Piszę do Pani, bo została mi w Pani ostatnia nadzieja na pomoc, żeby moje życie nie skończyło się tragicznie. Chociaż już próbowałam je sobie odebrać. Teraz jestem na leczeniu chirurgicznym.
Mam 38 lat, jestem żonaty. Pracuję w państwowej instytucji, gdzie przychodzi wielu klientów. Tak to się zaczęło. Pewnego dnia spotkałem kobietę, która spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Zaczęliśmy luźną rozmowę, a po paru dniach wymieniliśmy się numerami telefonów. Czułem, że się zakochałem. Ona ma 28 lat, jest zamężna. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy o naszych rodzinach, byliśmy wobec siebie szczerzy. Ona jest piękną i mądrą kobietą. Opowiadała mi o swojej miłości, którą darzyła pewnego Pana, też żonatego. Trwało to około dwóch lat. Po tym czasie dowiedziała się, że on wyrządził jej wielką krzywdę. Rozumiałem jak cierpiała z tego powodu. Starała się o nim zapomnieć.
Po kilku miesiącach naszej znajomości wyznałem jej, że ją bardzo kocham. Powtarzałem to kiedy tylko się widzieliśmy czy słyszeliśmy i nadal jej to mówię. Byłem i jestem gotów zrobić dla niej wszystko. Żeby była szczęśliwa.
_Powiedziała, że nie może mnie oszukiwać, że kocha innego, a mnie nie pokocha; że mam jej wybaczyć. Stwierdziła, że możemy być przyjaciółmi, spotykać się, ale pokochać nie może, gdyż myśli o tamtym. Poczułem prawdziwy szok. Postanowiłem odebrać sobie życie. Nagrałem kasetę, którą miała odebrać po mojej śmierci osobiście. Jadąc samochodem na prostym odcinku drogi uderzyłem w drzewo, by raz na zawsze zakończyć ten dramat. Niestety, żyję. Po przewiezieniu do szpitala stwierdzono uszkodzony kręgosłup, wstrząs mózgu oraz drobne urazy ciała. Życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo. Zostałem wypisany, ale myśli nadal mam złe. Nie wiem czy zdążycie wydrukować mój list, abym zdążył przeczytać odpowiedź. Życie dla mnie nie ma sensu. Ja ją naprawdę bardzo kocham. Kiedyś stwierdziła, że prawdziwą miłość można stwierdzić dopiero na koniec życia - kogo się naprawdę kochało. Tak chciałbym, żeby to była ona. - _ZROZPACZONY.
Dużo jest racji w tym co powiedziała Pana znajoma, że "dopiero na koniec życia można stwierdzić kogo się tak naprawdę kochało". I kto nas kochał, tak do końca, bezwarunkowo.
Pana życie trwa. Z jakiegoś powodu przeżył Pan wypadek i ma Pan szansę powrócić do normalnego życia. Osobiście odczytałabym to jako znak. Chciał Pan odejść, wolał śmierć. A los odpowiedział: "Nie teraz!" I trzeba spokornieć, trzeba przyjąć ten wyrok. A może szansę? Raz jeszcze daną szansę na życie.
Może jest Pan komuś potrzebny? Może ma Pan jeszcze coś do zrobienia? Komuś pomóc? Coś zrozumieć?
Ten znak jest bardzo wyraźny, bardzo czytelny. Nie wiem, jaki dług ma Pan jeszcze spłacić na tym świecie, ale los powiedział Panu wyraźnie: "Trzeba żyć!" To jest największa wartość. Życie. Ten cud. A potem Miłość. Nie odwrotnie.
Teraz najważniejsze jest Pana zdrowie. Trzeba dojść do siebie, do jakiejś sprawności. I zobaczyć inaczej swój niespełniony romans. I pamiętać słowa Exuperyego, że "Miłość, która prosi jest piękna, ale która żebrze, godna jest litości".
Pana miłość nie doczekała się spełnienia, ale może w ostatecznym rachunku tak będzie lepiej? Dla dwóch rodzin przynajmniej
Nie jesteś sam(a)
Joanna Zetter, psycholog