W warstwie fabularnej historia opowiadana na deskach tekstem Brechta jest dość prosta, dla niektórych odbiorców zbyt prosta, nieprzystająca do naszych czasów. Jesteśmy świadkami relacji mieszczaństwa z grupką biednych i bezrobotnych. Pani Queck, która traci dach nad głową, to wdowa po alkoholiku z gromadą dzieci do wyżywienia, pan Meyer to gazeciarz, który staje na czele ataku biednych na bogatych. Jest też sprzedawca nieruchomości, handlarz drewna, fałszywa Armia Zbawienia, chroniąca bogaczy policja, a wszyscy dbają tylko o własne interesy i aby nic nie burzyło ich konformistycznej, mieszczańskiej znieczulicy, starają się nie słyszeć próśb o pomoc biedaków.
Piekarnia - system wyzysku
Trudno przedstawioną przez Brechta historię odnieść do dzisiejszości, jest to uproszczona wizja mankamentów kapitalizmu. Reżyser Wojtek Klemm utrzymuje jednak, że sięgnął po ten tekst właśnie dlatego , że nie odnajduje się w dzisiejszym kapitalistycznym świecie, mimo że zmuszony jest w nim funkcjonować i zdaje sobie sprawę z tego, że przed tym systemem nie ma ucieczki.
- Ja się w nim nie odnajduję, chociaż wiem, że moje meble być może składały dzieci w Chinach i żyję tak, bo nie stać mnie na nic innego - mówi.
Historia prosta, a prowokująca
Spektakl nie jest więc ani przejmujący dramatycznym finałem, ani do końca zabawny, mimo humorystycznych akcentów i pachnącej szkolnym teatrzykiem fabuły, którą trudno potraktować serio. Jest to jednak zabieg celowy - aktorzy tylko sygnalizują problem, odgrywają uproszczony schemat ekonomicznych relacji między ludźmi, świadomie nie psychologizują. Bezrobotni trenują na podwórku, prężąc umięśnione klaty, sprzedawca nieruchomości ubrany jest w kiczowate futro, a przedstawicielka organizacji religijnej epatuje seksem. Aktorzy chwytają czasami za mikrofony i śpiewają o tragediach swoich bohaterów z domieszką ironii, nadając spektaklowi rozrywkowy posmak. Hajewska-Krzysztofik, po tym jak komunikuje widzom (bo trudno powiedzieć, że gra) śmierć swojej postaci, wstaje i schodzi ze sceny.
- Nie udajemy, że jesteśmy bezdomni i cierpimy, nie próbujemy nawet sięgać takich doświadczeń, bo byłoby to hipokryzją, w końcu sami jesteśmy elementem kapitalizmu - wyjaśnia zespół.
Spektakl nie angażuje nas emocjonalnie, daje jedynie sygnał, że skoro w kraju jest niedobrze, to prędzej czy później musi pojawić się jakieś lekarstwo na kapitalizm.
- W Polsce wciąż myśli się, że jest wspaniale, że za pieniądze można kupić wszystko - mówi Klemm.