https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie jesteś sam(a)

Joanna Zeter, psycholog

     Jesteśmy małżeństwem z kilkuletnim stażem. Pobraliśmy się, ponieważ byłam w ciąży, ale bardzo się kochaliśmy i chcieliśmy być razem. Mamy udane i kochane dzieci. Byliśmy oboje domatorami. Ceniliśmy sobie zacisze domowe, lubiliśmy przebywać razem. Tak mi się wydawało.
     Od ok. roku mąż zmienił się; zaczął narzekać na nudę i brak towarzystwa; mieliśmy coraz mniej tematów do rozmów. Nie interesowały mnie towarzyskie spotkania, ale ponieważ bardzo go kocham, ze względu na niego, zaczęliśmy spotykać się ze znajomymi. Wychodzimy z domu na wspólne imprezy, cieszyło nas to. Ale po kilku spotkaniach mąż zaczął mnie oskarżać, że ciągle wodzę za nim oczami, pilnuję go. Dodam, że przede wszystkim było to towarzystwo mojego męża (koleżanki i koledzy z pracy), którego ja dobrze nie znam. Kiedy zasugerowałam, że nie czuję się dobrze w tym towarzystwie (ludzie rozrywkowi, lubiący wypić i to sporo) mąż powiedział, że ja mu nie będę wybierać znajomych. Najlepiej by było, gdyby on sam chodził na piwo czy na imprezy, bo ja go za bardzo sprawdzam. Muszę przyznać, że jestem zazdrosna o męża (jest przystojny, podoba się kobietom). Ja jestem zakompleksiona (po dzieciach zostało mi kilkanaście kilogramów nadwagi), choć mąż twierdzi, że jemu to nie przeszkadza.
     Od roku, kiedy mąż zmienił się tak diametralnie, ja mu po prostu nie ufam. Uważam, że mam powody. Przestał mi mówić o uczuciach, a kiedy sama zapytam, czy jeszcze mnie kocha, odpowiada krótko, że "tak". Ale dla mnie to za mało! Chciałabym, żeby przytulił mnie bez powodu czy powiedział czułe słówko. Kiedy podjęliśmy poważną rozmowę o nas, o tym co się między nami dzieje, powiedział, że być może robi tak, żeby mnie ukarać za to, że nie pozwalam mu na samotne wyjścia z kolegami. (...)
     Ja kilka lat nie pracowałam, zajmowałam się domem i dziećmi. Mąż argumentuje, że ma taką potrzebę wyjścia sam oraz, że ja również powinnam umawiać się z koleżankami na jakieś wypady. Problem w tym, że ja nie chcę, nie potrzebuję nigdzie wychodzić; wolałabym ten czas spędzać z mężem, w domu. (...)
     Powiedziałam, że dopóki nie odbuduje mojego zaufania, nie pozwolę na takie kontakty towarzyskie. (...)
     Jak dotąd byliśmy odbierani jako młode, przykładne małżeństwo; udane i dobrane. Ja też miałam takie odczucia, że jesteśmy naprawdę dobraną i uzupełniającą się nawzajem parą i że takie problemy nigdy nas nie dosięgną. Zawsze byłam dumna z mojego męża, że w takich paskudnych czasach potrafią być mężczyźni, którzy potrafią kochać i nie wstydzą się tego pokazać. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez niego, ale również nie dam robić z siebie idiotki na oczach wszystkich (bo przede wszystkim w towarzystwie traktuje mnie ostentacyjnie) . (...)
- STAŁA CZYTELNICZKA.

     Z konieczności skrócony list pokazuje bardzo wyraźnie typowy, bardzo częsty kryzys, którego doświadczają małżonkowie po kilku latach wspólnego życia. Doświadczają go wszystkie małżeństwa, ale przebiega on różnie, jest różnie nasilony i różnie rozwiązywany.
     Czasem przebiega niezauważalnie, ale występuje zawsze lub prawie zawsze. Wszystko zależy od dojrzałości i przygotowania na jego nadejście. Jeżeli w związku nie występują żadne dylematy i różnice, jeżeli małżonkowie są jednym w każdym ruchu i poglądzie, to znaczy, że jedno z nich całkowicie podporządkowało się drugiemu. I prędzej czy później, zacznie się "dusić" w takim związku (to słowo, które często pojawia się w terapii).
     Przygotowanie na ten kryzys (stabilizacji) polega na tym, żeby nigdy nie wypełniać całego swojego życia drugim człowiekiem, nawet najbliższym. Zbyt wielka miłość ogranicza, nie pozwala na wybory, samodzielne decyzje, nie pozwala na rozwój. Mówi się o "zagłaskaniu na śmierć". Trzeba pielęgnować przyjaźnie, zainteresowania, być zajętym, bardzo różnymi sprawami. Mieć swoje tajemnice i swoje "terytorium psychologiczne" A do domu wracać zmęczonym, stęsknionym, coraz bardziej rozczarowanym światem (ale samemu, nie z przymusu); i wtedy, czasem, ale dopiero u schyłku życia, jest się "jednym"...
     W zwierzeniach Anais Nin znalazłam kiedyś zdanie: "Kobieta żyje penetracją mężczyzny; mężczyzna zaś potrzebuje kobiety, by zapłodniła go do życia". Mądre kobiety zdają sobie sprawę z tej prawdy i nigdy nie używają zdania typu: "nie pozwolę na takie kontakty", bo wtedy - naprawdę przegrywają.
     Pani miłość do męża jest wielka i zaborcza. Ale żeby ocalić jego miłość musi Pani wykazać mądrość kobiety dojrzałej i świadomej różnic w reaktywności mężczyzn i kobiet.
     Musi mu Pani pozwolić mężowi zatęsknić za tym ciepłem domowym i Pani miłością.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska