https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Podróże

MICHAŁ WOŹNIAK
Odkrywcy zostali uwiecznieni w brązie
Odkrywcy zostali uwiecznieni w brązie
Już sam spacer po nabrzeżu któregokolwiek z filipińskich portów pasażerskich sprawia, że przestają dziwić doniesienia o nader częstych katastrofach morskich w tym wyspiarskim kraju.

Wyeksploatowane do granic możliwości, przerdzewiałe statki to norma i podstawowy środek transportu tysięcy mieszkańców archipelagu. Manila - mimo swej stołeczności - nie jest pod tym względem wyjątkiem. Po wejściu na pokład pozostaje więc wiara, że i tym razem się uda. Jak wiele razy wcześniej.

Bomba w worku imbiru

Wejścia do portu strzegł fort San Pedro...
Wejścia do portu strzegł fort San Pedro...

Bazylika Dzieciątka Jezus w Cebu

Podróż z Manili do Cebu zajmuje niespełna dobę. Prawdziwą sztuką jest jednak najpierw kupno biletu, później zaś przedostanie się na pokład. - W ogóle się nie przejmuj. Jesteś cudzoziemcem, więc kupowanie biletu możesz sobie "odpuścić". Pójdziesz do pomieszczeń dla załogi i tam już wszystko załatwisz... - podpowiada zaprawiony w portowych bojach tubylec. Słucham go z nadzieją, ale jednocześnie z podziwem - porozumienie się z Filipińczykami w języku angielskim nie stanowi nigdzie najmniejszego problemu - nawet w najbardziej zacofanych regionach, nawet w dzielnicach biedy!
Wąska kładka prowadząca na pokład "czterotysięcznika" oblegana jest przez dziki tłum. Porządek próbują utrzymać żołnierze z karabinami. Każdy podejrzany pakunek jest kilka razy kłuty, sypie się ryż, unosi zapach czosnku, imbiru, suszonych ryb. Właściciele jednak nie protestują - mało to razy w ten sposób przemycano na pokład bomby?
Nieustanny krzyk, płacz, tłum napiera, ktoś się przewraca, ktoś inny po nim depcze. Moje "europejskie" rozmiary wzbudzają jednak respekt. W miarę płynnie dochodzę do kładki. Chwilę później rozmawiam już o zapłacie za podróż - nie jest drogo - za równowartość pięciu dolarów, oczywiście bez pokwitowania, mogę ją spędzić na górnym pokładzie. - Ale znacznie bezpieczniej, "much more save" - oficer podkreśla to kilkakrotnie - jest w kabinie załogi. Nic ci nie zginie, nikt cię nie będzie zaczepiał. To tylko 30 dolarów i masz spokój do samego Cebu. Chodź, pokażę - to moja prywatna kabina!

Katastrofy z błogosławieństwem

... i działa na jego murach
... i działa na jego murach

Wejścia do portu strzegł fort San Pedro...

Z kabiny jednak nie mam zamiaru korzystać. Z pokładu widać morze, można zawrzeć nowe, ciekawe znajomości i - może to najważniejsze - w razie wypadku zawsze jest większa szansa na uratowanie się. Trochę zaczynam żałować, że nie kupiłem biletu w "oficjalnym" obiegu - moje nazwisko znalazłoby się wówczas na liście pasażerów i w razie czego wiadomo bybyły, gdzie mnie szukać... Na rufie pod niewielkim zadaszeniem rozkładam karimatę, plecak, obok rozkładają się inni współtowarzysze podróży, z worków ryżu budują swoisty wiatrochron. Częstują mango, wodą, ryżem z pieczoną rybą. Wielkie wrażenie robi na nich fakt, iż jestem z Polski - z ojczyzny ich ukochanego papieża - Juana Pabla II.
Wreszcie statek wypływa w morze. Włączają się liczne pokładowe telewizory, z których płynie... błogosławieństwo księdza na szczęśliwą podróż.
To właśnie na tej trasie, szczególnie zaś pomiędzy wyspami Cebu a Panay dochodzi do największej liczby katastrof. Bliżej Manili nie jest jednak lepiej. Przed 15 laty, u wybrzeży wyspy Mindoro zderzył się statek pasażerski z tankowcem - zginęło ponad 4.300 pasażerów - do dziś to najtragiczniejsze żniwo w historii morskich przewozów pasażerskich...
Współtowarzysze na pokładzie chętnie opowiadają mrożące krew w żyłach historie - na całych Filipinach nie ma chyba rodziny, której bliscy nie ucierpieliby w morskiej katastrofie. - Dziś będzie dobrze - pocieszają.
Późnym wieczorem ktoś szarpie za ramię: - Patrz! To wyspa Boracay - prawdziwy raj. Tam wypoczywają i balują nasze gwiazdy filmowe i politycy... Jeśli będę kiedyś bogaty - na pewno tam pojadę!

W stronę korzeni

Z dawnego krucyfiksu pozostało zaledwie kilka drzazg wkomponowanych z drewna nowego krzyża
Z dawnego krucyfiksu pozostało zaledwie kilka drzazg wkomponowanych z drewna nowego krzyża

... i działa na jego murach

Miasto Cebu, położone na wyspie o tej samej nazwie, szczególnie przyciąga podróżników z całego świata, którzy przybywają tu, by odwiedzić niewielką kapliczkę z krzyżem postawionym tu przez genialnego żeglarza - Ferdynanda Magellana i złożyć mu pokłon. Również i ja płynę, by odwiedzić to swoiste miejsce kultu.
Historia Magellana do złudzenia przypomina perypetie Krzysztofa Kolumba. Obydwaj żeglarze służyli władcom Portugalii i bezskutecznie zabiegali o ich zgodę i pomoc w organizacji wyprawy, która pomogłaby odnaleźć nową drogę do Indii obfitujących w niezwykle cenione i drogie w Europie przyprawy korzenne. Obydwaj w końcu skorzystali z pomocy królów Hiszpanii. Kolumb jednak poprzestał na eksploracji Ameryki, Magellan zaś szukał przejścia na kolejny z oceanów, który doprowadziłby wreszcie do Indii i ich korzennych bogactw.
Z Sewilli, latem 1519 roku wyruszyło pięć okrętów, które po kilku miesiącach dotarły do Brazylii, później zaś żeglując na południe - na Ziemię Ognistą. Stąd rozpoczęły się nieudane próby przedarcia na drugi z oceanów, po buncie załogi zaś postanowiono przezimować na tym niegościnnym lądzie - nazwanym ze względu na monstrualne stopy jego mieszkańców - Patagonią (hiszp. Patagones - wielkostopy). Wreszcie wiosną (na półkuli południowej - w połowie października) rozpoczęła się dalsza - tym razem zakończona sukcesem żegluga. Po pokonaniu licznych zatok i wąskich przejść żeglarze odnaleźli drogę na Morze Południowe. Nazwiskiem Magellana uwieczniono pokonaną cieśninę, szczęśliwi marynarze, którzy wypłynęli wreszcie na słoneczne i ciepłe wody niezwykle spokojnego morza nadali mu nazwę El Pacifico - Spokojny. Dalsza żegluga nie była jednak łatwa. Brakowało świeżej wody i żywności - jedzono nawet skórzane elementy takielunku, załogę dziesiątkował szkorbut, martwych wrzucano do oceanu. Udręka trwała niemal 5 miesięcy - wtedy ukazał się ląd, prawdziwie rajskie wyspy. Tubylcy zachowywali się przyjaźnie, lecz kradli wszystko, co nawinęło im się w ręce. Odpływając po nabraniu sił Hiszpanie nazwali ten archipelag Wyspami Złodziejskimi (dziś Mariany z główną wyspą Guam). Niedługo potem natrafili na kolejne wyspy. Magellan - według ówczesnych reguł - nazwał je ku czci patrona dnia - wyspami świętego Łazarza, później jednak, na cześć następcy hiszpańskiego tronu - księcia Felipe - zmieniono nazwę na Filipiny. Towarzyszący wyprawie niewolnik z Malajów, pełniący również rolę tłumacza, ze zdumieniem odkrył, że bez większych problemów może porozumieć się z mieszkańcami wysp.

Cel wyprawy został niemal osiągnięty.

Z dawnego krucyfiksu pozostało zaledwie kilka drzazg wkomponowanych z drewna nowego krzyża

Początki były przyjazne. Sułtan Cebu przyjął żeglarzy i złożył przysięgę poddańczą królowi Hiszpanii. By zaś udowodnić, że robi to nie z przymusu, a z dobrej woli - przyjął również chrzest. Przy okazji zawarto sojusz militarny, z którego Hiszpanie musieli wywiązać się nader szybko. Sułtan, który po chrzcie przyjął imię Humabon - Carlos - poprosił o pomoc w rozprawieniu się ze swym wasalem z pobliskiej wyspy Mactan, który odmówił mu płacenia daniny i dostarczania towarów dla białych przyjaciół. Magellan postanowił wesprzeć sułtana, popłynął, by siłą wywalczyć uległość. Mających trzydziestokrotną przewagę liczebną tubylców jednak nie wystraszyły hiszpańskie muszkiety. Zaatakowani marynarze w popłochu zaczęli cofać się do swych łodzi. Trafiony zatrutą strzałą w nogę, później zaś wielokrotnie przebity włócznią Magellan zginął na plaży, jego ciała nigdy nie odnaleziono. Została po nim sława, pozostawiony w Cebu krzyż oraz nadany przez hiszpańskiego króla Karola V tytuł (umieszczony na tarczy herbowej żeglarza) - "Primus circumdedisti me" - Pierwszy mnie okrążyłeś... Statek Magellana z resztą załogi jako pierwszy bowiem szczęśliwie powrócił do macierzystego portu, okrążając przy okazji cały świat.

Drzazgi Magellana

W Cebu chyba najbardziej na całych Filipinach można poczuć ducha hiszpańskiego kolonializmu. Atmosferę tworzą liczne kamieniczki w centrum, wykonany z brązu pomnik zdobywców, bazylika Dzieciątka Jezus czy strzegący wejścia do portu fort San Pedro. Przed ratuszem rozlokowali się sprzedawcy gitar, ze strun płyną hiszpańsko brzmiące dźwięki. Stąd już widać niepozorną rotundę z krzyżem Magellana.
Z samego krucyfiksu pozostało do dziś zaledwie kilka drzazg wkomponowanych w drewno nowego krzyża i pamiątkowa tablica. Na kopule i ścianach kaplicy można zaś ujrzeć malowidła - sceny sprzed niemal 500 lat - brodatych żeglarzy wznoszących krzyż oraz przyglądających się temu tubylców... Pochylam głowę w zadumie. Kolejne z marzeń się spełniło...
Tuż po wyjściu z kapliczki zachęcającym gestem zaprasza właściciel ulicznej kuchni. Może mam ochotę na coś do zjedzenia? A co proponuje? Ma doskonałe, dopiero co usmażone ryby lapu-lapu. Świeżutkie, dziś rano złowione. W okolicach Cebu są najsmaczniejsze!
Lapu-lapu? Nagle przychodzi olśnienie. Przecież tak nazywał się wódz wyspy Mactan, któremu przypisuje się zabicie Magellana. By go upamiętnić, Filipińczycy nazwali jego imieniem jeden z najpopularniejszych gatunków ryb!
Tego Magellanowi nie mogę zrobić - zamawiam udko kurczaka z garstką gotowanego ryżu...

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska