https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na początek - w górę

Alicja Polewska [email protected]
Infografika: Jerzy Gliszczyński
Czego leśnik i niedokończony geograf może szukać w syberyjskich lodach? Drugiego Kolosa?

- Lubię zimno, a Syberia zawsze mnie fascynowała - kiedy Janusz Bochenek to mówi, zaraz przypomina mi się "Tajemnicza wyprawa Tomka" Alfreda Szklarskiego. Książka mojego dzieciństwa. Ale co może o Tomku Wilmowskim wiedzieć leśnik z Katowic, rocznik 1973? A może to jednak sprawka białego niedźwiedzia, który stoi w tle za dziecinnym wózeczkiem małego Januszka - takie zdjęcie jest gdzieś w prawie każdym rodzinnym albumie. W tym przypadku okazało się niemal prorocze. Janusz Bochenek pod koniec stycznia wyrusza na pierwszą na świecie wyprawę zamarzniętą rzeką Janą przez Góry Wierchojańskie na Syberii. 70 dni, 1200 km, 100 kg bagażu i 70-stopniowe mrozy.

Na początek - w górę

Był niespokojnym duchem, nic więc dziwnego, że pognało go w góry. Najpierw były Beskidy, później Tatry. Zawsze sam, najlepiej przy kiepskiej pogodzie i wczesnym rankiem, kiedy na szlakach nie ma jeszcze szarańczy turystów. To wtedy odkrył, że najwięcej magii mają dla niego te chwile, kiedy jest zimno, bardzo zimno, gdy powietrze jest tak zmarznięte, że idący rozcina je sobą jak nożem.

Cel - Wschód

W Polsce jednak trudno znaleźć takie miejsca i klimaty. Stąd właśnie wzięła się Syberia, prawie po sąsiedzku, a jednak bardzo daleko. Wymyślił więc spacer z Irkucka do Polski, żeby nie było za trudno, to wzdłuż kolei trassyberyjskiej. Nie wyszło, ale wyprawa na zimny wschód pociągała coraz bardziej. I wtedy pomyślał o Bajkale. Zimą.

Jezioro, jak jezioro, a że najgłębsze na kuli ziemskiej i z masą wody większą niż nasz Bałtyk, tym lepiej. Ale jak się przygotować, jak sprawdzić się, zanim zrobi to natura? Wymyślił więc trening z oponą na zamarzniętym stawie na Śląsku. Nawet sfilmowali go i pokazali jako sensację telewizyjną. Pal sześć!

- Bałem się tego Bajkału, jak diabli, ale im bardziej się bałem, tym bardziej mnie tam ciągnęło. Taki samczy instynkt - Janusz Bochenek niechętnie w wywiadach mówi o tamtym okresie. Zaczął stronić od towarzystwa, irytowało go, że musi prosić w kolejnych gabinetach rumianych i zadowolonych z siebie prezesów o wsparcie swojej wyprawy. Ale Bajkał zalągł się w nim na dobre i nie odpuszczał, za to opuściła go dziewczyna. Nie wytrzymała, zresztą która by dała radę zmagać się z taką masą wody?

W końcu poszedł - 63 dni po lodzie wokół brzegów syberyjskiego morza. Rok 2000 oznaczał dla Janusza Bochenka 1270-kilomerową pętlę i smutek rozstania z kobietą.

Kolos na wysokościach

Po powrocie była jednak chwila chwały. Nikt go wcześniej nie znał a tu taki wyczyn! Szkoda, że szef, który zwolnił Bochenka tuż przed wyprawą nie wyczuł sprawy, bo miałby teraz w ekipie gwiazdę medialną. Szybko jednak okazało się, że zdobyty za "Wyczyn Roku" Kolos, czyli podróżniczy Oskar - to kolos na glinianych nogach. Nadawał się tylko do postawienia na półkę. Za to pieniędzy, które trafiły do niego jako nagroda "Księgi Przygody" - przyznawana młodym zdolnym - starczyło na kolejne syberyjskie szaleństwo: spływ małym pontonem Indygirką.

Sam na sam ze sobą

- Pyta pani dlaczego ja tylko tak samotnie, a w Internecie piszą o mnie, że gaduła? Może dlatego, że ja uparty jestem i tylko mnie udaje się to znosić - Janusz Bochenek zaśmiewa się do telefonu. Udało mi się go złapać w trakcie biegania. Jest czwartek, na zewnątrz prószy lekko śnieg, kąsa kilkustopniowy mróz. - Przygotowuję się, bo jadę teraz do sąsiadki mojej Indygirki - Jany. Okazuje się, że bieganie to poza siłownią jedyny trening, któremu poddaje się polarnik. - Nie mam czasu na nic więcej. Sam sobie finansuję w znacznej części tę wyprawę, więc trenuję na wysokościach - Bochenek znużony proszeniem o wsparcie rzucił zaoczną geografię w Toruniu i wrócił do Katowic, by wspinać się po ścianach i kominach. - Biorę wszystkie prace wysokościowe: malowanie, tynkowanie, wieszanie banerów, ścinanie koron drzew - to ostatnie potrafi zrobić bardzo profesjonalnie, jest przecież leśnikiem z wykształcenia. - Teraz też pracuję, bo trzeba jeszcze zarobić na studia. Po wyprawie chcę wrócić do Torunia, dokończyć co zacząłem.

Wsparciem wyprawy będzie z pewnością specjalna odzież i sprzęt HiMountain, sprawdzony przez Marka Kamińskiego przed zdobyciem Bieguna Południowego. - Za trzy lata minie 100 lat, od kiedy człowiek dotarł na północny kraniec Ziemi. Chcę też zdobyć ten biegun - mówi Janusz Bochenek

Toruń i geografia na UMK siedzą w nim mocno. Może dlatego, że marzył mu się Spitsbergen i baza studencka, ale jakoś tak wyszło, że pojechał ktoś inny. Więc teraz Bochenek mówi, że interesuje go poza wędrowaniem jeszcze lód gruntowy, myśli, że może napisze o nim magisterkę.

Na bajkalską wyprawę zabrał listy od przyjaciół. Kiedy było mu ciężko i źle - otwierał kolejne koperty i czytał. Tylko ostatniego listu nie chciałby już nigdy więcej czytać, był od dziewczyny... Dlatego teraz zapakuje do 100-kilogramowego bagażu "Historię odkryć Arktyki". - Interesuje mnie rosyjska część, chcę zapamiętać nazwiska, daty, trasy przejścia - Bochenek nie ukrywa, że wszystko po to, by zająć czymś myśli, bo tam dokąd idzie - nawet jedzenie nie jest pocieszeniem. - Wszystko liofilizaty, do tego codziennie to samo. Polarnik jest uzależniony od porcji - nie może zjeść więcej, bo zabraknie na kolejny posiłek. To głównie wysokoenergetyczne węglowodany i tłuszcze. 6 tysięcy kilokalorii na dobę. - Co to jest! I tak będę znów cały czas głodny.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska