Dawno temu wyszłam za mąż raczej z rozsądku niż z miłości. Żyliśmy na pozór zgodnie, ale bez uczuć i emocji. Nigdy nie było rozmów o nas, o tym co czujemy, czego pragniemy. Życie pełzło własnym torem. Miałam wrażenie, że przepływa obok mnie. Nie czułam się kochana ani potrzebna. (...) Byłam lojalna, wierna, oddana, uczciwa i godna zaufania. Myślałam, że tak będzie zawsze. Ale stało się to, czego nigdy nie planowałam. Zakochałam się szaleńczo! (...)
Bardzo za sobą tęsknimy, już nie wyobrażamy sobie życia bez siebie, jest nam coraz trudniej powstrzymać się przed współżyciem, bo łączące nas uczucie jest jak wulkan. Ale nie chcemy tego popsuć. Pragniemy być razem i cieszyć się sobą w pełni, bez strachu i lęku, że ktoś nas zobaczy. Ale jest problem. Mamy swoje rodziny i nie mamy serca zniszczyć im życia. (...)
Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Nie potrafimy żyć i być szczęśliwymi w swoich małżeństwach, ale nie możemy też żyć ze sobą, choć pragniemy tego najbardziej w świecie.
W myślach i marzeniach poukładałam sobie z nim życie. Wszystko jest takie piękne!
Ale w rzeczywistości życie nie ma sensu. Nic mnie nie cieszy, nie mam na nic ochoty. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam. Rozpaczliwie pragniemy być razem, ale to niemożliwe. Jak wobec tego mamy dalej żyć? Ta walka ze sobą samą odbiera mi siły. Czuję, że przegrywam, umieram, odchodzę...
Z tej odchłani zdrady, niemocy, grzechu, poczucia winy i wstydu, rozświetlonej nikłym promykiem szalonej i dojrzałej miłości, błagam o pomoc! - ZROZPACZONA.
List zgodnie z prośbą skrócony, chyba jednak oddaje rozpacz, rozterki i zagubienie. Pani, i innych kobiet tak beznadziejnie romantycznie zakochanych. Bo to jest uczucie romantyczne, jak z poezji naszych wieszczów. I list Pani jest jak poezja miłosna. W realnym życiu, wraz z emocjonalną i fizyczną dojrzałością, takie uczucia przemijają. Następuje spełnienie i, bardzo często - rozczarowanie...
Nawet gdy jest możliwy nowy związek, to i on nie jest do końca szczęśliwy. Kobiety tęsknią za dziećmi, za stabilizacją; w jakimś sensie - nadal cierpią. Bo cierpienie jest wpisane w ten typ uczuciowości i przeżywania związków.
I niewiele można na to poradzić! Osobiście widzę dwa proste wyjścia z takiego zagmatwania jak Pani.
Przyjąć swoją Wielką Miłość! Od początku do końca zrealizować nowy związek z wszystkimi jego konsekwencjami. Poukładać życie jak w marzeniach i czekać, że będzie jak w marzeniach szczęśliwe.
Czasem bywa.
I drugie wyjście, chyba bardziej zgodne z Pani wrażliwością. Uśmiechnąć się do swego losu! Uznać znajomość z Przyjacielem za dopełnienie życia, wzbogacenie, za dar. Uśmiechnąć się, podziękować i... pożegnać! Wspomnienie tego uśmiechu pomoże Pani, gdy w trudnych chwilach, zwyczajnie "po babsku" będzie Pani myślała, że "nikt jej nie kocha". Kocha, i Pani kochała. Ale odpowiedzialność za dom, rodzinę, dzieci; ta odpowiedzialność kazała Pani z tej miłości zrezygnować. To Pani zrezygnuje, świadoma własnej, kobiecej godności. Też jasne, dojrzałe, w pewnym sensie uczciwe, prawda?
Dla kogoś patrzącego z boku są to dwa proste, oczywiste wyjścia. Dla Pani, gdy uczucie szaleje i pozbawia zdrowego rozsądku, mogą nic nie znaczyć. I w tym sensie, naprawdę, "w miłości nie ma mądrych".
