Dwoje młodych narkomanów wzywa taxi do domu. On atakuje nożem, ona metalową rurką. Wloką taksówkarza do piwnicy, duszą sznurem. Później wsiadają do taksówki, żeby pojeździć po okolicy. Taksówkarz jest z Rydułtów, ma 62 lata. Ostatni kurs w swoim życiu przyjął o szóstej wieczorem w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia.
Cztery dni wcześniej w ostatni swój kurs wyjeżdża Roman Ł., najstarszy taksówkarz Szczecina. Ma 81 lat, mówi kumplom, że pojeździ jeszcze do końca roku i koniec. 21 grudnia po południu ma zgłoszenie do Pargowa. Klienci są młodzi: 18 lat i 24. Każą skręcić w leśną drogę. Ciało wrzucają do Odry.
Z kolei ciało taksówkarza z Pragi Północ przypadkowy spacerowicz znajduje w lesie w Wólce Radzymińskiej. Wisi przywiązany sznurówkami do stelaża na dachu swojego mercedesa. Na ciele nie ma ran, tylko dziwny odcisk pieczątki na skórze. Początkowo nie wiadomo, czy zginął od uduszenia, czy powieszony został już po śmierci.
Dosiadł się syn z wnukiem
W sprawie taksówkarza z Gdyni nikt nie ma wątpliwości: został pobity i uduszony. Przypadkowy spacerowicz znajduje go w Nowy Rok rano, na polanie przy Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Kieszenie splądrowane, zniknęły pieniądze, dokumenty, zegarek. Dopiero później okaże się, że trzeba wykluczyć motyw rabunkowy.
Taksówkarze nie wiedzą, jak kwalifikować gdyński przypadek, bo po kilku dniach śledztwa cała Polska już wie, że to nie przypadkowy klient zabił, a rodzina. Na pomysł pozbycia się ojca-taksówkarza wpadł syn, ale zaangażowanych było więcej: i znajomy, i wnuk. Znajomy zamówił kurs około drugiej w nocy. Syn z wnukiem dosiedli się później. Pobitego, półprzytomnego taksówkarza wyciągnęli z samochodu. Syn długo jeszcze dusił go sznurkiem. Później będzie tłumaczył, że z powodu kłótni rodzinnych. Ale zanim policja wpadnie na jego trop, będzie świętował Nowy Rok. I jego syn będzie świętował, i znajomy. Kupią alkohol za pieniądze zabrane z taksówki, spalą zrabowane dokumenty, buty, rękawiczki, sznur, który był potrzebny do duszenia.
Tak więc taksówkarze nie wiedzą, jak kwalifikować gdyński przypadek. Chyba jest jeszcze gorszy od innych.
Zabić i do pracy
- To, jak czarna seria. Jakby mafia zawzięła się na taksówkarzy, tyle pogrzebów: Warszawa, Śląsk, Szczecin... - wzdycha Stanisław Kamiński, taksówkarz z Bydgoszczy. Odkąd zginął jego szwagier - też taksówkarz - Kamiński nie bierze nocnych kursów. Sprawa tamtego zabójstwa była głośna: wtorek, 18 kwietnia 2000 roku, Stanisław Sypień przyjeżdża do domu na popołudniową kawę, siedzą z żoną w ogródku. On mógłby już nie wyjeżdżać do pracy, ale jednak wieczorem zakłada letnie spodnie, koszulę w kratkę i kamizelkę od garnituru, wsiada do swojego audi, rocznik 1986. Pech chce, że to właśnie jego taksówkę upatrzy sobie Marcin L. z Janowca Wielkopolskiego, lat 24, na wypowiedzeniu w polsko-holenderskiej spółce "Steps". Gdy Stanisław Sypień nie wróci na noc do domu, dwie trzecie taksówkarzy z korporacji rzuci robotę, zacznie szukać kolegi. I rodzina będzie szukać, i jasnowidz. A Marcin L. zdąży ciało wrzucić do bagna przy wysypisku śmieci w Zrazimiu, zdąży rozwalić audi i zostawić je w lesie, zdąży wyprać swoje ubranie i wbić się w kamizelkę swojej ofiary. Zdąży w tej kamizelce wyjść do pracy i nie spóźnić się ani minuty. A później jeszcze wyjść na spacer z dwuletnią córeczką.
Jeszcze zrobi krzywdę
Jak ktoś wyjedzie w kurs i nie wróci, to z żalu wyją taksówkarskie klaksony. Korporacje zapraszane są na rozmowy z władzami, trzeba zastanowić się, co zrobić, żeby taksówkarze nie ginęli w swoich samochodach w nierównej walce: oni mają ręce na kierownicy, a pasażer - ręce na ich szyi. W Bydgoszczy, po śmierci Stanisława Sypienia, obiecywano taksówkarzom pomoc w montażu przegrody z pleksi, która oddzieliłaby kierowcę od pasażera. Miało też zacząć działać specjalne pasmo radiowe, taki "kanał bezpieczeństwa" wspólny dla taksówkarzy i policjantów. Wymyślili nawet nazwę: Radio "Kobra". Ale od śmierci Stanisława Sypienia miną niedługo cztery lata, a "Kobry" nie ma. Nie ma też pleksiglasowych przegródek. A gdy kilku bydgoskich taksówkarzy szarpnęło się na zakup, to za długo z tym nie pojeździli. - Policja zaczęła się czepiać - wspomina Andrzej Pokrątka, szef bydgoskiej korporacji "Mercedes". - Mówili, że ścianka bez atestu, a niech przy hamowaniu pęknie i co będzie? Jeszcze zrobi krzywdę pasażerowi.
Strzał w tył głowy
W Łodzi, odkąd zginęło dwóch taksówkarzy i parkingowy, inni zrobili się bardzo ostrożni. W korporacji "Mer.C" nie zapomną tamtego października 1998 roku. Do mercedesa ich kolegi wsiadł Piotr D. - 23-letni student politechniki: strzelił taksówkarzowi w tył głowy, ciało wrzucił do bagażnika. Zdrzemnął się. Później krążył z trupem w bagażniku po mieście, strzelił do parkingowego - posadził go na tylnym siedzeniu mercedesa. I dalej jeździł po Łodzi. I dalej miał broń gotową do strzału. Skąd to mogli wiedzieć taksówkarze z korporacji "Mer.C"? Dzień po zaginięciu kolegi rozpoznali jego samochód, ruszyli w pościg. Piotr R., który pierwszy dopadł studenta, zginął od strzału w szyję. Mężczyzna, który przypadkiem przechodził obok, i widział, co się dzieje też o mało nie stracił życia - później przez pół roku musiał leczyć się u psychiatry.
Czerwony telefon
W Łodzi od tamtej pory taksówkarze mają "czerwony telefon" - natychmiastowe połączenie z komendą policji. Mają też swoje kody, którymi informują centralę: z kim jadą, dokąd, kiedy planują wrócić.
- To się sprawdza - mówi Jerzy Jagusiak, szef korporacji "Mer.C". Wtedy, w październiku 98, bardzo przeżył śmierć kolegów. Był na miejscu, zaraz jak tylko przyjechali policjanci, jak otworzyli samochód: tu ciało, tam ciało, krew, odciski butów na klatce piersiowej... Pamięta. Co roku z innymi taksówkarzami jeździ na cmentarz.
Na grób Stanisława Sypienia z Bydgoszczy też początkowo wielu taksówkarzy przejeżdżało. Ale ostatnio już tylko jeden stawia świeczkę.
Osobowość zamknięta
Piotr D., dawny student Politechniki Łódzkiej, siedzi we Włocławku, skazany na dożywocie. Biegłym sądowym trudno było się z nim porozumieć. Orzekli: bardzo wysoki iloraz inteligencji, ale osobowość zamknięta. Zabiegam o spotkanie z Piotrem D., wysyłam prośbę do zakładu karnego, daję słowo, że nie będę pytać, o to co stało się w Łodzi, ale o karę - powinien wypłacić rodzinie zabitego taksówkarza 77,5 tys. złotych zadośćuczynienia. Do tego syn zabitego, dziecko jeszcze, powinien dostawać miesięcznie 600 złotych renty. D. odwoływał się od decyzji sądu, bezskutecznie. Odsetki rosną. Czy kiedykolwiek będzie w stanie spłacić rodzinę ofiary? - o to chciałam zapytać Piotra D., ale odpisał, że nie jest zainteresowany spotkaniem.
Zainteresowany nie jest też Leszek X. (zabił taksówkarza, w więzieniu starał się nie marnować czasu, zaczął studia), wyszedł właśnie na wolność. Po co wracać do tego, co było?
Tylko rodziny zabitych wracają stale do tamtych zdarzeń. Nie mają wyjścia. Irenie Sypień wszystko przypomina zabitego męża. - Chciałabym o czymś innym myśleć, nie mogę. Bardzo ciężko się żyje.
Bartosz, jej syn, jest właśnie na ostatnim roku studiów, zabrali mu już rentę po ojcu, więc trochę dorabia. Ale wszystkiego razem ma 400 złotych. Mama - 380. Nie wystarcza do pierwszego, a zimą, to już w ogóle klęska - nie ma za co kupić węgla. Sąd zdecydował, że zabójca powinien im wypłacić 20 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Nie dostali jeszcze ani złotówki i akurat do tych pieniędzy to jakoś im się nie spieszy.
- Niech rosną odsetki - mówi Bartosz. Poczeka, aż zabójca odsiedzi karę, wyjdzie na wolność i wtedy będzie miał kłopot: gdziekolwiek się nie ruszy - ścigać go będzie komornik. Sypieniowie, choć żyją w biedzie, sądzą, że nie będą w stanie wziąć od zabójcy nawet złotówki. Ani teraz, ani kiedykolwiek. Ale obiecują, że komornika będą na niego nasyłać, niech nie ma spokoju, niech płaci. Choćby na dom dziecka, który wskażą.
Ostatnio, przed świętami, siostra zabójcy poprosiła Bartosza o spotkanie. Powiedziała, że rodzina zrobi zbiórkę, że zapłaci. Niech tylko Bartosz podpisze o tu, i tu. Bartosz patrzy: prośba o warunkowe zwolnienie z więzienia, prośba o przepustkę na święta. Mój Boże, miał się zgodzić? Wziąć pieniądze i zadbać o to, żeby ten, który zabił mu ojca, miał udane święta? Nie zgodził się.
Pomoc i donos
Stanisław Kamiński, szwagier Sypienia, nie wsiada do taksówki nocą, a i w dzień jak wyjeżdża do pracy, to opowiada się, gdzie jedzie, kiedy wróci. Inni też zgłaszają to swoim centralom. A i tak strach, bo przecież zabić człowieka można raz-dwa. Przydałoby się bezpośrednie połączenie z policją.
I policja mówi, że by się przydało, bo taksówkarze mają niemiłe przygody: klient zastraszy takiego, pobije, zabierze samochód. Szczególnie niebezpiecznie jest w weekendy, popularne imieniny, święta.
- Było już nawet wstępne porozumienie z korporacjami, żeby uruchomić "kanał bezpieczeństwa". My mieliśmy pomagać taksówkarzom, a oni nam. Jeżdżą w dzień, w nocy, różne rzeczy widzą, mogliby informować. Ale w końcu powiedzieli, że nie będą donosicielami i nie będą partycypować w kosztach. Pomysł padł - wspomina Jacek Krawczyk, rzecznik kujawsko-pomorskich policjantów.
Taksówkarze, jeden przez drugiego, opowiadają, jak niebezpiecznie się zrobiło. Jak rozpleniło się to chamstwo.
- Czasami aż się prosi, żeby klientowi przyłożyć - mówią.
- Szczególnie strach brać młodych, spod klubu, w piątek, w sobotę. Pijany jeden z drugim, ale on jest Pan. On ci każe jechać. A później nie płaci. - I nie podskakuj - mówi. - Bo ci narzygam, nasram.
Człowiek boi się o siebie, o samochód, a teraz jeszcze o to, że kasa fiskalna nabije rachunek, a klient pójdzie w siną dal i trzeba będzie za niego płacić.
I tak już ich kosztuje to chamstwo, naprawianie zniszczeń w samochodzie. Taksówkarze z bydgoskiego "Mercedesa" na wszelki wypadek nie biorą na przykład "sklepówek". Klient zgłasza, żeby mu przywieźć pizzę albo słoik śledzi, odmawiają.
- Człowiek zacznie biegać z tą pizzą, szukać adresu, a w tym czasie wóz mu obrobią - mówi Andrzej Pokrątka, szef "Mercedesa". Najczęściej złodzieje zabierają kołpaki, lusterka, listwy ozdobne. Szczególnie listwy są chodliwe. Na giełdzie "idą" po 200-500 złotych. Dlatego kierowcy z "Mercedesa" wolą nie wysiadać z wozu.
I jedzie, i zerka
Niektórzy wieszają sobie dodatkowe lusterka w samochodzie, żeby dobrze widzieć, co robi klient z tyłu. Człowiek w napięciu jedzie, i do przodu patrzy, i zerka na klienta. Niektórym puszczają nerwy. 57-letni taksówkarz ze Szczecina wziął trzech pasażerów, ostatnia sobota przed świętami Bożego Narodzenia. Goście podpici, jeden wysiada, dwóch chce jechać dalej. Przygadują taksówkarzowi, szczególnie przygaduje 34-latek. Od słowa do słowa i taksówkarz mówi: dość, dalej nie jadę. Każe wysiąść. Nie wysiadają. Szarpią się. Policjanci nie potrafią powiedzieć, kto zaczął, kto komu przyłożył i kiedy. Mówią tylko: taksówkarz miał podbite oko. Ale zdążył jednego pchnąć nożem. Albo raczej: nożykiem. Nożyków, to taksówkarz zwykle ma pod ręką kilka, do obrania jabłka, do pomarańczy, do kiełbasy. - Wiele różnych rzeczy taksówkarze wożą ze sobą. Taksówka, to ich drugi dom - mówi młodszy inspektor Marek Lenkiewicz, komendant komisariatu Szczecin-Niebuszewo. Więc te noże w taxi nikogo nie zdziwiły. Tylko to, że taksówkarz nie wytrzymał. Nie był Rambo, a dźgnął. - W nerwach - mówi komendant Lenkiewicz. - Bo to nie był napad ani obrona konieczna. Tylko splot nieszczęśliwych okoliczności. Trochę zbyt pijani pasażerowie, trochę zbyt nerwowy taksówkarz.
Teraz ten nerwowy taksówkarz żadnego już nożyka na klienta nie wyciągnie, o nie. Ma zarzut z art. 156 k.k., odpowie za uszkodzenia ciała.
Ale inni taksówkarze, przestraszeni kolejnymi pogrzebami, raczej wolą nie rezygnować z uzbrojenia. Biorą kurs, i biorą ze sobą paralizator, gaz, niektórzy pistolet. Choć przyznają, strach użyć, żeby nie skończyć z zarzutem, jak ten taksówkarz ze Szczecina. Człowieka poniesie i co z tego, że uratuje swoje życie, jeśli pójdzie siedzieć za bandytę? Mówią, że jak by nie patrzeć, są na przegranej pozycji. - Ja trzymam kierownicę, a łobuz może trzymać co chce - wzdycha Stanisław Kamiński. - A jak dwóch łobuzów wsiądze, to człowiekowi już nawet kałasznikow nie pomoże.
[email protected]
Ostatni kurs
Małgorzata Święchowicz

- Ja za kierownicę, a łobuz mnie za szyję. Albo dwóch łobuzów. Wtedy nawet kałasznikow mi nie pomoże.