W odległych czasach, kiedy Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, do Londynu przybył polski minister górnictwa i energetyki. Byłem wtedy korespondentem PAP i pilnie podążałem tropami dostojnika. Polska rozglądała się za urządzeniami do wierceń podmorskich na Bałtyku, więc ministra podejmowano po królewsku. Zawsze na Zachodzie tak jest, gdy ktoś chce coś kupić. Sprzedający nie powącha wody mineralnej za darmo, kupca fetują szampanem i kawiorem.
Zwiedzaliśmy fabrykę sprzętu wiertniczego w Szkocji. Panowała tam moda wywieszania cen na urządzeniach produkcyjnych, żeby robotnicy obsługiwali sprzęt z należytą uwagą. Obejrzeliśmy kilka gniazd obróbki za 200-300 tysięcy funtów, kiedy rozpromieniony dyrektor zapowiedział akcent polski. W kącie stała maszynka, bodajże automat tokarski, na której dyndała cena - 4 tysiące funtów.
Przed wyjazdem do Londynu byłem szefem redakcji nauki i techniki, wiedziałem więc, co to było. Mistrzowski wytwór polskiej techniki, którego konstruktor dostał więcej medali od radzieckiego marszałka. W kraju wydawało się to ósmym cudem świata, tam obrabiarka stała w kącie i tańszy od nie był tylko przemysłowy odkurzacz.
To było w PRL, ale zjawisko pozostało, tylko jest bardziej alarmujące. Mówiąc w brutalnym skrócie, importujemy komputery, eksportujemy palety. Za jeden komputer trzeba zapłacić pół ciężarówki palet. To jest wymiar naszego problemu - i naszego dramatu.
Jak sięgnę myślą wstecz, nigdy nie byliśmy w stanie podjąć nowych wyzwań naukowych i technicznych dostatecznie energicznie i szybko, żeby cokolwiek dobrego z tego wynikało. Nigdy nie było u nas pieniędzy na naukę, a te, które pojawiały się w budżecie, trafiały na ogół do utytułowanych aparatczyków zamiast do talentów. Od kilkudziesięciu lat nie stworzyliśmy w Polsce niczego, co byłoby znaczącym wydarzeniem teoretycznym lub technicznym.
Ominęła nas rewolucja, która potrząsa dzisiaj światem, nazwana skrótem KBI (Knowledge Based Industries - przemysł oparty na wiedzy). Polski uczony, prof. Stefan Kwiatkowski, był jednym z pierwszych, którzy zdefiniowali pojęcie "intellectual entrepreneurship" (przedsiębiorczość intelektualna), ale nic z tego dla nas nie wynikło. My mamy definicję, inni mają przedsiębiorczość. Tam ci, którzy myślą, są królami życia, mają szacunek społeczny i pieniądze. U nas kariery robią bezmózgowcy, których wszędzie pełno: w polityce, administracji, biznesie i nauce. Głupi, ale zadowoleni. Im jest dobrze. Reszcie, niestety, gorzej.
Czy można coś zmienić? Jestem pesymistą. Nie odkryłem w Polsce chęci i zdolności do strategicznego myślenia. Politycy żyją od wyborów do wyborów i sprawy za 15-20 lat są dla nich abstrakcją. Biznes chce zarabiać natychmiast, w jakikolwiek sposób, byle dużo. Jak idzie źle, wszyscy oczekują pomocy od państwa. Najlepiej mają ci, którzy potrafią wyprowadzić kilkadziesiąt tysięcy ludzi na ulice przed kancelarią premiera. A kogóż może wyprowadzić naukowiec? Siebie, szwagra i teściową. Nie ma przebicia, nie ma chamstwa i bezczelności, które w polskim życiu publicznym procentują najlepiej.
Nadzieja w głowach
Tadeusz Jacewicz