Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pisarz Marek Krajewski opowiada o swojej pracy nad książkami

rozmawiał Zbigniew Górniak, (Nowa Trybuna Opolska)
Marek Krajewski, z wykształcenia filolog klasyczny, znany jest z cyklu kryminałów, których akcja dzieje się w dawnym Wrocławiu
Marek Krajewski, z wykształcenia filolog klasyczny, znany jest z cyklu kryminałów, których akcja dzieje się w dawnym Wrocławiu fot. Paweł Stauffer
Marek Krajewski jest autorem kryminałów o Eberhardzie Mocku, pracowniku wrocławskiego Prezydium Policji.

- Dlaczego w pana powieściach tak ważny jest szczegół?

- Opowiem na konkretnym przykładzie. W pierwszej mojej powieści "Śmierć w Breslau" główny bohater Eberhard Mock rusza w niezwykle ważną misję. Otóż na opolskim dworcu, bardzo zresztą pięknym i charakterystycznym, poskramia i pojmuje groźnego bandytę. W przejściu podziemnym pod dworcem była kiedyś taka bariera rozdzielająca podróżnych: kto na pociąg, ten idzie prawą stroną, kto do domu, ten lewą. A w środku bariera...

- Ordnung muss sein...

- ... no i on przy tej barierze dopadł drania. Tej bariery już tam nie ma.

- Ta bariera jest dla pana taka ważna? Przecież Mock mógł złoczyńcę dopaść gdziekolwiek, ja wiem, przy ławce peronowej...

- Dla mnie szczegół topograficzny jest niezwykle ważny. Ja, zanim zacznę pisać, bardzo długo dokumentuję materiał. Wraz z rozwojem mojej działalności pisarskiej nabieram wprawy, teraz mogę już zdokumentować powieść w tydzień. Ale przy pierwszej nie wychodziłem przez miesiąc z biblioteki. Sprawdzałem dokładnie realia starego Wrocławia, nie mogłem niczego pominąć czy przekręcić.

- Jak pan wytłumaczy zainteresowanie czytelników książkami, które odwołują się do konkretnych miejsc, do konkretnych miast. Które dzieją się nie "gdzieś", tylko "tu", choć niekoniecznie teraz? To moda?

- Trudno mi powiedzieć, czy moda. Ale ja mam to samo. Bardzo lubię powieści, które odwołują się do szczegółu topograficznego, opisują miasto. To dlatego cenię tak bardzo "Lalkę" Prusa, gdzie znajdujemy pyszne opisy Warszawy, albo "Blaszany bębenek" Grassa, który tak znakomicie oddał geografię Gdańska. Ja też cenię szczegół: miejski, kulinarny i kryminalny.

- Czy Wrocław panu odpłaca za umieszczenie go w książce?

- Niebywale! Władze Wrocławia okazują niezwykłe zainteresowanie moją twórczością, wspomagają ją organizacyjnie i finansowo. Zarówno prezydent Rafał Dutkiewicz, jak i szef promocji miasta Paweł Romaszkan, mają świadomość, że dzięki moim książkom wiele ludzi na świecie usłyszy o Breslau. Dwanaście wydawnictw tłumaczy obecnie powieści o Mocku.

- Kto?

- Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, Słowacy, Włosi, Żydzi, Francuzi, Anglicy...

- Chciałem zadać pytanie, czy z pisania w Polsce da się wyżyć, ale chyba nie ma sensu pytać, bo widzę, że w pana przypadku da się...

- W moim przypadku tak. Ja nie pracuję już na uczelni [Marek Krajewski uczył filologii klasycznej na Uniwersytecie Wrocławskim - dop. red.], oddałem się wyłącznie pracy pisarskiej. Ale mam świadomość, że niewielu się w Polsce udaje ta sztuka, żeby godnie żyć tylko z pisania. Z tym, że co to znaczy godnie? Ja uważam, że żyję godnie, choć mieszkam sobie spokojnie w bloku i nie oddaję szaleństwom.

- Jak pan pracuje? Zrywami podyktowanymi chwilowym natchnieniem, czy codziennie musi pan odsiedzieć swoje nad kartką?

- Siedzę na klawiaturą laptopa. Codziennie, regularnie, jak w fabryce. Specjalnie nawet siadam na twardym krześle, żeby się nie rozleniwiać. Moja dniówka to osiem-dziesięć godzin. O tym, że miałem natchnienie dowiaduję się, gdy sprawdzam, ile napisałem. Bo czasem to są tylko dwie strony, a czasem aż piętnaście. Gdy pracowałem na uczelni, pisywałem tylko w wakacje.

- Eustachy Rylski powiedział, że pisanie to dla niego mordęga, mozół, cierpienie nieomal fizyczne. Czy dla pana też?

- Biorąc pod uwagę, jak niewiele on pisze, jak rzadko publikuje, to może być prawda. Ja nie mówię tego z przekąsem, lecz z pokorą. Rylski pisze literaturę wielką, więc ma więcej do powiedzenia, musi w sobie więcej przetrawić, dłużej to wszystko trwa. Ja natomiast jestem pisarzem płodnym, piszę dużo i pisanie nie morduje mnie aż tak bardzo. No cóż, moja literatura to rzemiosło, a nie sztuka. Rozrywka i już. Ona ma bawić czytelnika, jest mniejszego kalibru niż to, co pisze Rylski. Jestem rzemieślnikiem, a nie literatem.

- Ale pan skromny. To kokieteria?

- Szczerość. Nie zamierzam być na tym prawdziwym Olimpie, mnie wystarczy mój parterowy Olimp. A zresztą, krytycy i tak mnie nigdy nie rozpieszczali.

- Ejże...

- Naprawdę. No, może "Paszport Polityki" był taką piękną chwilą w moim życiu. A wcześniej to mnie podkąsywano.

- A kogo pan uważa za najlepszego pisarza Polski?

- Prusa. To pisarz wszech czasów. A ze współczesnych Andrzeja Szczypiorskiego...

- On dziś passe. W IPN jest jego brzydka teczka.

- Ja od tego abstrahuję, mówię jako o pisarzu, a nie człowieku. Jego "Początek" jest genialny. No i jeszcze jest taki jeden niedoceniony i zapomniany: Witold Horwath. Jego powieść "Seans" jest znakomita. On gdzieś zniknął.

- Pisze scenariusze kryminalne. "Ekstradycję" na przykład spłodził.

rozmawiał Zbigniew Górniak
(Nowa Trybuna Opolska)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska