https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po pakcie

Janina Paradowska
Na sto dni rządu Kazimierza Marcinkiewicza Jarosław Kaczyński przygotował premierowi coś w rodzaju prezentu, czyli tak zwany roczny pakt stabilizacyjny. Ciekawe, że sam premier w trakcie negocjacji był nieobecny, ale największa, choć nieopisana jeszcze część paktu spadnie na jego barki.

Komisje prawdy i sprawiedliwości, ustawy lustracyjne, także te lustrujące majątki polityków Sejm sobie uchwali i rząd nie jest mu do tego potrzebny. Jest natomiast potrzebny do wszystkiego, co odnosi się do gospodarki. Tu trzeba wszystko policzyć, przeliczyć i to niejeden raz. Nawet jeżeli nie trzeba czegoś policzyć, to i tak rząd będzie się musiał tłumaczyć. Weźmy taką ustawę o Narodowym Banku Polskim. Zapisano, że będzie zmieniona i Sejm, nawet wbrew opinii rządu, może to zrobić, ale przed instytucjami europejskimi za złamanie obowiązujących w Unii Europejskiej standardów tłumaczyć się będzie rząd, bowiem to on jest partnerem, a nie parlament.
Premier dostał więc do realizacji program jeszcze nie znany, opisany hasłami, który teraz będzie musiał przełożyć na projekty ustaw, na konkretne decyzje i na pieniądze wydane z budżetu, czyli także z naszych podatków. Oczywiście, że stabilizacja rządu musi kosztować, zwłaszcza stabilizacja z takimi partnerami jak Samoobrona czy Liga Polskich Rodzin, muszącymi się ścigać w zgłaszaniu pomysłów, których istotą jest wydawanie pieniędzy, ale warto, aby jednak rząd przedstawił w miarę szybko rachunek za tę koalicję. Jeżeli nie jest on wysoki, bo wszystko skończy się na tak zwanej części państwowej, czyli politycznych harcach, można będzie uznać, że pół biedy, jeśli jednak sprawdzą się prognozy ekonomistów, twierdzących, że ten pakt to raj dla polityków, ale ciężki kamień dla gospodarki, to sprawa ma się o wiele gorzej.
Kazimierz Marcinkiewicz cieszy się, że rynki finansowe dobrze przyjęły jego gabinet, że złoty jest silny, a perspektywy wzrostu gospodarczego niezłe, ale gdy pokaże rachunek za pakt, rynki nie muszą być już tak bardzo zadowolone. Tym bardziej że sporo ostatnio decyzji, wydających się niepotrzebnym prężeniem narodowych muskułów. Ledwo wyszliśmy z awantury z Unią Europejską o VAT, która niczego nam nie przyniosła (obniżony VAT na budownictwo i tak mogliśmy stosować, była to tylko kwestia napisania definicji budownictwa społecznego) więc wiedeńskiej wiktorii wicepremier Zyty Gilowskiej po prostu nie było, teraz wdajemy się w kolejny spór skarżąc Komisję Europejską do Trybunału Sprawiedliwości, co oczywiście można robić, tylko nie bardzo wiadomo po co? Jaki interes w tym mamy? Szczęśliwie z okazji stu dni premier zweryfikował plan budownictwa i zamiast 3 mln mieszkań będzie ich w ciągu sześciu lat 350 tys. Jeżeli uda się tyle wybudować to dobrze, wcale nie będzie to złe, a wyborcze plany warto sprowadzać do realnych rozmiarów. PiS, by odróżnić się od SLD, zapisało w swym programie, że nie obiecuje gruszek na wierzbie. Trochę jednakże obiecało. Oddajmy jednak sprawiedliwość premierowi, że nie chce tej hodowli gruszek podtrzymywać. W polityce odwaga wycofywania się z obietnic bez pokrycia też jest ważna.
Sto pierwszych dni rządu jest zawsze pierwszą cezurą i pierwszą próbą podsumowania dorobku nowego gabinetu. Wydaje się, że na razie największym sukcesem jest zbudowanie sobie przez premiera dość mocnej pozycji politycznej i uzyskanie dużego społecznego zaufania dla rządu. Jeżeli ta pozycja ułatwi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi negocjowanie z parlamentarnymi sojusznikami i nierealizowanie nadmiaru obietnic z paktu stabilizacyjnego, to będzie można mówić o sukcesie następnym.
Rzecz bowiem w tym, by pakt politycznej stabilizacji nie zmienił się w pakt gospodarczej destabilizacji.
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska