mi na takie zabawy - mówi kapitan Krzysztof Gryko zajmujący się problematyką saperską w Pomorskim Okręgu Wojskowym. - Miałem okazję widzieć trzech takich odważnych koło Krynicy Morskiej. Próbowali przecinać granat moździerzowy. Ciała rozkawałkowane, fragmenty czaszki rozrzucone po okolicy.
     Kup pan granat
     
Włodzimierz Antkowiak, jeden z najbardziej znanych w Polsce poszukiwaczy skarbów uważa, że pojawiła się moda na imponowanie umiejętnościami saperskimi: - Młodzi ludzie rozkręcają pociski pozyskując z nich materiał wybuchowy. Trzeba przyznać, że niektórzy osiągnęli w tym dużą sprawność, co świadczy o tym, że wiedzę nabywali od profesjonalistów. Nie zmienia to faktu, że preceder jest karygodny. Współpracujących ze mną poszukiwaczy przestrzegam, żeby nie zbierali nawet łusek, ponieważ niektóre z nich zawierają jeszcze spłonki, a te w myśl prawa mogą być uznane za materiał wybuchowy.
     W internetowym serwisie aukcyjnym Allegro bez trudu za 50 do 150 złotych kupić można dowolny model granatu - jak zapewniają sprzedający - pozbawiony materiału wybuchowego. - Ale przecież poszukiwacze znajdują rozbrojonych granatów. Ktoś więc je rozkręca i wyjmuje materiał wybuchowy - niepokoi się kapitan Gryko.
     - Poszukiwacze z jednej strony budzą mój podziw, z drugiej strach - wyznaje Lesław Majewski, emerytowany saper. - Trzeba przyznać, że wielu z nich posiada ogromną wiedzę .Niektórzy idą w swojej pasji na całość - rozkręcają pociski, wytapiają materiał wybuchowy i wyciągają zapalniki. To igranie z życiem. Nic dziwnego, że od czasu do czasu czyta się o śmiertelnych wypadkach.
     Interes w łusce
     
Zdaniem Majewskiego, zbieraczy militariów podzielić można na dwie grupy: kolekcjonerów i handlarzy złomem. Ci pierwsi poszukują unikatowych egzemplarzy broni i amunicji. Drudzy są bardziej niebezpieczni - zapuszczają się do lasów i na poligony w poszukiwaniu całych składów amunicji.
     Pułkownik Zbigniew Wójt, zastępca szefa inżynierii wojskowej w sztabie generalnym wspomina swoje spotkanie z handlarzami z Gorzowa Wielkopolskiego: - Jeden pocisk właśnie rozbrajano. Okazało się, że na dworze jest całe składowisko. Rozkręcali je i sprzedawali jako złom metali kolorowych.
     Pół biedy, jeśli amunicja ostatecznie trafia na złom. Coraz częściej jednak z materiałów wybuchowych z odzysku korzystają grupy przestępcze. Przed dwoma miesiącami policja zatrzymała 4 mężczyzn pozyskujących materiały wybuchowe z amunicji znalezionej w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. Znaleziono przy nich 4 kilogramy trotylu. Według wstępnych ustaleń mężczyźni sprzedawali swoją zdobycz grupom przestępczym.
     Tajemnica fortów
     
- Wiele materiałów wybuchowych przez całe lata zachowuje swoje właściwości, do najtrwalszych należy proch strzelniczy, który na ogół wystarczy zwyczajnie przesuszyć - wyjaśnia prof. Marcin Kulicki, kierownik katedry kryminalistyki na Wydziale Prawa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. - Również amunicja, jeśli przeleżała pół wieku w zalutowanej metalowej skrzynce, a tak zwykle się ją przechowywało, może nadawać się do użycia.
     Amunicja do ręcznej broni znajduje wielu nabywców na czarnym rynku. Kolekcjonerzy posiadający pistolety i karabiny w dobrym stanie technicznym (a takie znaleziska nie należą do rzadkości) często nie mogą oprzeć się pokusie, aby ją wypróbować. Jednym z niewielu miejsc, gdzie można zrobić to nie narażając się na interwencję policji są opuszczone forty. W środowisku zbieraczy tajemnicą Poliszynela jest, że próby takie najczęściej odbywają się w okolicach Międzyrzecza.
     - Wiem o potężnych niezarejestrowanych kolekcjach zabytkowej broni i wcale nie dziwię się właścicielom, że nie próbują jej legalizować - mówi jeden ze zbieraczy z kujawsko-pomorskiego. - Polskie przepisy wymagają, aby broń została skutecznie unieszkodliwiona. Czyni się to zwykle poprzez rozwiercenie. Tymczasem wartość takich rozwierconych egzemplarzy na europejskim rynku kolekcjonerskim spada radykalnie. Ludzie chowają więc broń w nadziei, że kiedyś zmienią się przepisy.
     75 procent ryzyka
     
Na zmianę przepisów czekają również właściciele mnożących się firm saperskich. - W Niemczech, bez rozpoznania terenu pod kątem saperskim, nie można przeprowadzić żadnej inwestycji - mówi Lesław Majewski od 5 lat prowadzący specjalistyczną firmę. - Wojskowe patrole saperskie prowadzą niemal wyłącznie prace interwencyjne. Firmy takie jak moja przeczesują teren kompleksowo.
     Jednym ze zleceniodawców Majewskiego są Lasy Państwowe. Tylko na terenie Nadleśnictwa Choceń firma zlokalizowała kilka tysięcy niewypałów. Usługa - w zależności od miejsca i stopnia trudności kosztuje od 50 groszy do 20 złotych za metr kwadratowy. Najdrożej jest w wielkich miastach, gdzie starych pocisków szuka się w plątaninie kabli i rur.
     Jeszcze przez wiele lat II wojna światowa będzie dawała zatrudnienie dziesiątkom fachowców. Według Lesława Majewskiego aż na 75 procentach terytorium Polski nie można jeszcze czuć się bezpiecznie.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska