- A niech sobie Niemcy przyjeżdżają - mówi sołtys Jerzy Gaweł. Twierdzi, że przeciw Niemcom nic nie ma. Ani przeciw Unii Europejskiej.
- Sołtys wielce się unowocześnił - tłumaczą we wsi Mosiny koło Człuchowa. Jeszcze kilka lat temu nie był taki otwarty na Unię, pierwszy straszył Niemcami, że przyjadą i zajmą ziemię. Stawał przed kamerami telewizji polskiej, niemieckiej, brytyjskiej. Mówił, że nie odda ani metra.
Przyznaje, dużo występował. - Jak tylko chciałem w pole wyjechać, to zaraz mnie ściągali i dawaj czesać, malować, kamerować. W 18 stacjach byłem - wylicza.
Niedawno też przyjechali z niemieckiej telewizji pytać, jak to będzie z unijnym referendum w Mosinach.
- Boicie się? - pytali sołtysa Jerzego Gawła.
Piękne okolice Schlochau
Cztery lata temu Gaweł bał się Niemca jak diabli. Heribert Wehry z Padebornu, docent Katolickiego Uniwersytetu Ludowego przysłał mu przedwojenną mapę z podziałem gruntów w okolicy Schlochau (Człuchowa) i wsi Mossin (Mosiny). Czarnymi kwadratami zaznaczone było, gdzie kiedyś mieszkał Wehry, Wehner, Popplau, Radtke, Fedtke, Schmidt, von Rekovski... Heribert Wehry zażądał zwrotu tego, co na mapie przypisane było jego ojcu. I wtedy Gaweł uświadomił ludziom we wsi, że Wehry jest pierwszym wysiedlonym, który wyciąga rękę po ziemię, ale z pewnością nie ostatnim. I ludzie we wsi zaczęli Niemców unikać. I odgrażać się, że z tego jeszcze wojna będzie. Mówili: - Jak Niemcy chcą nam zabrać ziemię, to niech wojnę zrobią.
Tu fryzjer, tu rzeźnik
Doboszowie mają stary dom i stajnię po Hoffmanie. Ale dotąd żaden Hoffman się nie odezwał. Przyjeżdżali tacy różni z Niemiec, ale akurat nikt od Hoffmanów.
Do Kicińskich, tych, którzy mają dom Schmidta, często ktoś przejeżdża, zdjęcia robi i porównuje ze zdjęciami sprzed wojny: - Tu był fryzjer, tu rzeźnik, A tam, gdzie stoi płot, stał dom. Na lewo - stacja benzynowa. Obok restauracja.
Syn Kicińskich zna niemiecki, więc dobrze się dogadują.
- Tylko Gaweł się nie dogadywał - wypominają. Z tym swoim Niemcem szarpał się nerwowo o ziemię, więc ludzie w strachu byli, że i oni będą się musieli kiedyś szarpać. Wehry, tak jak i inni Niemcy, najpierw tylko przyjeżdżał pogościć się trochę, obejrzeć pola. Przeszedł przez gospodarstwo, tu podniósł kamyk na pamiątkę, tam sypnął ziemi do woreczka. Poszwargotał coś sobie, wszedł na strych, zdjęcie zrobił, a później awanturę, że bez pytania o zgodę Gaweł postawił przy stajni dobudówkę. I zaczął pouczać: "Wy jesteście ludnością zastępczą we wsi Mosiny, powinniście oddać, co nie wasze. Myślcie po europejsku!"
Gaweł narzekał na natrętnego Niemca. I nawet żałował, że ojciec w czterdziestym dziewiątym wsadził ich wszystkich w pociąg towarowy z Kielc do Mosin. I że akurat przyszło im zająć stajnię, którą miał kiedyś stary Wehry. Ale co Jerzy Gaweł mógł na to poradzić? W czterdziestym dziewiątym miał cztery lata. Bieda była, a wyboru żadnego. Na przykład Józef Golonka, który tu przyjechał z kieleckiego w czterdziestym szóstym, to mógł sobie obejść Mosiny i wziąć, co mu w oko wpadnie (akurat wpadł mu ostatni dom na wybudowaniach i 11 hektarów ziemi). Doboszowie (przyjechali z Zakopanego) chcieli dom i dziesięć hektarów, ale nie dostali aż tyle. Choć Doboszowa próbowała nawet mierniczego przekupić kogutkiem, jednak mierniczy odmówił przyjęcia. Wymierzył dziewięć hektarów, później trzeba to było spłacić żytem. 200 metrów poszło, więc niech nikt nie mówi, że dostali za darmo.
Mają kasę, ale życia nie mają
- Może być tak, że teraz Niemcy przyjdą po swoje - Doboszowa ma takie podejrzenie. - Na nic im te domy, zrujnowane, ale ziemia?
- Jak już przyjdą, wszystko wezmą - pod sklepem przy wiejskiej świetlicy toczy się dyskusja, czy warto wchodzić do Unii i Niemcom życie ułatwiać.
- Bo przecież nam to łatwiej nie będzie - mówi młody chłopak (stare adidasy, brudna czapka Nike). Mieszka w bloku po dawnym pegeerze: trzy pokoje, kuchnia. Mógłby wykupić za 2 tysiące 500 złotych, ale skąd wziąć, kiedy się z doskoku robi u stolarza, a stolarz płaci 500, 300 na miesiąc?
