W sobotę na stadionie w Kolonii sprzedawcy pamiątek uwijali się, jak w ukropie. Mundialowe gadżety miały specjalne wzięcie. Największym wzięciem cieszyły się jednak koszulki reprezentacji Czech. Nikogo nie zrażały nawet słone ceny. Za trykot - Nedveda, Rosickiego i Kollera, kibice wyłożyć byli skłonni nawet 40 euro. Bo mundialowe...
Najlepsi je cesky pivo!
Karel, którzy do Kolonii przyjechał z Budziejowic, nadaremnie poszukiwał koszulki z nazwiskiem Poborsky. Od czasu, kiedy jego imiennik zasilił miejscowy drugoligowy klub i pełni w nim rolę grającego menedżera, Karel stał się wielkim fanem reprezentacyjnego pomocnika. Wyraźnie jednak zawiedziony, siadł pod drzewem i wyciągnął z plecaka dwie puszki piwa "Gambrinus". - Najlepsi je cesky pivo! I zaproponował toast: - Ćesi gol!. Nie wypadało odmówić. Do meczu pozostała jeszcze bita godzina, więc sącząc chmielowy napój była okazja do wymiany opinii.
- Tu w Niemczech jestem pierwszy raz. Byliśmy za to z Martiną w Portugalii. Wy to nazywacie: przyjemne z pożytecznym. Oboje interesujemy się turystyką, lubimy odwiedzać fajne miejsca.Portugalia jest piękna, a do tego pięknie grali tam nasi Ćesi.
Karel mocno pociągnął z puszki, chrząknął i teraz on zapytał: - A wsi chlopcy tako slaaaabo - ostatnie słowo sprawiło mu wyraźny kłopot. Wzruszyłem tylko ramionami.
Karel przyjął wyraźnie inicjatywę. Dał całusa Martinie i kontynuował: - Naszych czeka dziś ciężki mecz. Ghana to nie kopciuszek, Włosi też się napracowali. Słabe strony? Problem w tym, że ich nie widzę. No może dyscyplina na boisku. Najważniejsza będzie gra pomocników: Nedveda, Rosikiego, Galaska, Poborskiego. Jeżeli tak, jak z Amerykanami ich prostopadłe podania i dośrodkowania będą znajdować Lokvenca, wszystko może być OK. Szkoda, że nie ma Kollera, bo bardzo ważne będą rzuty rożne i wolne. Z Ghaną trzeba zagrać podobnie. Poczekać, poobserwować rywala, trochę go zmęczyć, dopiero później zaatakować - Karel gestykulował. Czynił to jednak z wielkim znawstwem realiów czeskiego futbolu.
Szybcy, jak ferrari
Była dokładnie 21.02, kiedy na rozkojarzonych Czechów spadło nieszczęście. Appiah, mający za sobą występy w Juventusie, dostrzegł Gyana, Ujfalusi nie sięgnął piłki głową, a czarny napastnik występujący w innym włoskim klubie - Modena, strzelił po ziemi, tuż obok rozpaczliwie interweniującego bramkarza Cecha. Gdy Gyan tonął w ramionach kolegów, czescy piłkarze spoglądali na siebie z głupimi minami. Nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Sektory z czeskimi kibicami zamarły. Ale tylko na moment, bo szybko ktoś krzyknął: - "Kdo nesłace neni Ćech, hop, hop, hop!". A potem trybuny spowite czerwono-niebieskimi kolorami ryczały już rytmicznie: - "Ćesi, Ćesi, gol, gol, gol!".
Eksperci i buckmacherzy dawali drużynie Ghany, przed tym turniejem, niewiele szans. A w sobotni wieczór podopieczni Radomira Dujkovica byli tymczasem niesamowici. Szybcy, jak ferrari, prefekcyjnie przygotowani fizycznie i technicznie, a sposób utrzymywania się przy piłce przez wszystkich graczy Ghany robił wrażenie. Dujkovic kapitalnie rozpracował też Czechów. Essien zawsze biegał między Rosickim a Nadvedem, przy koledze czuwał nieprzerwanie Appiah. Dyscyplina nie widziana dawno u drużyn z Afryki. Karel Bruckner, trener Czechów, schował się natomiast pod daszkiem ławki rezerwowych widząc co się dzieje co chwilę chwytał za butelkę mineralnej. Ale w gardle zasychało mu głównie z wrażenia. Wszystko dlatego, że w jego ekipie za dużo było słabych punktów. Poza tym Czesi biegali ciężko, źle przygotowywali swoje akcje, notowali nadspodziewanie dużo strat w środku pola; a jak strzelali - to "po bandach".
Zerwana pajęczyna
Zmienić się miało po przerwie. Rzeczywiście, Nedved trafił głową szybko do siatki. Trybuny uniosły się w euforii, lecz ze względu na spalonego gol został anulowany. Czechów nie speszyła taka decyzja. Przyśpieszyli grę, piłka jakby składniej krążyła od nogi do nogi. Ale czym bardziej naciskali, tym goręcej było na przedpolu bramki... Cecha. Gyan szalał zaś, jakby się najadł surowego mięsa. Bramkarz Chelsea, to jednak fachowiec najwyższej klasy. Gol dla jednej i drugiej drużyny wisiał jednak w powietrzu.
Ale po 20 minutach kolejne w tym meczu niezdecydowanie Ujfalusiego skończyło się faulem na Amoha w obrębie 16 m. Rzut karny dla Ghany, długowłosy obrońca Czech do szatni - brzmiały sędziowskie decyzje. Gyan wciąż chciał pokazać, że jemu się dziś należy uznanie; podszedł do piłki i huknął. W słupek!
Widownia po stronie czeskiej ponownie się uniosła z miejsc : - "Ćesi, doto ho!, Gol, gol, gol!" - poniosło się nad stadionem. Podopieczni Brucknera, mimo osłabienia, parli do przodu, jakby wciąż po swoje. Gracze Ghany odpowiadali kontrami, a każda mogła być rozstrzygająca. Ale Cech pozostawał niepokonany.
Czesi zapomnieli jednak zupełnie o obronie, a siłacze z Ghany wciąż grali wspaniale. I jedni, i drudzy walczyli jednak z taką determinacją, jakby kolejnej szansy na mundialu nie miało być już nigdy.
Otrzymała ją jednak reprezentacja Ghany. Muntari znalazł się w polu karnym, przełożył piłkę z prawej na lewą nogę i zerwał Cechowi "pajęczynę". Po drugim golu, Czechów zatkało kompletnie. Ale, jak przygasł Nedved, pozostali jakoś też nie bardzo wiedzieli, czy można było jeszcze "ugryźć" rywali.
Sędzia Horacio Elizondo z Argentyny, przeciętnie prowadzący spotkanie, przedłużył je jeszcze o 3 min. A potem oznajmił przenikliwym gwizdkiem największą, dotychczas na tym mundialu, sensację. Ghana pokonała medalistów ostatnich Euro aż 2:0!
Po meczu czescy kibice długo nie opuszczali trybun. Twarze skrywali w dłoniach. Myślami byli chyba już przy meczu z Włochami, który zadecyduje ostatecznie czy pozostaną w turnieju.
Kiedy wracałem z konferencji prasowej obu trenerów, Karel z Martiną siedzieli dokładnie w tym samym miejscu, pod drzewem. Chłopak nerwowo grzebał w plecaku. Swojej dziewczynie wręczył butelkę "Fanty", dla siebie wziął puszkę ulubionego piwa i przechylił prawie tak mocno, jakby ten łyk utrzymać miałby go przy życiu.
- Pociągniesz - zapytał.
Grzecznie podziękowałem. Ale nie wypadało pary sympatycznych kibiców zostawić w potrzebie. Poklepałem więc Karela, nieco pretensjonalnie, po ramieniu i już na pożegnanie rzuciłem: - Oj, bracia Ćesi. Macie teraz problem. Ale pomóc musicie sobie sami.