Polska prowizorka powinna zostać opatentowana i zgłoszona w Unii jako produkt regionalny występujący pomiędzy Odrą a Bugiem. Wszak na wielu dziejowych zakrętach prowizoryczne rozwiązania ratowały Polakom skórę i pozwalały przetrwać. Problem w tym, że - owszem - klapę od muszli można prowizorycznie zblokować w pionie przy pomocy drutu (wiem, bo sam mam na koncie taki wynalazek), to już na przykład w sprawie lustracji prowizorka nie skutkuje - zbyt ciężka klapa i zbyt pojemna muszla.
Można nie cierpieć Janusza Korwin-Mikkego, ale po ujawnieniu w USA dokumentów Czesława Kiszczaka, trudno nie przyznać mu racji. W 1992 Korwin złożył wniosek ustawy lustracyjnej. Nie wszyscy pamiętają jednak jego argumentację. Bynajmniej nie o to, aby ludzi uwikłanych we współpracę ze służbami wyeliminować z życia publicznego. Intencją było uniemożliwienie szachowania ich teczkami przez kogokolwiek, przede wszystkim przez obce służby. Dziś, gdy wyszło na jaw, że dokumentami z teczek handlował z Amerykanami sam Kiszczak, ci którzy ongi wieszali psy na Korwin-Mikkem, powinni bić się w piersi.
Szybko przeprowadzona lustracja na szeroką skalę była potrzebna. Nie po to, aby potępiać. Przejrzałem w bydgoskiej czytelni IPN setki teczek osobowych i dziś pewien jestem jednego. Sprowadzanie do wspólnego mianownika wszystkich, którym teczki założono, jest podłością. Różni ludzie, różne historie, różne etapy życia. Wielu z tajnych współpracowników zostało niepotrzebnie skazanych na dziesięciolecia lęku przed ujawnieniem.
Być może za sprawą lustracji inaczej potoczyłaby się historia Lecha Wałęsy. Gdyby w 1992 ujawnione zostały jego akta z lat 70. człowiek, który stał się jednym z symboli wolnej Polski, nie dopuściłby się żałosnego wyrywania kartek z własnej teczki, ani nie zhańbiłby się obrzydliwym potraktowaniem majora Hodysza. Pozostałby legendą nie tylko prowizoryczną.