Toruński turniej jest już nie tylko najstarszym, ale w tej chwili także i największym turniejem tenisowym dla kobiet w naszym kraju. I na tym w zasadzie kończą się mocarstwowe ambicje. Pula nagród w stosunku do ubiełogłorocznej edycji została obniżona o połowę, do 25 tys. dolarów.
O tenisistkach z pierwszej setki możemy na razie tylko pomarzyć. Na pierwszej liście zgłoszeń znalazło się natomiast jedenaście tenisistek z drugiej setki na świecie, co jest wynikiem godnym zauważenia. Na razie numerem jeden jest Niemka Tatiana Malek (WTA 149). Grała już w Bella Cup, a trzy lata temu była notowana już na 64 miejscu na świecie. Kolejne na liście zgłoszeń są Francuzka Iryna Bremond (156) oraz Bułgarka Dia Evtimova (158). Jako ostatnia pewne miejsce w turnieju głównym miałaby Australijka o swojsko brzmiącym nazwisku Monique Adamczak (215).
Niższa ranga nie oznacza wcale łatwiejszej drogi Polek. Na dziś żadna nie ma szans na udział w turnieju głównym (miałaby w nim miejsce Urszula Radwańska, ale do Torunia się nie wybiera). Jedynie w eliminacjach znalazło się miejsce dla finalistki sprzed dwóch lat Magdy Linette.
Ile z czołowych na liście zgłoszeń zawodniczek faktycznie przyjedzie do Torunia? To zupełnie inna sprawa. Kalendarz turniejowy jest tak bogaty, że tenisistki zgłaszają się do dwóch, trzech zawodów jednocześnie, a potem wybierają turniej, na którym widzą największe szanse dla siebie.
Bella Cup konkurencję ma sporą. W tym samym terminie (2-9 lipca) rozpoczyna się aż 14 turniejów w Europie, Azji i USA. Z tego pięć o podobnej randze i puli nagród, więc jest w czym wybierać. Toruń zapewne będzie konkurował o tenisistki przede wszystkim z francuskim Denain (ma najlepszą wstępną listę) i holenderskim Middelburgiem (wszędzie do wygrania jest po 25 tys. dolarów).