Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pochodząca z powiatu włocławskiego Joanna Chudyk: - Dam się "pokroić" za pracę u Tarantino

Renata Kudeł
Joanna Chudyk: - Nauka w tym zawodzie nigdy się nie kończy. Szkoła to tylko start, zaś umiejętności zdobywa się w pracy.
Joanna Chudyk: - Nauka w tym zawodzie nigdy się nie kończy. Szkoła to tylko start, zaś umiejętności zdobywa się w pracy. z archiwum Joanny Chudyk
Rozmowa z Joanną Chudyk, charakteryzatorką pochodzącą z Redcza Kalnego (pow. włocławski). Pracowała m.in. przy "Ambassadzie" i w serialu "Przyjaciółki".

Lista pani zadań charakteryzatorskich jest długa, ale ma też pani na koncie epizod-rolę pielęgniarki w szpitalu. To realizacja jakiegoś niespełnionego marzenia?
To był czysty przypadek, jeden z luźnych pomysłów rzuconych pół żartem, pół serio na planie filmu "Ile waży koń trojański?". Spotkało się to z aprobatą reżysera i tak ja z moją szefową, Moniką Kaletą, zagrałyśmy u Juliusza Machulskiego. Na wspomnienie tego dnia zdjęciowego zawsze pojawia się uśmiech, ale to właśnie wtedy upewniłam się w przekonaniu, że moje miejsce jest zdecydowanie po drugiej stronie kamery, a nie przed obiektywem.

Co było najpierw - fascynacja charakteryzacją czy film, teatr?
Należałam do osób, które bardzo długo nie potrafiły wybrać swojej ścieżki życiowej. Miałam wiele różnych zainteresowań i dopiero gdy natknęłam się na informacje o szkołach charakteryzacji, poczułam, że znalazłam zawód, który łączy większość z nich. Poczułam, że to jest właśnie to. Moi rodzice zainwestowali w moje marzenia i uwierzyli, że jestem w stanie pracować bardzo ciężko i wiele poświęcić. A fascynacja filmem i teatrem rozwija się do dziś.

Przeczytaj również: Włocławianka Matylda Baczyńska zagrała w filmie Jerzego Stuhra

Gdzie uczyła się pani zawodu?
Po ukończeniu liceum wyjechałam do Warszawy i rozpoczęłam naukę w studium charakteryzacji. Opiekunką mojego roku była Maja Gawińska-Łyczkowska, doświadczona charakteryzatorka filmowa. Mogę nazwać ją moją mentorką, bo to ona otworzyła mi drzwi do dość hermetycznego świata filmowego. Zresztą, do dziś czuję z jej strony ogromne wsparcie. Tak naprawdę nauka charakteryzacji nigdy się nie kończy. Szkoła to dopiero start, większość umiejętności zdobywa się już w pracy. Muszę tu przytoczyć nazwisko mojej filmowej "matki", Moniki Kalety, która zaraz po skończeniu szkoły w Warszawie wzięła mnie pod swoje skrzydła i nauczyła jak żyć i pracować w tym dość specyficznym świecie. Do dziś tworzymy udany duet.

Pani mistrz filmowy?
Od razu nasuwają mi się dwie postaci reżyserów, których uwielbiam, którzy przez swoją wyobraźnię pozwalają charakteryzatorom spełniać się w swoich zawodach w stu procentach. Są to: Quentin Taran-tino i Tim Burton. Przywiązują totalną wagę do charakteryzacji i efektów specjalnych. Wszystko jest dopracowane, ale też jest pewna doza szaleństwa. Za pracę z tymi panami mogę dać się pokroić!

Współpracowała pani także między innymi przy spektaklu "Makbet" Wajdy. Czyli nie tylko film?
Spektakl "Makbet" w reżyserii Andrzeja Wajdy powstał dużo wcześniej, ja brałam udział w przeniesieniu go na ekran. Specyfika projektu polegała na tym, że było to połączenie pracy w teatrze z pracą na planie filmowym. Charakteryzacja filmowa i teatralna różnią się od siebie, trzeba było to jakoś ze sobą pogodzić. W teatrze widz obserwuje aktora na scenie, nie może do niego podejść, zajrzeć w oczy, nie ma dubli, nie można powiedzieć "stop", a takie właśnie możliwości daje film. Sceny można kadrować na wiele sposobów i do tego, między innymi, trzeba dopasować intensywność, kolorystykę i rodzaj charakteryzacji.

Była pani w Los Angeles. Czy to wyprawa z filmowym kontekstem?
To było w maju zeszłego roku. Kalifornia już od lat była moim marzeniem i w końcu udało mi się je spełnić. Jeżeli pyta pani, czy ten wyjazd zasponsorował mi Steven Spielberg, proponując zrobienie jego kolejnego filmu, to z przykrością powiem, że nie. Byłam zwykłą turystką, aczkolwiek kontekst filmowy tej podróży był bardzo ważny, nie ukrywam. Szczególnie jeżeli chodzi o Los Angeles. Miejsca takie jak Aleja Gwiazd, napis na wzgórzach Hollywood, The Kodak Theatre, studio Universal Pictures były głównymi punktami zwiedzania.

Zdarza się pani spotkać na planie krajan? Na przykład Piotra Głowackiego?
Kilka lat temu pracowałam przy filmie "Pokój" Maćka Bochniaka w Krakowie. Wtedy poznałam Piotrka Głowackiego. Aktor totalny, grał wiecznie zmęczonego dźwiękowca, więc postanowił praktycznie nie spać. Żartowałam wtedy, że zabiera mi pracę, bo sam się charakteryzuje. Po skończonych zdjęciach Piotrek spytał mnie, skąd jestem. Zwykle w takich sytuacjach wystarczała odpowiedź: z Kujaw. Nie tym razem! - Skąd dokładniej? - dopytywał. - Z Redcza Kalnego - odpowiedziałam. Na to Piotr: - A ja z Redcza Wielkiego! Nie wiem, przez ile minut płakaliśmy ze śmiechu, ale trudno było się opanować i wyjaśnić reszcie ekipy nasze zachowanie. No bo jak to? Trzeba było wpakować się w środowisko filmowe i jechać do Krakowa, by poznać kogoś, kto dorastał trzy kilometry od ciebie?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska