Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pół godziny psy szczekały

Adam Willma
Cztery lata temu Mariusz Barański z Rypina na chwilę wyszedł z dyskoteki. Przez dwa lata nikt nic nie wiedział. Aż do chwili, gdy bagno odkryło tajemnicę. I drugie dno.

     Ojciec nie chciał się zgodzić na tę dyskotekę, ale Mariusz wyprosił wyjazd u matki. Wyciągnęła z portmonetki 6 złotych na bilet. Autobus do Radomina odjeżdżał z Rypina o 20.00. W drodze Mariusz opróżnił z kolegami butelkę, więc kiedy dojechali, mieli już lekko w czubie.
     Zabawa była przednia, ale około 23.00 Mariusz poprosił kolegę o numerek z szatni. - Zaraz wracam - rzucił.
     Kompot
     
Już nie wrócił. Żadnego śladu po człowieku. Jak śliwka w kompot.
     Na początku matka była pewna, że na noc został u babci, ale gdy nie wracał, poszła na policję. Przeczesano teren. Nic.
     Rodzice rozwiesili plakaty w autobusach, na słupach, wszędzie. Z legitymacyjnego zdjęcia patrzył Mariusz sprzed kilku lat. Dzieciak jeszcze, o rozwichrzonych blond włosach i dużych, ciekawskich oczach.
     Nadal nic. Rodzice wyszukali jasnowidza. Ten zastrzegł, że jego wizje nie zawsze się sprawdzają i zabronił ich upubliczniania w mediach, po czym orzekł, że chłopak może nie żyć i zakopany jest najpewniej w jednym z dołów przy drodze z Radomina na Gaj. Albo i w szopie, jeśli jest tam szopa.
     Teren przeszukano według wskazówek wizjonera, nie znaleziono śladu.
     "Zamarzł?" - zastanawiali się dziennikarze, bo październik był chłodny tego roku. Prokurator umorzył postępowanie.
     Na odpowiedź trzeba było czekać dwa lata. Bagno przy drodze na Szczutowo odkryło najpierw czaszkę i pasek od spodni z napisem "Choice". Po wykoszeniu trzciny pojawiły się kości podudzia i rękawica skóropodobna.
     - To przecież takie dobre dziecko. Dlaczego przytrafiło mu się takie nieszczęście? - rozpaczała matka.
     Nie brałem do bani
     
Wraz z lodem skruszała niepamięć. Najpierw u Rafała Watały.
     Tego wieczoru Watała spotkał Mariusza na dyskotece. - Miał źrenice rozszerzone chyba od amfetaminy. Bawił się z dziewczyną z Rypina, taką ładną z czarnymi, kręconymi włosami.
     Przed jedenastą wieczorem Watała wyszedł na świeże powietrze: - Zajechał biały ford sierra. Wysiadł z niego Artur Arkuszewski, chłopak z Rypina, byli też Grzechu Ratajczak, Marcin Samarski i Marek Dudziak. Arkuszewski spytał o Mariusza i poprosił, żebym wywołał go z dyskoteki.
     Mariusz poprosił o numerek od szatni, przed wyjściem nabił sobie jeszcze lufkę marihuaną. Podszedł do samochodu. Arkuszewski spytał, czy ma pieniądze. Mariusz odpowiedział, że odda później.
     Rafał: - Wtedy Grzechu Ratajczak, który przyjechał z Arkuszewskim, dał Mariuszowi w ryja. Mariusz się zachwiał, ale nie upadł, Samarski wepchnął go do samochodu.
     I odjechali.
     To, co działo się przed dyskoteką widział przez przypadek 20-letni Janusz Wiewiórski: - Wyszedłem się wyszczać za kiosk. Samochód pojechał przez las na Trąbin.
     Wiewiórski milczał. Bał się powiedzieć, żeby nie skończyć jak Mariusz.
     Watała: - Nie brałem tego zaginięcia do bani. Myślałem, że dostanie kilka strzałów i to wszystko.
     Nie ma zmiłuj
     
Ale Watała trzymał język za zębami z innego powodu. Wiedział dobrze, czego dotyczył dług. Sam handlował amfetaminą, znał kodeks handlarzy. Kiedyś i jego wywieźli do lasu, nauczyli terminowego płacenia. Mariusz powinien wiedzieć, że nie ma zmiłuj.
     Podczas przesłuchań sprawa narkotyków poszła jak po sznurku, pogrążając 17 osób z Rypina i okolic, choć przy nikim nie znaleziono proszku. Większość tych, którym prokurator dowiódł kupowanie amfy, poprosiła o możliwość dobrowolnego poddania się karze.
     Arkuszewski (23 lata, bez wykształcenia, bez pracy, bez majątku, z jednym dzieckiem i kilkoma wyrokami na karku) tak przedstawił system: - Amfetaminę kupowałem od Ciupaka po 30 złotych za gram i sprzedawałem po 40. Spotykaliśmy się przy szkole podstawowej, średnio na jedna dyskotekę brałem po 5 gram, a w miesiącu były trzy dyskoteki.
     Kiedy Ciupaka przymknęli, sprzedaż przejął po nim Żelazny, który odziedziczył dilerów po Ciupaku, w tym Arkuszewskiego. Żelazny wprowadził inne rozliczenia - sprzedawał po 10 gramów, żądał 250 złotych, reszta dla dilera. Zdrowy układ.
     Ale Żelazny nie był szefem interesu. Karty rozdawał Dolar, o którym Żelazny z szacunkiem mawiał "guru".
     Arkuszewski twierdzi, że z "interesem" skończył w święto zakochanych. Pokłócił się wówczas z dziewczyną, obiecał, że nigdy więcej. Żeby odwieść go od tej decyzji, Żelazny podarował mu odtwarzacz kompaktowy.
     Samarski (głowa łysa, ramiona w tatuażach, ślady po sznytach na ramieniu), ten który wepchnął Mariusza do samochodu, też po uszy siedział w amfie. Z trudem skończył osiem klas, ale odważanie prochów nie stanowiło dla niego problemu. Sprzedał ponad 3 kilo.
     Kto sprzedał kosę
     
Z narkotykami prokuraturze poszło jak po maśle, ale śmierci Mariusza nie udało się przełożyć na materiał dowodowy.
     W Rypinie mówi się, że to Samarski "sprzedał kosę" Mariuszowi. Problem w tym, że badanie szczątków wyłowionych z bagna nie przyniosło żadnych konkretów. Nie sposób ustalić co było przyczyną śmierci.
     Wśród obrońców podejrzanych znalazł się pierwszy garnitur toruńskiej palestry. Podczas sądowego przesłuchania Watała nagle stracił pamięć, stwierdził że w prokuraturze skłaniano go do zeznań wbrew jego woli. Odwidziało mu się też, że w samochodzie siedział Dudziak. Przyznał się tylko do narkotyków, jak wszyscy.
     Arkuszewski przeciwnie, wieczór 27 października - jak twierdzi - zapamiętał dobrze. I opowiedział prokuratorowi taką historię: - Jak przyjechaliśmy, podszedł do nas Watała, spytał czy mamy jakieś dragi. Ale nie mieliśmy, więc wszedłem na salę, gdzie stał już Ciupak. Kupiłem za 90 złotych, wciągnęliśmy z kolegami po 1/3 grama i poszliśmy się bawić. Po jakimś czasie przyszedł Grzechu, powiedział, że jeden koleś przystawia się do Magdy, która była pod jego opieką. Spytał, czy pomożemy go skopać. Odmówiliśmy, bo nie byliśmy na swoim terenie, więc Grzechu się wkurwił i około 1.00 pojechał do domu. Ja wróciłem autobusem o 7.20. Mariusza Barańskiego na dyskotece nie widziałem.
     Wrzask
     
Można gdybać, że Mariusz sam wybrał sobie śmierć w bagnie, ale zdrowy rozum każe przypuszczać, że ktoś mu w tej śmierci pomógł. Ktoś, kto dobrze zna radomińską topografię. Z braku dowodów na zabójstwo prokurator oskarżył cztery osoby, które wywiozły Mariusza. Wyłącznie o pozbawienie wolności ze szczególnym udręczeniem.
     Zbrodni nikt postronny nie widział.
     Ale słyszał.
     Już po wyłowieniu zwłok, policjanci dotarli do ludzi mieszkających opodal bagien.
     Maria Jurkiewicz, emerytka dokładnie zapamiętała tamten wieczór, choć minęły dwa lata. Robiła wypieki w kuchni, kiedy rozległ się wrzask. Uchyliła okno, żeby lepiej słyszeć. Słuchała 15 minut, aż zrobiło się cicho.
     Jeszcze dokładniej słyszała Krystyna Pierzyńska (- Byłam z dziećmi, nie miałam jak zadzwonić, bo nie mam telefonu). Najpierw: "Jezus, Maria, ratunku!", później odgłos uderzenia. Psy szczekały jeszcze pół godziny.
     Jurkiewiczowej przeszło nawet przez głowę, że znajdzie trupa w swoim bagnie. Ale znalazł sąsiad.
     ***
     PS. Wszystkie nazwiska zostały zmienione

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska