Styczeń roku 2001 był mroźny. W nocy temperatura spadała do minus dziesięciu. Pani Zofia nie miała w domu sprawnego pieca, choć w piwnicy czekały 2-3 tony węgla, a obok, w szałerku, sterta drewna na opał. Nie miała też kuchenki. Nawet wody.
Na kawę, rozgrzać się,
zjeść chodziła do sąsiadów.
Pomagali jej, jak mogli. Nowy Rok powitała u swego brata, mieszkającego w centrum Inowrocławia. Po raz ostatni widziano ją szóstego stycznia. Szła do kościoła. - Bo to była bardzo religijna pani - wspominają sąsiedzi. - Dziwna, żyła gorzej niż Łazarz, w łachmanach chodziła. Odwiedzał ją tylko Jacek, jej niewidomy brat, ale jego też najczęściej do domu nie wpuszczała. Prosił nas, by telefonować do niego, gdyby coś się stało.
I telefonowali, gdy nie pokazała się przez kilka dni. Jacek przyjechał z żoną, wspólnie zajrzeli do mieszkania. Pani Zofii nie znaleźli. Szukali jej w szpitalach. Skontaktowali się z policją. Po trzech dniach wrócili z mundurowymi. I wtedy, przypadkowo, żona Jacka J. odkryła ułożoną na koślawej kanapie pierzynę. W zarwanym wgłębieniu kanapy leżała skulona Zofia. W postanowieniu o umorzeniu dochodzenia jako przyczynę zgonu prokurator podał: zmiany starcze. Datę jej śmierci trudno było ustalić: między 6 a 19 stycznia 2001 roku. Szóstego widziano ją żywą po raz ostatni. Dziewiętnastego znaleziono martwą.
- Zmarła, bo Zarząd Miasta nie troszczył się o nią, choć z mocy prawa powinien! - _skarżył się brat zmarłej. - Przecież obdarowała miasto domem i działką! W akcie notarialnym, spisanym 18 grudnia 1997 roku zapisano, że gmina zobowiązuje się
zapewnić dożywotnią opiekę
Zofii J. przez instytucje do tego powołane. Podpisały się pod tym ówczesne władze: prezydent i wiceprezydent.
- Z urzędu pies z kulawą nogą tu nie zawitał! - mówią sąsiedzi. - Aż wstyd, że staruszka, z dobrego przecież domu, umierała w tak podłych dekoracjach!
Ojciec Zofii i Jacka J. był przed wojną sędzią w Poznaniu, potem adwokatem w Bydgoszczy. W Inowrocławiu kupił 7,5 ha ziemi, na której stoi dziś osiedle Bajka. Dzieci skończyły studia. - Choroba psychiczna Zofii dała o sobie znać już w czasie wojny - wspomina Jacek J. - Schizofrenia. Po wojnie ojciec woził ją do Tworek. U mnie po studiach pogorszył się wzrok i słuch. Stałem się niewidomy. Ziemię po ojcu przejęło miasto, siostrze i mnie pozostawiono dwie działki. Ja przeniosłem się do bloku, Zofia została w domu - tym samym, w którym przyszło jej zamarznąć.
Byłem w nim kilka dni po śmierci pani Zofii. Rozbite drzwi, resztki zniszczonych mebli - ludwik z końca XIX wieku, zniszczone kaloryfery, dziurawe piece kaflowe. Na parapetach okiennych sterty dzieł Stalina, Lenina i starannie ułożonych wycinków prasowych. Wśród nich
przepisy kuchni francuskiej,
choć żadnego pieca kuchennego w tym domu przecież nie było. W łazience rozłożone na podłodze snopki słomy. Miały chyba chronić rury z wodą przed zamarznięciem.
W inowrocławskim Ośrodku Pomocy Społecznej tłumaczono mi wtedy, że nikogo nie można uszczęśliwiać na siłę. Pani Zofia pomocy nie chciała, więc jej nie udzielano. Owszem, pracownica ośrodka spotykała ją na ulicy, bo do domu nie wpuszczała, i za każdym razem pytała, w czym jej można pomóc. Nic nie chciała.
Zanim zmarła, brat wystąpił o jej ubezwłasnowolnienie. Dostarczył do sądu zaświadczenie znanego psychiatry, że siostra od lat leczy się na schizofrenię i od roku 1985 jest pacjentką poradni zdrowia psychicznego. Temida nie zdążyła podjąć jakiejkolwiek decyzji, bo pani Zofia przeniosła się do innego świata.
