Zbigniew Bartosik - syndyk będącej w stanie upadłości "Warmy" złożył apelację od wyroku Sądu Rejonowego w Grudziądzu, który uznał go jako pracodawcę niczyich odlewników. Przedłuża to tragiczną sytuację 57 pracowników byłej warmowskiej odlewni, którzy od października nie otrzymują żadnych pieniędzy.
Jak poinformował wczoraj "Gazetę Pomorską" jeden z okupujących warmowską stołówkę odlewników, w południe wezwano karetkę pogotowia, aby udzielić pomocy jednemu z protestujących, który zasłabł. Lekarz zbadał wszystkich protestujących i trzech skierował do szpitala, zaś czterech kolejnych odmówiło umieszczenia ich w szpitalu, więc zostali na miejscu podłączeni do kroplówek. Wciąż nie są dopuszczane do protestujących rodziny chcące przekazać jedzenie, środki czystości, ciepłą odzież czy koce. W stołówce panuje zimno, odlewnicy mają tylko kilka koców i resztki żywności. - Pozostała nam woda z kranów - gorzko podsumował sytuację nasz rozmówca - W dni robocze, w godzinach pracy zakładu udaje się nam za ostatnie grosze kupować jakieś szneki w zakładowym kiosku. Ale skoro nikt nam nie przynosi pieniędzy, i to się skończy.
Spotkanie u prezydenta
Tak się złożyło, że w miniony czwartek, na dzień przed przybyciem Andrzeja Leppera do Grudziądza, w ratuszu odbyło się spotkanie prezydenta miasta Bożesława Tafelskiego, syndyka Zbigniewa Bartosika, sędziego komisarza Mariusza Treli z Torunia, kierownika Powiatowego Urzędu Pracy Adama Lewickiego, komendanta miejskiego policji nadkomisarza Janusza Brodzińskiego i trójki przedstawicieli protestujących odlewników. Uradzono, że jedynym możliwym rozwiązaniem w obecnej sytuacji jest wystawienie przez syndyka zaświadczeń stwierdzających, iż do 26 lipca ub. r. (czyli w przeddzień sprzedaży "Warmy") 57 odlewników było pracownikami "Warmy", co dałoby podstawy do ewentualnego ubiegania się - jako bezrobotni - w PUP o pracę interwencyjną lub publiczną. - Tym samym przyznalibyśmy, że byliśmy pracownikami "Warmy" do 26 lipca, a później nie - komentuje to jeden z odlewników uczestniczących w spotkaniu - poza tym wszyscy wiemy, że nie ma robót interwencyjnych w mieście, więc po co stwarzać pozory, że się nam pomogło. Jeśli w dodatku prezydent zaznacza, że byłaby to umowa między nami, bo jest na krawędzi prawa, to dziękujemy, nie będziemy narażać prezydenta. W dodatku jest to deklaracja słowna, kto wie co byłoby w praktyce. Nie mamy zaufania. Zwłaszcza, że prezydent zapowiedział, że nas w sobotę odwiedzi, a nie zjawił się. Chyba, że go przeoczyliśmy pod bramą. Nasze stanowisko jest jasne: świadectwa pracy i wypłata należności od lipca. Wtedy skończymy protest. Jeśli teraz skapitulujemy, wrócimy do punktu wyjścia. Odnaleźliśmy natomiast ważny dokument - protokół powypadkowy jednego z nas, na którym 20 listopada ub. r. syndyk podpisał się jako pracodawca. Więc dlaczego teraz twierdzi, że od lipca nim nie jest?
Syndyk zapowiedział, że jeśli sąd drugiej instancji podtrzyma wyrok sądu grudziądzkiego, znów się odwoła.
Syndyk ma prawo się odwołać, ale opinia publiczna wątpi, czy takie działanie w majestacie prawa - odcięcie zdesperowanych odlewników od dostaw żywności, części sanitarno- higienicznej zakładu, kontaktu z rodzinami i pomocy z zewnątrz jest zgodne z prawami człowieka. Na pewno jest nieludzkie.
