Mam 22 lata. Pochodzę ze wsi, w której każdy zna się na wylot. Mam sporo młodszego rodzeństwa i starszego brata, który jak ja - jest bezrobotny.
Problem polega na tym, że moi rodzice, a zwłaszcza ojciec, zawsze robili wszystko, aby w gospodarstwie nic nie było. Ojciec zawsze pił, palił w dużych ilościach. Nigdy nie interesował się domem. Dla niego najważniejsze były papierosy, alkohol, i żeby on miał co jeść. Dzieci mogą być głodne.
Interesowała go zawsze tylko rodzina, w której się wychował. Jeżeli w ogóle były w domu jakieś pieniądze z gospodarstwa, to zawsze się upijał, bił nas i matkę, wynosił co było można z domu twierdząc, że nam się nie należy, że tu i tak nic nie będzie.
Będąc w pierwszej klasie zawodówki spotkałem na drodze fajną dziewczynę. Chciałem z nią chodzić, ale niestety - brakowało pieniędzy na chleb i bilet do szkoły. Często jeździłem bez biletu albo oszczędzałem na oranżadę lub bułkę. Odkładałem wyznanie, że mi się podoba na później, jak się trochę dorobię. Po tylu latach rozeszło się, że nie umiem poderwać żadnej dziewczyny i jestem bardzo nieśmiały. Wstydzę się iść do kościoła, sklepu, czy gdziekolwiek indziej.
Bardzo chciałbym, aby w gospodarstwie, w którym się wychowałem, było tak jak kiedyś, gdy gospodarował dziadek z babcią.
Niestety, na mnie, bo mama zaczęła poważnie chorować, spadł cały obowiązek prowadzenia gospodarstwa. Nie dawałem rady, musiałem sprzedać po kolei resztę inwentarza, żeby mieć na chleb, zboże, żeby obrobić ziemię. O opryskach czy nawozach nie może być mowy. "Życzliwi" ludzie, nabuntowani przez ojca, nagadali matce, że to nie ojciec tylko ja doprowadziłem do bankructwa gospodarstwa. Matka im uwierzyła i zaczęła trzymać z ojcem.
A może dla takich jak ja nie ma miejsca na tej ziemi? - ZAŁAMANY.
Tylko kilka zdań wybrałam z Pana bardzo długiego listu. I nie mam odpowiedzi, która mogłaby rozwiązać Pana problemy. Podobnie jak innych, w tym samym tonie napisanych listów. A jest ich ostatnio bardzo dużo, proszę mi wierzyć. Naprawdę, nie jest Pan sam w takim widzeniu rzeczywistości.
Na wsi nie będzie już tak jak dawniej, za życia Pana babci i dziadka. Upadną gospodarstwa słabsze, a nowe, inne i większe, powstaną na ich miejscu. I zawsze tak było, i zawsze to bolało. I na pewno nie ma w tym Pana winy, podobnie jak nie ma stuprocentowej winy Pana ojca. Po prostu - zmiany przerosły możliwości waszej rodziny.
Małe, upadające gospodarstwo nie utrzyma wielodzietnej, wielopokoleniowej rodziny.
W takich sytuacjach pomagają Gminne Ośrodki Pomocy Społecznej, gdzie może się Pan zwrócić z prośbą o radę. Pana młodsze rodzeństwo powinno otrzymać pomoc materialną na potrzeby żywienia i ubioru. A Pan - musi szukać dla siebie innej drogi, bardziej niezależnej od rodziny - własnej!
Prawdopodobnie na początek dobrym jest wyjściem praca u innych, operatywnych gospodarzy. Trzeba być wśród ludzi, rozmawiać, pytać, obserwować. Dla młodych, zdrowych, sprawnych mężczyzn, zawsze znajdzie się jakaś praca. A jeśli jeszcze nie piją, nie palą papierosów i na własnym kawałku ziemi mogą coś uchować - to sytuacja przestaje być tak beznadziejna, prawda? Może Pan starać się o zatrudnienie w ramach prac interwencyjnych lub na własny, niezależny od gminy sposób.
Gospodarstwo jest ciągle ojca i matki - to oni muszą myśleć co zrobić z nim dalej.
A Pan, powinien myśleć o swoim życiu, również osobistym. Może dziewczyna, o której Pan ciągle pamięta, nie jest z nikim związana? Przyjaźń z dobrą dziewczyną wzmocniłaby Pana walkę o swoje życie. Ale musi Pan próbować! I nie martwić się tym na co nie ma Pan wpływu!
Nie jesteś sam(a)
Joanna Zeter, psycholog