Mam 15 lat i problem, z którym od dłuższego już czasu nie mogę sobie poradzić. Chyba najlepiej zrobię, jeśli nazwę rzecz po imieniu. A więc - jestem brzydka. Mam bardzo brzydką twarz. I nie mam tu na myśli jakichś ran czy blizn. Po prostu - mam taki to chyba układ kości, nie wiem, że wyglądam jak niemowlę. Jak dziecko półroczne, może roczne. To, że mam 15 lat, widać jedynie po moim wzroście. To nie jest moje przewidzenie, nie ubzdurałam sobie tego! Skąd to wiem? Od otoczenia. Pierwszy raz przyjrzałam się swojej twarzy, gdy byłam w piątej klasie szkoły podstawowej. To było po tym, jak wysłałam koleżankę do chłopka, który bardzo mi się podobał, z pytaniem, czy chce ze mną "chodzić". I wie Pani, jaką odpowiedź usłyszała ta koleżanka? Cóż "Nie, nie podoba mi się jej twarz". Wtedy zaczęłam nad tym myśleć, chociaż jeszcze nie tak głęboko, jak to robię teraz. Wszystko przyszło z czasem. Wyprowadziłam się z rodziną do miasta, zmieniłam szkołę. Zaczęłam spotkać wielu, bardzo różnych ludzi. Na wsi, w mojej byłej szkole, nigdy nikt mi nie powiedział wprost: "Jak ty wyglądasz?" W mieście - owszem. (...)
Jeśli napisze Pani w odpowiedzi coś w stylu: "Musisz zaakceptować siebie taką, jaką jesteś", to co to da? Nic! Próbowałam setki razy przekonać siebie: "Mogę się podobać! Mam ładne włosy!". Guzik z tego. Wyszłam z domu, usłyszałam parę epitetów pod moim adresem. Jak w takich chwilach mam wierzyć w siłę sugestii? Jestem w takim wieku, w którym odczuwa się silną potrzebę związaną z płcią przeciwną. Słucham, jak moja przyjaciółka opowiada mi jak to już trzeci chłopak w ciągu ostatniego pół roku pyta ją, czy chce z nim chodzić. Gratuluję jej, a w głębi duszy wyję z żalu i tęsknoty. Bo ja też bym chciała, żeby ktoś mi powiedział kiedyś: "Bardzo mi się podobasz, jesteś super. Czy chcesz być moją dziewczyną?" Bo ja też bym chciała, a coraz bardziej gorzknieję. Zawsze byłam typem samotnika, ale teraz to już chyba coś nie tak. Nie radzę sobie z tym. Nie mam z kim o tym porozmawiać. Każdy mówi - "Monika? Ta to ma szczęście". Szczęście, jakie szczęście? Średnia 5.3 - o to ci chodzi? Sukcesy literackie, wysokie miejsca w szkolnych konkursach - to ma być szczęście? (...)
Monika
Bez wątpienia napisałabym w odpowiedzi, że musisz zaakceptować siebie taką, jaką jesteś. Paradoksalnie, wzmacniamy to, z czym walczymy. Swoim problemom i kompleksom nadajemy siłę i moc decydowania o całym naszym życiu. A można inaczej. Wielokrotnie już o tym pisałam. Skoro jednak prosisz, żeby nie tak odpowiadać - napiszę inaczej; zadedykuję ci opowiadanko, o Dorotce, 15-letniej dziewczynie, która mnie nauczyła szczęścia.
Dorotka była dzieckiem ogromnej radości. Kochała życie bez zastrzeżeń. A znała je tylko z książek. I z wózka inwalidzkiego. Nigdy nie chodziła. Książki pozwalały jej dotrzeć do miejsc najbardziej oddalonych. I wszędzie było pięknie. Nie miałam szczęścia zbyt często jej widywać. Byłam w innym miejscu, wśród innych dzieci, wśród innych problemów. Moje dzieci miały zawsze dużo problemów. Rzadko bywałam w jej miasteczku.
Ale ostatnie spotkanie dobrze zapamiętałam. Byłyśmy na spacerze, w polu, zbierałyśmy kwiaty do wazonu. Dorotka powiedziała wtedy: - Jestem taka szczęśliwa! Spełniają się wszystkie moje marzenia. Bardzo byłam ciekawa tych marzeń. I ona mi je powierzyła. W tym dniu rano marzyła o moim przyjeździe, o spacerze za miasto i o książce marzyła, o książce mówiącej o psach. I wszystkie te marzenia się spełniły. Musiała być szczęśliwa.
Nie jesteś sam(a)
Joanna Zeter psycholog