https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Partnerzy w tragedii

Rozmawiała Iza Wodzińska
Rozmowa z MICHAELEM SOBELMANEM, izraelskim tłumaczem literatury i publicystą, rzecznikiem prasowym ambasady Izraela w Warszawie

     - Jakie to uczucie być dzisiaj Izraelczykiem, Żydem? W każdych telewizyjnych wiadomościach można zobaczyć rozjeżdżane izraelskimi czołgami palestyńskie osiedla i zakrwawione ofiary waszych ostrzałów i bombardowań.
     - Równie straszny jest widok zakrwawionych ciał młodych Izraelczyków, dzieci, kobiet i starców, którzy giną w atakach terrorystycznych. Bolesna prawda jest taka, że my z tym żyjemy od początku naszego państwa, od 1948 roku, choć w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nasilenie palestyńskich ataków ma niespotykaną dotąd skalę. Żyjemy z tym, ale przyzwyczaić się do tego nie sposób. Jesteśmy zmęczeni i chorzy od tego. To jest wojna, to jest tragedia. Nie znam w Izraelu nikogo - nawet wśród izraelskich ekstremistów i prawicy - kto by chciał, by to trwało.
     - Ale nie ma wyjścia?
     - Musimy wrócić do negocjacji. Choć dwa lata temu, kiedy premier Ehud Barak zaproponował Arafatowi najbardziej hojne rozwiązanie konfliktu, propozycja została odrzucona. Teraz mamy nadzieję, że Jaser Arafat zrozumie - tak jak my zrozumieliśmy już dawno - że rozmowy są jedynym wyjściem. Nie jesteśmy w stanie wymordować wszystkich Palestyńczyków, tak jak oni nie są w stanie zmusić nas wszystkich do wyjazdu, ani zabić. Jesteśmy na siebie skazani.
     - Oni mówią: "Izraelczycy zbudowali swoje państwo na naszej krzywdzie, wielu z nas zabili, wielu uwięzili, wielką rzeszę uczynili uchodźcami bez perspektyw - dziwicie się, że nie można z tym żyć?"
     - To jest trochę propaganda. Problem palestyński istnieje w świecie od niepamiętnych czasów, ale Palestyńczycy zaczęli walkę narodowowyzwoleńczą dopiero po wojnie sześciodniowej w 67 roku. Stało się nieszczęście, że to my jesteśmy adresatami tych roszczeń. Wydaje się, że Izrael mógł być dla Palestyńczyków wielką szansą. Wśród naszych polityków byli tacy, którzy chcieli Palestyńczykom pomóc stworzyć państwo. Dramatem Palestyńczyków i Żydów jest to, że żyjemy na tych samych terenach. Także my nie mamy dokąd pójść. Izraelczycy wyrzekają się snu o wielkim Izraelu i części z administrowanych terytoriów - w zamian za normalne życie w bezpiecznych granicach. Tego samego oczekujemy od palestyńskich partnerów. Ataki fanatycznych samobójców nie prowadzą do niczego.
     - Krwawe izraelskie akcje odwetowe także nie - do tego "produkują" następnych gotowych umrzeć.
     - Od początku tego konfliktu, od 28 września 2000 roku, my tylko reagujemy i staramy się uniemożliwić kolejne ataki. Izraelskie wojsko nie po to wchodzi do Ramallah, by walczyć z palestyńskimi matkami i dziećmi - idzie udaremnić kolejny zamach. Mamy nazwiska ludzi, o których zaangażowaniu w organizację ataków wiemy. To nasz jedyny cel. Niestety, giną też cywile - to olbrzymia tragedia dla obu stron konfliktu. Nie rozumiem palestyńskich samobójców. Ci młodzi ludzie mają przed sobą życie, często są uzdolnieni i mają do zrobienia karierę - mają też swoje państwo, które wcześniej czy później oczywiście powstanie. Dlaczego mordować siebie i tylu innych?
     - Oni mówią: Izrael nie daje szansy na normalne życie, jesteśmy obywatelami piątej kategorii, nie mamy nadziei na nic.
     - To optyka ludzi młodych, zapalczywych. Także kaznodziejów, którzy nawołują do tej wojny, czasami przywódców. Nie jestem pewien, czy większość narodu palestyńskiego chce iść na tę beznadziejną wojnę. To, że zginą kolejne dziesiątki czy setki Izraelczyków nie oznacza, że powstanie państwa palestyńskiego przybliży się. To spowoduje tylko nasz odwet i naszą nienawiść. Nie jest tak, że oni nie mają do roboty nic - tylko ginąć.
     - Ale trzy czwarte Palestyńczyków nie ma pracy!
     - To, niestety, ich wina. Przed rozpoczęciem intifady pracowali na terenie Izraela: byli murarzami, kelnerami. Wykonywali może nie najbardziej prestiżowe zawody - ale zarabiali. Teraz ich sytuacja jest znacznie gorsza.
     - Dlatego mówią: lepiej zginąć, niż żyć na klęczkach.
     - Nie żyją na klęczkach. W 92 roku dostali wielką szansę zbudowania własnego kraju. Oczywiście, nie w tych granicach, o jakich marzyli - bo im chodzi nie tylko o powrót do granic z 67 roku. Ich aspiracje sięgają do Jaffy, do Hajfy.
     - Dziś jednak mówią: wystarczy jak Izrael wycofa się do granic sprzed 67 roku, a będziemy żyć w zgodzie.
     - Ależ przecież właśnie to zaproponował im Barak! Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Czuję się osobiście oszukany. Byłem w wojsku i wiem, że okupacja psuje i ich, i nas. I niczego nie załatwia. Uważam, że powstanie państwa palestyńskiego jest dla Izraela dobre. Ale wyciągnięta ręka Baraka została odrzucona.
     - To wyniosło do władzy premiera Szarona, zwolennika zaprowadzania porządku przy pomocy czołgów.
     - Po półtora roku przelewu krwi, wszyscy jesteśmy mądrzejsi i chcemy powrotu do stołu negocjacji. Amerykańska mediacja jest nadzieją. Ważne, by ludzie przestali ginąć. Każdy, nawet "zimny" pokój jest lepszy od wojny. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Palestyńczycy stracili wielu sprzymierzeńców w izraelskiej opinii publicznej. Pamiętam jak w 82 roku 400 tys. Izraelczyków demonstrowało w Tel Awiwie swoją solidarność z Palestyńczykami i swój protest przeciwko wojnie libańskiej. Dziś byłoby to niemożliwe. Kiedy Szymon Peres przegrał wybory w 96 roku stworzył fundację, która miała wspierać Palestyńczyków: pomagać im finansowo, stwarzać warunki do intelektualnego rozwoju.
     - Ale w Izraelu nadal istnieje front sprzeciwu wobec polityki wojny: nawet żołnierze odmawiają służby na okupowanym Zachodnim Brzegu.
     - To jest problem, ale nie jest to ruch masowy. Rozumiem takie postawy. Zdaję sobie sprawę, że nasz pobyt tam psuje nas samych: mentalnie, intelektualnie, emocjonalnie.
     - Można powiedzieć: demoralizuje?
     - Tak, choć staramy się z tym walczyć. Każdy z naszych młodych żołnierzy jest tylko człowiekiem, a ich koledzy giną. Ale nasze sądy wojskowe skazują winnych poniżania, bicia czy torturowania Palestyńczyków. Izrael powstał w wyniku strasznej wojny światowej. Przybyli do niego ocaleli z gett i obozów koncentracyjnych - z myślą, że jest to jedyne miejsce, w którym mogą przeżyć jako Żydzi. Minęło 60 lat, zbudowaliśmy wspaniały kraj - kulturę, technologię, przemysł, wojsko - ale nie udało nam się zapewnić bezpieczeństwa obywatelom. Powtarzam: nie mamy dokąd iść.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska