Wojciech Olejniczak odniósł drugie poważne polityczne zwycięstwo. Pierwszym było doprowadzenie, oczywiście wspólnie z prezydentem Kwaśniewskim, do startu Włodzimierza Cimoszewicza w wyborach prezydenckich, drugim inna konstrukcja list wyborczych. Taka, dzięki której w kilku okręgach z list sejmowych znikli dawni liderzy Sojuszu, najbardziej utożsamiani w oczach opinii publicznej z klęską SLD - Leszek Miller, Marek Dyduch, Jerzy Jaskiernia, Józef Oleksy. Olejniczak, a w ślad za nim Rada Krajowa SLD zaproponował im start do Senatu. Oznacza to, że nie mają podpórki w postaci list partyjnych, walczą o miejsca w wyborach praktycznie jednomandatowych i w ten sposób weryfikują swoją pozycję w opinii publicznej. Do Senatu jest o wiele trudniej dostać się niż do Sejmu, zwłaszcza gdy partyjne logo nie pomaga, a trudno oczekiwać, by dziś kandydatom Sojuszu pomagało.
Ten pomysł wydaje się interesujący, choć rzeczywiście dla liderów nieco upokarzający, zwłaszcza dla tych, którzy jak Leszek Miller byli kiedyś orędownikami zniesienia Senatu i publicznie to wyborcom obiecywali. Uznawali Senat za niepotrzebny, a teraz jest on dla nich ostatnią deską politycznego ratunku. Rzeczywistość płata czasem zadziwiające niespodzianki. Pomysł Olejniczaka jest jednak przejrzysty. Klub parlamentarny, zwłaszcza klub poselski jest wizytówką partii, od jego składu będzie zależał nie tyle wynik wyborczy, ile to, co stanie się po wyborach, a nikt nie ma wątpliwości, że po wyborach będzie musiało dojść do stworzenia jakiejś nowej formacji lewicowej, gdyż stan obecny, gdy SLD walczy z SdPl (raczej odwrotnie - gdyż to głównie SdPl walczy dziś z SLD) jest nie do utrzymania. Z Millerem, Oleksym i Dyduchem Marek Borowski nie będzie zaś rozmawiał o przyszłych federacjach czy zjednoczeniach. Zmiana wizerunku, odesłanie na emeryturę dawnych liderów jest więc jednym z zasadniczych warunków stworzenia nowej lewicowej formacji. Bez nich Borowski nie ma już argumentów, że SLD się nie zmienia. Przeciwnie - dziś to Marek Borowski ma w swych szeregach więcej "historycznego" Sojuszu niż Wojciech Olejniczak i powtarzanie przez szefa SdPl, że SLD musi się oczyścić, traci sens. Dziś to Olejniczak może śmiało mówić - niech Borowski też oczyści swe szeregi, gdyż nie wszyscy, którzy schronili się pod jego skrzydłami są aż tak bardzo nieskazitelni, reformatorscy i bez obciążeń. Role się więc odwracają.
To odwrócenie ról przyspieszył start Cimoszewicza w wyborach prezydenckich. Od tego momentu pozawierane przez Borowskiego koalicje z innymi małymi ugrupowaniami lewicowymi sypią się, jego szeregi łamią się, coraz więcej lewicowców z większą nadzieją patrzy dziś na SLD niż na SdPl. W Unii Pracy widać już formalny rozłam, całe organizacje wojewódzkie zgłaszają akces do obozu Cimoszewicza i do SLD. Można oczywiście bagatelizować ten fakt, gdyż Unia Pracy nie jest samodzielną siłą polityczną i jej realne wpływy są niewielkie, ale do opinii publicznej płyną sygnały, że obóz Borowskiego rozpada się, że coś złego się w nim dzieje. Borowski ma więc kłopoty nie tylko ze swoim startem w wyborach prezydenckich (zapowiadając, że jego głównym przeciwnikiem jest prawica, tak naprawdę musi walczyć przede wszystkim z Cimoszewiczem, o ile oczywiście jeszcze poważnie traktuje swoją kandydaturę), ale także ze swoją własną partią, w której coraz wyraźniej widać słabnący zapał do samodzielnego istnienia.
Wojciech Oleniczak zagrał ryzykownie. Być może stracił nawet trochę głosów dla SLD w wyborach parlamentarnych, gdyż dla nikogo nie ulega wątpliwości, że na przykład Leszek Miller w Łodzi bez trudu wygrałby wybory i uzyskałby poparcie dużej liczby wyborców, pracując tym samym na ogólną pozycję SLD. Olejniczak najwyraźniej nie gra jednak tylko o te wybory. Gra o przyszłość. On może sobie pozwolić na długi marsz. Ma tylko trzydzieści lat.
Młodzi i starzy
Janina Paradowska, "polityka"