Prezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi zapowiedział, że za kilka lat, kiedy już nie będziemy pobierać emerytur wyłącznie z ZUS, świadczenia te będą niższe niż oczekujemy, nawet dużo niższe. Kobiety mogą na przykład dostawać emerytury niewiele przekraczające 30 proc. ich zarobków. Kilka tygodni temu podobną prawdę objawiła nam NIK. To musi robić wrażenie. Jeżeli dwie poważne instytucje mówią mniej więcej to samo, obywatel ma prawo czuć się zaniepokojony i pomyśleć: widocznie cała ta reforma emerytalna jest nic nie warta. W ślad za niepokojem przychodzi rozczarowanie. Dotychczas byliśmy niezadowoleni z reformy służby zdrowia. Teraz mamy jeszcze uznać, że oszukano nas przy okazji reformy emerytalnej, którą jeszcze niedawno przedstawiano jako najbardziej niezbędną i najbardziej udaną z czterech reform rządu Jerzego Buzka, co podkreślała także ówczesna opozycja, a więc ugrupowanie dziś rządzące. O co więc w tym wszystkim chodzi?
Trudno ustalić, na jakiej podstawie UNFE wyliczył te przyszłe emerytury, trudno ustalić, co tak naprawdę wyliczyła NIK. Niewiadomych jest tyle, że najpoważniejsi fachowcy nie potrafią powiedzieć, co będzie za kilka lat, jakie będzie tempo wzrostu gospodarczego, jak naszymi pieniędzmi gospodarować będą otwarte fundusze emerytalne, czy te składki będą solidnie pracować czy nie? Tak naprawdę więc wszystkie te prognozy są niewiele warte. Po prostu porządnej, realistycznej prognozy nie jest dziś w stanie zrobić nikt. Można jedynie przygotować kilka wariantowych symulacji, zależnych od przewidywanego rozwoju sytuacji gospodarczej, obarczonych oczywiście sporą skalą błędu. Skąd więc nagle tyle dokumentów mających tę jedną wspólną cechę, że wywołują poczucie lęku? Czyż za mało jeszcze w Polsce strachów związanych z możliwością utraty pracy, z niskim poczuciem bezpieczeństwa, z obawami przed integracją europejską, którą politycy wykorzystują do kolejnych bitew, nie bacząc jak bardzo ludziom mieszają w głowach?
Chciałabym się mylić, ale trop jest dość wyraźny. Na czele obu instytucji stoją politycy związani z poprzednią władzą, a prezes UNFE jest po prostu zagrożony dymisją. Nie jest tajemnicą, że jego dymisji chciałby minister pracy i ma uzasadnione powody, by się jej domagać. Bardzo wiele więc wskazuje, że prognozy są robione z powodów politycznych, aby utrudnić życie obecnej władzy, wywołać kolejne poczucie zagrożenia i niepewności, podgrzać społeczne nastroje. Trochę w myśl zasady: niech mnie odwołają, ale ja przed odejściem jeszcze zrobię im na złość. Inne wytłumaczenie obecnej dziwacznej sytuacji, że oto nagle tak dokładnie policzono to, co jest dziś niepoliczalne znaleźć trudno, a z tego, które samo pcha się do rąk wypływa wniosek: taka polityka jest karykaturą polityki. Nie pierwszą oczywiście i nie ostatnią. Po prostu bawimy się dalej, a obywatel niech się jeszcze bardziej boi.
**
Policzyć niepoliczalne
Janina Paradowska, "Polityka"