Jedynym spadkobiercą został jej brat. Już sześć dni po śmierci siostry Jacek J. zwrócił się do Zarządu Miasta, by dobrowolnie zrezygnował z darowizny. Jego zdaniem - akt notarialny zawierano z osobą chorą i nie w pełni świadomą swego czynu. A ponadto miasto obdarowane domem i działką o powierzchni 900 metrów kwadratowych nie zapewniło ofiarodawczyni opieki, do czego się przecież zobowiązało. Ówczesny prezydent odpisał, że żadnego zwrotu darowizny nie będzie, bo opieka mogła być świadczona jedynie w zakresie i formie akceptowanej przez panią Zofię, która "nie wnosiła zastrzeżeń do sposobu realizacji zobowiązania zawartego w akcie notarialnym". Grupa kilku prawicowych radnych wystąpiła wtedy do prezydenta miasta z propozycją,
by miasto zrzekło się
darowizny pani Zofii. Napisali: "W ewentualnym procesie niełatwo będzie dowieść, że zarzut rażącej niewdzięczności wobec tej kobiety jest bezzasadny, skoro pracownik Ośrodka Pomocy Społecznej odwiedził ją ostatni raz pół roku przed jej śmiercią." Wołanie radnych pozostało jednak bez echa.
Brat pani Zofii nie dał za wygraną. Odwołał darowiznę. Doniósł też do prokuratury, że Zarząd Miasta Inowrocławia choruje na znieczulicę społeczną i swą bezczynnością wobec jego siostry doprowadził do jej śmierci. Ale inowrocławska Prokuratura Rejonowa w marcu 2002 roku umorzyła postępowanie.
Jesienią, po wyborach samorządowych, nastały nowe władze. Radny Leszek Foksowicz, którego Jacek J. ustanowił swym pełnomocnikiem, zwrócił się do Zarządu Miasta o zrzeczenie się darowizny pani Zofii, by dom i działka stały się własnością jej brata. W odpowiedzi nowe władze wystąpiły do sądu o ustalenie, czy odwołanie darowizny przez brata zmarłej jest zasadne.
Byłem na rozprawie w bydgoskim Sądzie Okręgowym, na której zeznawały panie z inowrocławskiej opieki społecznej. Zapewniały, że zrobiły wszystko, by dotrzeć i pomóc pani Zofii. Ale ona pomocy nie chciała. Jedyne, co zrobiono, to na jej prośbę wycięto krzaki na działce. Nic więcej. Niebawem, na kolejnej rozprawie zeznawać będą sąsiedzi pani Zofii. Sąd otrzyma też z inowrocławskiej prokuratury dokumentację z umorzenia śledztwa. Jest w niej opinia sądowo-lekarska, z której w sposób jednoznaczny wynika, że Zofia
była osobą chorą.
Według biegłych - p Zofia "z uwagi na stan psychiczny w dacie sporządzenia aktu notarialnego, tj. 18 grudnia 1997 r., nie była w stanie ani świadomie, ani swobodnie podjąć i wyrazić swojej rzeczywistej woli. Nie była też ona zdolna do zaspokojenia swoich bieżących, codziennych potrzeb".(...) W latach 1997-2001 uzewnętrznione objawy chorobowe musiały w dużym stopniu być widoczne dla otoczenia, również w sprawach urzędowych i dnia codziennego".
Dostrzegali to sąsiedzi Zofii, potwierdził lekarz z poradni zdrowia psychicznego, który w 1985 skierował ją na leczenie do szpitala w Gnieźnie. Sąsiedzi zeznawali: "Gołym okiem było po niej widać, że jest osobą chorą psychicznie. Mówiła od rzeczy, miała swój świat, do którego nie można było dotrzeć, zrozumieć jej zachowania"... "Nigdy nie widziałam, żeby ktoś z urzędu nią się interesował. W czasie rozmowy zmieniała ciągle temat, kontakt był utrudniony..." "Była niedołężna, z tego powodu nie paliła w piecu... Chodziła po śmietnikach..."
Przesłuchiwani przez prokuraturę ci, którzy podpisywali z panią Zofią akt notarialny, w tym również notariusz, nie zauważyli, że mają przed sobą osobę chorą. Dostrzegli tylko, że jej ubiór nie pasuje do otoczenia...
- Brat zmarłej, kiedy dowiedział się, że w grudniu 1997 roku oddała dom i działkę miastu, w maju 1999 roku wysłał do urzędu zaświadczenie o jej chorobie _- mówi radny Leszek Foksowicz, pełnomocnik Jacka J. - I wtedy dopiero władze zainteresowały się jej losem. Po kilkunastu dniach ówczesny wiceprezydent wysłał pismo do wydziału zdrowia, by zajął się chorą kobietą.
Czy odwołanie darowizny przez brata zmarłej było zasadne? Jaki werdykt w tej sprawie może wydać bydgoski sąd?
