Był luty 1946. Wojskowi spalili domy z jednego końca Wisłoka Dolnego. Później przeczesywali lasy - z jednej strony Słowacy, z drugiej Lachy. Kogo złapali i zamknęli za drutami kolczastymi, trafił do Sowietów.
Ale siedem rodzin z Wisłoka się uchowało. Do wsi wrócili z lasu w czerwcu, że niby już po wysiedleniach. Była taka cisza, że aż w uszach dudniło, ani jednej świni, ani jednej kury, wszystko zrabowane. W tej ciszy mieszkali prawie rok, do kwietnia 1947. Jednego dnia przyszedł sołtys, powiedział, ze mają dwie godziny na pakowanie rzeczy. Będzie wywózka.
- Dziadek zdjął ikony ze ściany, pocałował próg - wspomina Michał Kapeluch, a łzy mu kapią wielkie jak groch z dziadkowego ogrodu.
Wzięli 2 krowy, konia i źrebaka, worek żyta, trochę siana. Michał Kapeluch: - Zabraliśmy koty i naszą sukę, ale szczeniaki zostały. Te osierocone zwierzęta wyły później całymi tygodniami. Polskie rodziny, które zostały w Wisłoku mawiały - "domy po Ukraińcach nich płaczą".
Rezuny przyjechali
Po trzystu kilometrach byli już pewni: - do Sowietów nie wywiozą. Końcowa stacja była w Bytowie, na Kaszubach. Kapeluchom wyznaczono dom w Ugoszczy. Ale dom był opuszczony, zawalony łajnem, nie miał okien ani drzwi. Rozciągnęli więc płachtę pod sosną i noc spędzili na dworzu.
- Ludzie patrzeli z daleka. Mówili sobie - rezuny, banderowcy, mordercy Świerczewskiego. Do tego - prymityw, nie wiedzą jak się w cywilizowanym domu mieszka. Ojciec poszedł do sąsiadów z prośbą o kosz ziemniaków, ale kiedy się zbliżył do domu, usłyszał tylko trzask zamykanych okiennic. Nikt nie wyszedł. Dziadek zapłakał, że mu przyjdzie umierać na niemieckiej ziemi. A krowy ten płacz dziadka jakby zrozumiały i dalejże ryczeć - Kapeluch dziś się z tego śmieje. - Bo tych ludzi przed naszym przyjazdem paskudnie nastraszyli. Po roku, dwóch sami nam opowiadali, że ich uprzedzano przed bandytami - Ukraińcami, a tu przyjechali normalni ludzie. Zresztą z Kaszubami łatwiej nam się było dogadać niż z Polakami, bo Kaszubów też traktowali jak ludzi drugiej kategorii.
Ostatecznie wzięli ich pod dach Białorusini, którzy przyjechali wcześniejszymi transportami - 10 osób do jednego pokoju. Życzliwy Kaszub z urzędu powiatowego załatwił im przydział na 14 hektarów ziemi. Ziemię Kapeluchowie obrabiali zaledwie trzy lata, po czym musieli oddać "kołchozowi".
Polaczki przyjechali
Dziś Michał Kapeluch siedzi za stołem przykrytym obrusem z ukraińskim motywem, w domu, który zbudował własnymi rękami. A dom otacza gospodarstwo. W tym domu na co dzień mówi się po ukraińsku, choć Kapeluch sam nie wie, kiedy z kaszubska zaczął mówić na piłę "krajzega". Na ścianie powiesił portret Tarasa Szewczenki, na meblościance położył cerkiewny modlitewnik.
Dziadek Michała, ten który płakał, że mu przyjdzie się położyć na niemieckiej ziemi, pochowany został na cmentarzu w Bytowie. Z czterech ukraińskich rodzin, które los zagnał do podbytowskiej Udorpii zrobiło się we wsi 20. Nikt już nie powie na Ukraińca "rezun".
Na pewno nie na Jarosława i Darkę Litwinów. Jest odwrotnie: gdy Litwinowie pojechali na Ukrainę, ludzie mówili "Polaczki przyjechali". A przecież u Litwinów w domu mówi się po ukraińsku, zachowuje ukraiński obyczaj. - Chcąc nie chcąc jesteśmy inni. Ludzie nas poznają po ubiorze, sposobie bycia, języku.
Jarosław jest powiatowym geodetą, Darka - farmaceutką. Ludzie sukcesu, szanowani i lubiani w sąsiedztwie. Mówią o sobie: "Ukrainiec, obywatel Polski" i dumni są, że ich dzieci czują tak samo. Ale takich jak Litwinowie jest w okolicach coraz mniej. - Na 600 dusz w cerkwi pojawia się co trzeci. Dlaczego? To jest intymny temat, o tym się nie rozmawia - ucina Jarosław. - Akcja "Wisła" spełniła swój cel.
Darka: - Dlaczego Polacy śpiewają "Maryjo, królowo Polski"? Dlaczego "Polski"?
Za plecami
Ksiądz Roman Malinowski, proboszcz parafii greko-katolickiej w Bytowie mieszka z żoną i dzieckiem w kamienicy w centrum Bytowa. Żwawy przystojny mężczyzna w ciemnych okularach: - Kluczem do jedności zawsze była cerkiew. Sprawa jest trudna, bo w końcu nasz Kościół też jest katolicki, uznajemy tego samego papę. Nie chce wsadzać kija w mrowisko, ale rzymscy katolicy nam nie pomagają. Chodzą po kolędzie do ukraińskich rodzin, przyjmują do chrztu nasze dzieci, udzielają ślubów naszym rodzinom. A jest w prawie kanonicznym powiedziane, że powinni odsyłać je do cerkwi, że rodzina przyjmuje tę wiarę, w której wychowany jest ojciec. Kto tego przestrzega? Im więcej małżeństw mieszanych, tym mniej ludzi w cerkwi.
Księdz Malinowski wierzy w młodzież: - Są inni niż ich rówieśnicy sprzed kilkunastu lat. Chyba dzięki temu, że odrodziło się ukraińskie państwo. Czują oparcie, wiedzą, że ktoś stoi za ich plecami. Chociaż z drugiej strony zdają sobie sprawę, że tu w Polsce żyje się lepiej niż na Ukrainie.
Polka mieszana
W domu Bernardety Masternak, sołtys Udorpii, dzieci prawie nie mówią po ukraińsku. Ale w koszyku czekają już na święta jajka wymalowane z napisem "Christos woskres". Miesiąc wcześniej w domu Masternaków była rzymska Wielkanoc, później cerkiewna.
Ojciec Bernardety był Ukraińcem, matka Kaszubką. Jednej niedzieli chodzili do cerkwi, drugiej do kościoła. Już trzy lata, kiedy ojciec nie żyje, a matka nadal co drugi tydzień jeździ do cerkwi.
Bernardeta mówi o sobie: - W formularzu pewnie wpisałabym "Polka", ale bardziej pasowałoby określenie "Polka mieszana". I zastrzega - Ale nie żebym się wstydziła. Kiedyś przyszedł pan z Telekomunikacji. Nazwisko miał typowo ukraińskie, więc pytam czy Ukrainiec. A on na to speszony, że nie. Głowę dam że Ukrainiec. Nie rozumiem, dlaczego się nie przyznał. Ja przed nikim tego nie ukrywam. Przecież to nie AIDS.
Owce i wilki
Pierwsi wracali za Gomułki. Zaczęło się od kobiety, której syn padł od polskiej kuli. Chciała być blisko grobu. Później spakowały się jeszcze cztery rodziny.
Kapeluch pojechał do Wisłoka w 1966. Drogi zarosły w ścieżki, rzeka zmieniła koryto, po domu nie ma nawet śladu podmurówki. Z wielkiej wsi liczącej 700 numerów pozostała niewielka osada. Miejscowy PGR hodował owce. Ale hodowla przynosiła straty, ginęło po 100 owiec rocznie.
- Wiele lat obrywało się wilkom. Dopiero później się okazało, że to nie w wilczych paszczach giną owce, a w pozarastanych studniach - mówi Kapeluch. - Tak się za nas ziemia zemściła.
Janina Ignatiuk, żona Bazylego, pochodzi z Leszkił z powiatu sokalskiego. Przez pół wieku z okładem myśl o powrocie nie przeszła jej przez głowę. Miała 9 lat, kiedy polski żołnierz kazał jej nosić ciężki dębowy stół. Nie mogła unieść, więc kopnął ją wojskowym buciorem raz, później drugi, a za trzecim razem stłukł tak, że na rękach przynieśli ją do domu. Mieszkają dziś w kaszubskim Rabacinie i w Rabacinie chcą umrzeć: - Takiej spokojnej wsi drugiej na świecie nie ma. Żadnej kradzieży, żadnej bijatyki. Kto nie przeżył tego, co my, nie doceni tego spokoju.
A jednak sąsiad zza ściany, z którym Ignatiukowie dzielą gospodarstwo, Jan Łoza, najchętniej jutro by się spakował i wyjechał. Mimo bolących stawów, reumatyzmu, wieku. - Moje miejsce jest na Ukrainie. Kiedy nas wysiedlali, zboże jeszcze było na polu. Czas je uprzątnąć.
Michał Kapeluch: - Dom pobudowałem, rodziców pochowałem na Kaszubach, a cały czas się tu czuję jak na komornem. Nie, to nie taki lęk, że Niemcy wrócą, to niepokój, że się nie jest w swoim miejscu na świecie.
Litwinowie nie mają wątpliwości, że do miejsc, z których ich wywieziono, nigdy nie wrócą. Zresztą jak to niby wracać? Urodzili się na Kaszubach, tu są krajobrazy ich młodości. Ale wróciła ich ciotka: - Kupiła dom na wsi, z której się wywodziła. Chciała umrzeć na starych śmieciach. Pomieszkała trochę, ale okazało się, że tam życie nielekkie. Rozchorowała się, musiała wrócić. Pochowali ją w Słupsku.
Póki my żyjemy
Ukraińcy z Kaszub śledzą doniesienia prasowe, oglądają telewizję, są wrażliwi, kiedy w telewizyjnych wiadomościach słyszą "policja zatrzymała dwóch Ukraińców". Słyszą w tych newsach drugie dno. - Upowcy - Akcja "Wisła". Kiedy się to wyliczanie skończy? - pyta Łoza sam siebie. I sam sobie odpowiada: - Póki my żyjemy, nigdy. Jak umrze nasze pokolenie, to i pamięć krzywd umrze. Patrzę sobie na to, co się dzieje pomiędzy Izraelem a Palestyną i myślę: nikt jeszcze siłą nie ujarzmił narodu. Ale dobrobytem ujarzmi.
Michał Kapeluch, kiedy słyszy wiadomości o Palestyńczykach, zaraz ma przed oczami obrazy z Wisłoka: - Cały świat krzyczy dziś o Palestynie, a gdy nas wysiedlali, świat milczał.
Pod obcym niebem
Adam Willma
Rachunku krzywd w tym tekście nie będzie. To jest opowieść o ludziach nie potrafiących się uporać ze swoim dzieciństwem, którym na wspomnienie wydarzeń sprzed półwiecza wracają łzy dziecięce. I o ich dzieciach, które łzy dostały w spadku.