Po takim meczu trudno nie mieć kaca. Zagrały, owszem, zespoły z czołówki ekstraklasy, naszpikowane reprezentantami. Stworzyły zupełnie przyzwoite widowisko. Ale... Sport znów przegrał. Państwo (służby porządkowe, policja) poległo w starciu z kibolami. Stadionowymi chuliganami. Znów organizatorzy nie sprostali wyzwaniu, służby mające zapewnić bezpieczeństwo i porządek nie dały rady stadionowej hołocie, najpierw z Warszawy, potem z Poznania. Miała być wnikliwa kontrola przy wejściu, ale ludzie z firm Sigma i Zubrzycki nie dołożyli starań. Petardy i race znalazły się na trybunach. A w finale lawą popłynęła frustracja. Dopiero policja zaprowadziła jakiś tam porządek.
To co wydarzyło się we wtorkowy wieczór na stadionie Zawiszy ponownie, niestety, w części zdemolowanym, nie ujdzie na pewno uwadze obserwatorom UEFA, którzy już raz pogrozili Polsce przed przyszłorocznym EURO. Jeżeli po wczorajszym finale prawo będzie tak samo egzekwowane jak dotychczas, to w przyszłym roku nie będzie to już skromna porażka 0:1. To będzie walkower!
Na koniec o bardziej przyjemnych doznaniach. Finałowy mecz mógł się podobać. Gole Injaca i Manu to stadiony świata. Lech przegrał wygrany mecz. Do 66. minuty dominował niepodzielnie. Potem oddał inicjatywę bardziej agresywnym i odważniejszym legionistom. Trudno odmówić racji trenerowi Bakero, który zauważył, że Legia wygrała sercem.