Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piąty wieczór na BFO czyli… Tannhäuser mocno wygrany

Marek K. Jankowiak
fot. Opera / K. Citak
Nie przechwalił "swojego" towaru dyrektor Sławomir Pietras. Który przywiózł do Bydgoszczy na festiwal z Poznania. "Tannhäuser" w wykonaniu tamtejszego Teatru Wielkiego zaimponował wielkim śpiewem, znakomicie wykonaną muzyka Wagnera i kilkoma pięknymi głosami.

Mnie osobiście jednak trochę rozczarował surową dość scenografią, a przede wszystkim … momentami także chyba brakiem pomysłów reżysera na ruch sceniczny. Zanim jednak o tych rozczarowaniach z czwartkowego wieczoru, najpierw wyjawię jeszcze moje znacznie większe rozczarowanie łączami komputerowymi, które sprawiły, że recenzja "Wolnego Strzelca" Webera dotarła na stronę pomorskiej.pl mocno niekompletna. Wspomnę więc tu tylko, że pisałem w niej o tym, że absolutnie rewelacyjny był balet, że pewne "diabelskie nasienie" koloru czerwonego niebywale sprawne i elastyczne, było w stanie opleść każdą złowiona duszyczkę w każdy możliwy sposób, że podobały mi się bardzo niektóre układy choreograficzne, w tym głównie te, z podawaniem siedmiu wielkich kul (wielkie piłki turlane, toczone i przenoszone bez pomocy rąk). Pisałem też , że było kilka świetnych pomysłów scenograficznych możliwych do zrealizowania dzięki temu, że Opera Nova w Bydgoszczy dysponuje najnowocześniejszą techniką wykorzystywania sceny (np. kilkaset trupich czaszek ukazuje się nagle pod nogami artystów, gdy scena wędruje w górę, albo gdy nagle w środku piekła pojawia się wielki pień drzewa). Pisałem wreszcie o tym, że podobać się mógł głos i aktorstwo Katarzyny Hołysz w roli Agaty (o jej serce walczył w konkursie strzeleckim główny bohater, myśliwy Maks), ale dla mnie jeszcze lepsza była Iwona Socha w świetnie skrojonej roli Anusi, no i że niestety Ireneusz Jakubowski w roli Maksa wypadł raczej słabo. Głos brzmiał tylko tak sobie, a aktorstwa nie było wcale (nie widziałem go na scenie kilka lat, ale mogę napisać, że tak, jak nigdy nie "grał", tak nadal nie gra). Tyle o "Strzelcu" w dużym skrócie, teraz wracamy do poznańskiego Tannhausera.

Zabrzmiał. I to za sprawą orkiestry, którą poprowadził Eraldo Salmieri, jak i chóru, który wypadł świetnie, a zachwycał wręcz w delikatnym brzmieniu poza sceną. Poznańscy muzycy potwierdzili, że Wagner, dla tych, którzy go lubią, potrafi wielką muzyką rozkoszować ucho.

Katarzyna Hołysz w roli Wenus potwierdziła duże umiejętności zarówno głosowe, jak i aktorskie, ale objawieniem dnia, o czym dyrektor Pietras w zapowiedzi wspomniał niby między wierszami, miała być Agnieszka Hausner, która na bydgoskiej scenie miała swój prawie- debiut wokalny (wiem, że prawie robi wielką różnicę), bo śpiewała drugi raz w życiu i to od razu trudną rolę Elżbiety. I zaśpiewała ładnie, bo głos ma mocno ustawiony i potrafi nim interesująco operować. Niestety, chyba jednak w niektórych momentach reżyserowi spektaklu, Achimowi Thorwaldowi, zabrakło pomysłu na jej "ustawienie" na scenie. Podobny zarzut dotyczy też Tannhäusera ( w jego roli Amerykanin Mark Duffin) i Wolframa (bardzo dobry głosowo Adam Szerszeń). Wszyscy chodzili bezładnie po pustej scenie, tak samo klękali, by odśpiewać modlitwę lub miłosne wyznanie, to znów śpiewali z oczami zwróconymi za kulisy. A wystarczyło niekiedy opóźnić tylko ich wejście na scenę, gdy brzmiały jeszcze dźwięki muzyki i wszystko wyglądałoby o wiele bardziej naturalnie. Bo tej natury u niektórych w grze, w tym w miłosnych wyznaniach i czasem także w modlitwie, zabrakło mi najbardziej.

Całość jednak zrobiła, chyba nie tylko na mnie, duże wrażenie. Choć odnotowałem głosy, że panie znacznie lepiej śpiewają na scenie niż panowie, to nie do końca się z tym zgadzam, bo fragmenty, w których sześć czy siedem głosów z drużyny Hermana śpiewa pełnią brzmienia - były imponujące.

To był jedyny spektakl, który podczas tegorocznego festiwalu rozpoczął się godzinę wcześniej niż pozostałe. Zapowiadało to przedstawienie długie i być może … nudne, bo muzyka Wagnera nie u wszystkich zajmuje miejsce na szczycie. Ale tu obawy się nie sprawdziły. Ziewnąłem, mam nadzieję niezauważenie, tylko kilka razy na początku, ale to raczej zdarza mi się często, gdy następuje odprężenie po całodziennej bieganinie. A takie odprężenie zawsze w operze znajduję, niezależnie od tego czy spektakl jest wybitny czy taki sobie. Żeby było jasne - poznański Tannhäuser do tych ostatnich na pewno nie należy.

Myślę też, że nie trafi do tej grupy spektakl sobotni czyli baletowe widowisko Carmen, które do Bydgoszczy przywozi Compania Antonio Gadesa z Hiszpanii.

Wprawdzie rozdzwoniły się w redakcji i operze telefony z zapytaniem czy aby w związku z grypą świńską spektakl się odbędzie, jednak jak na razie nic mi nie wiadomo o tym, by artyści zastanawiali się czy do Bydgoszczy przyjechać, ani też o tym, by lawinowo publiczność ze strachu miała bilety oddawać (Kompania Gadesa rozpoczyna europejskie tourne po występach w Meksyku). No i na jutrzejszą Carmen przysłowiowej igły w Operze Nova nie ma gdzie wcisnąć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska