W latach międzywojennych wiejskie śluby odbywały się we wtorki, środy i soboty. W majątkach ziemskich tylko w niedziele. Obowiązkiem było zawieranie w ciągu jednego dnia obydwu ślubów: cywilnego przed południem kościelnego po południu. W dniu wesela pan młody osobiście lub w większej asyście przyjeżdżał do domu swojej wybranki. Goście schodzili się na godzinę przed wyjazdem do ślubu przynosząc podarki dla młodej pary, które zupełnie nie przypominały bogatych prezentów, jakie z reguły otrzymują współcześni nowożeńcy. Zazwyczaj bywały nimi sztućce, bielizna pościelowa, komplety do ciasta, często figurki i święte obrazy. O
pękatych kopertach
z odpowiednią zawartością nikomu się wtedy nie śniło! W wielu wsiach, takich jak Zbiczno, Ciche czy Pokrzydowo gości weselnych witała marszowymi melodiami orkiestra. Każdy z przybywających zobligowany był do wręczenia szefowi kapeli niewielkiego datku pieniężnego. Jak twierdzą zorientowani i może trochę złośliwi na skutek tejże zachęty muzykanci mniej fałszowali i grali z większym zaangażowaniem. W Pokrzydowie podobno znany był zwyczaj, że za panną młodą witającą gości stali świadkowie, którzy na kartkach skrupulatnie spisywali kto z gości jaki prezent wręczył...Czy dane te w jakiś sposób później wykorzystywano - tego jak do tej pory oficjalnie nie ujawniono.
W wielu wsiach naszego regionu do dziś przetrwał w niezmienionej formie piękny zwyczaj jakim jest
błogosławieństwo parze młodej
udzielane jej przez rodziców. Klęczących przed nimi młodych skrapiali wodą święconą i czynili nad ich głowami znak krzyża albo kładli wyciągnięte ręce ponad klęczącymi. Ci ostatni musieli ucałować podany im krucyfiks a następnie ręce rodzicielskie. Potem przy dźwiękach orkiestry wszyscy ruszali do kościoła. Przed wojną i jeszcze w pierwszych latach powojennych młodzi jechali do ślubu osobno, pan młody z matką i drużbami a panna młoda z ojcem i druhnami. Za ślubne pojazdy służyły specjalnie przystrojone
bryczki i powozy
Dziś wraca się do tego obyczaju, ale z reguły korzystają z niego ludzie z bardziej wypchanymi portfelami a większość do kościoła udaje się samochodami. Wydaje się, że dawniejszy system był bardziej uroczysty, ponieważ cały orszak weselny z wielkim nabożeństwem szedł za pojazdami pieszo. Po powrocie z kościoła weselników w progu domu wynajęta kucharka witała chlebem i solą. Następnie wszyscy siadali do posiłku, który w latach międzywojennych choćby w takich wsiach jak Jajkowo czy Wymyślin zwany był "poczęstnym". Gościom podawano kiełbasy z chlebem, bigos, cielęce nóżki w galarecie, kaszankę i salceson.
Dopiero około północy podawano prawdziwy obiad składający się z rosołu z kluskami (stawianymi na stoły w wielkich miednicach) oraz z czerniny z wielkimi kartoflanymi kluchami. Na deser serwowano kompot i ryż na słodko polany masłem, pojawiały się też ciasta i ogromne torty.
Ileż jednak weselnicy mogli zjeść nie popijając smakołyków czymś konkretnym? Tak zacna uroczystość musiała być odpowiednio "zakropiona". Z alkoholi najczęściej na stole pojawiała się czysta wódka, także zaprawiana pachnącym miodem z wiejskiej pasieki. Niepijącym proponowano lemoniady i wody stołowe. Jak wieść historyczna niesie w Pokrzydowie w co zamożniejszych rodzinach pojawiały się także likiery i koniaki.
Ciężki bywał los weselnych muzykantów, którzy podczas ogólnej biesiady musieli cały czas przygrywać gościom do słuchania i do tańca
polki, oberki, walczyki
Potrafili jednak nieźle zrekompensować sobie ciężką pracę. Podczas gdy weselnicy jedli i popijali kapela grała dla każdego z biesiadników osobne melodie z dedykacją. Za taką muzyczną przysługę trzeba było położyć na talerzyk stosowną sumkę. Muzykanci grając przyśpiewywali "pan Kowalski dobry pan, sto talarów rzuci nam". Dla niektórych hasło to bywało wielce zobowiązujące...