- A Niemcy, to mają dużo forsy - wzdycha młody i przechyla butelkę piwa. Nigdy nie był w Niemczech, ale słyszał, że tam mają kasę, tylko życia nie mają, więc młodemu wydaje się, że Niemcy tutaj będą przyjeżdżać, życia szukać. - Już przecież przyjeżdżają - mówi. Zaglądają do domu, do obory. Młody by radził tym starym z poniemieckich gospodarstw, żeby uważali.
Starzy Kicińscy siedzą na ławce przed domem, kości wygrzewają. - Jak granice otworzą, to nie będzie takiej siły, żeby Niemcy nie przyjeżdżali - mówi on. A ona, że niech przyjeżdżają, pomogą zająć się matką ziemią, bo porasta brzózkami.
Kicińscy nie boją się Niemców. 20 lat temu postawili sobie dom, więc poniemiecki mogą zwrócić. - Na razie syn w nim kwateruje, ale jak Schmidt będzie chciał, żeby mu oddać, oddamy - mówią Kicińscy. Lubią Schmidtów - często dzwonią, przyjeżdżają. I zapraszają do siebie aż za Hamburg. Niedawno podarowali mało używaną kosiarkę.
Nie bać się, ale ziarno posiane
Zawsze, jak tylko zrobi się ciepło, pełno tu Niemców. Czasami nawet całe autokary. Sołtys Jerzy Gaweł widział, jak w ostatnią niedzielę, przed referendum, też po wsi chodzili. Ale nie wie, do kogo przyjechali, czy coś przywieźli, czy wywieźli. On na razie ze swoim Niemcem ma spokój, Heribert Wehry przestał się odzywać. Może przemyślał sprawę? Może zachorował? Zmarł? Gaweł już się nie boi, że będzie musiał Niemcom oddać gospodarstwo. Myśli nawet, czy by z Niemcami nie zacząć współpracy.
- Trzeba wejść do Unii, nie ma się czego bać - mówi sołtys ludziom, ale czy teraz ludzie go słuchają?
Wójt Człuchowa, Adam Marciniak, narzeka, że w tej okolicy małe jest zainteresowanie integracją. Ale jemu wydaje się, że nie z powodu Niemców, a raczej z powodu terenów popegeerowskich i ziarna, które sieje Lepper. Kiedyś ściągnęli profesora aż z Poznania, żeby wyjaśnił rolnikom, jakie korzyści będą mieli z przystąpienia, to nikt nie przyszedł. Dobrze, że uczniów posadzili, bo byłby wstyd przed prelegentem.
Półtaczki dobre
- Ja tam nawet nie wiem, co to znaczy wejść do Unii - mówi Maria Dobosz. - Czy to znaczy, że będzie tak, jak w Niemczech?
Ona widziała tę Unię, bo córka Maryna mieszka w Niemczech, tam wyszła za mąż. Bogato żyją, nie można powiedzieć. - Ale piekło mają. Tylko: do roboty i do domu, do roboty, do domu, do roboty...
I jeźdżą tam takimi drogimi samochodami, że Polska nie jest na to gotowa. Doboszowa zawsze powtarza córce: jak wybierasz się do Polski, to jakąś półtaczką. Kiedyś kupili cudo warte 320 tysięcy złotych. Wjechali na podwórko do Doboszów, rano wstali: cudo zniknęło. W środku ładne ubrania, kamera.
Teraz, jak córka z zięciem przyjeżdżają, to Doboszowa nie śpi, tylko pilnuje wozu.
Szambo się leje
Sołtys mówi, że ludzie przejrzeli na oczy, jeżdżą do Niemiec, pracują tam, żenią się. Nie mają strachu przed Niemcami, który kiedyś mieli. - Będą głosować za Unią, zgodnie - przewidywał przed referendum. - Bo u nas zgoda jest, nie to co w innych wsiach - mówił. I zachwalał: - Jak będzie Unia, to i porządek będzie.
Choćby z szambem.
- Od Kicińskich ze starego, poniemieckiego domu, leci wszystko na szosę. A gęste na kościelny plac - sołtys miałby do pogadania z Kicińskim. Ale przede wszystkim Kiciński miałby do pogadania z sołtysem.
- Przyłapałem go, jak wylewał szambo na poniemiecki cmentarz - mówi.
- Inne ludzie wylewają na cmentarz, nie ja - broni się sołtys. - Ja tylko na swoje pole, na krzaki.
Takie oskarżenia mogą mu popsuć współpracę z Niemcami. A już tak się ładnie rysuje: oni mają dać pieniądze na odnowienie przedwojennego cmentarza, Rada Sołecka się wszystkim zajmie. - Weźmie się paru bezrobotnych, ogrodzi, postawi krzyż - _Jerzy Gaweł już widzi, jak będzie ładnie, gdy Mosiny wejdą do Unii.
Taka gadka
Sołtys był wiceprzewodniczącym obwodowej komisji, przed referendum tłumaczył niemieckiej telewizji, że wieś nie boi się integracji. - _Jeszcze w niedzielę, przed kościołem były takie gadki: zagłosuje 800, no może 600 ludzi. Będzie elegancko.
Nie było.
Gdyby to od mosinian zależało, Polska nie weszłaby do Unii. Sołtys Gaweł ze smutkiem wylicza: 826 uprawnionych, a tylko 244 oddało głos na TAK, 91 na NIE.
Reszta została w domach, choć im podstawili autobus.
Mossin w Mosinach
Małgorzata Święchowicz

Maria i Józef Doboszowie: - Może być tak, że teraz Niemcy przyjdą po swoje.
Kicińscy nie burzą starego domu, w którym był zakład fryzjerski Schmidta. Przed domem wśród brzózek postawili krzesło. Jak przyjedzie Schmidt będzie mógł posiedzieć.