Udzieliły surowej lekcji z zakresu kultury gry, organizacji i boiskowego myślenia. Skarciły za butność i pychę, przemożną wiarę w nieograniczone możliwości. Jak zweryfikowało boisko jednak - mocno ograniczone.
Wydawać się mogło, że skoro armia brazylijsko-argentyńskich wirtuozów potrafi lewą czy prawą nogą wiązać krawaty, a z piłką wyczyniać wszystko, to nie pozostawi złudzeń o swojej sile. Ale w tych rachubach bardzo się pomyliła. Futbol raz jeszcze udowodnił , że wymyka się wszelkim miarom i klasyfikacjom.
Zarówno kanarki z Brazylii, jak i piłkarze z Argentyny zapętlili się w pewności siebie. Znały scenariusz na jeden rozwój wypadków - gdy będą prowadziły w meczu. Gdy straciły kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami, ich gra stała się miałka, kompletnie bez wyrazu. Pojęcie: zespołowość zdewaluowało się. Był harmider i z uciekającymi minutami coraz większe nerwy. Dziś potężne latynoamerykańskie ekipy stały się nieobecnymi na mundialu. A nieobecni, jak wiadomo, nie mają już racji.W futbolu tym bardziej.
Wszędzie teraz słychać pytanie: kto zatrzyma niemiecki rozpędzony walec? Odpowiedzi brak... Nie udało się Anglii, nie udało też Argentynie. Obie te ekipy zostały, jak żadne, upokorzone (1:4, 0:4). Kto następny? Hiszpania...?
Europa, na pewno, odetchnie z ulgą. Wreszcie mundial rozgrywany poza granicami Starego Kontynentu stał się jej domeną. I mistrz świata powinien być stąd .