Początkowo nic na to nie wskazywało, ale tuż przed rozpoczęciem spotkania w okolicach stadionu zrobiło się bardzo gorąco. Niewielkie grupy Polaków zaczęły wyrównywać porachunki między sobą. Pojawiły się race, słychać też było petardy hukowe. Policja była zmuszona użyć gazu łzawiącego i armatek wodnych, żeby ostudzić zapędy najbardziej krewkich kibiców. Napięcie trwało jednak zaledwie kilka minut. Po chwili służby porządkowe opanowały sytuację.
To zupełnie inny obraz niż ten, który Polacy próbowali przez cały dzień zostawić w Marsylii. Najsilniejsze wrażenie mógł wywołać wielotysięczny marsz zwartych grup, które szły przed meczem przez centrum miasta. Specjalnie dla Polaków policja zamknęła jedną z głównych marsylskich arterii - Avenue du Prado.
Informacja, że wszyscy byli trzeźwi, byłaby przesadą, ale obyło się bez większych problemów. Choć z drugiej strony można było zauważyć transparenty wykraczające daleko poza sport. Jeden z nich nieśli „obrońcy europejskiej kultury”.
Marsylia została wczoraj zawładnięta przez Polaków i widać to było na każdym kroku. Miasto, które na co dzień ocieka błękitem, bo taki kolor najbardziej pasuje do miejscowego Olympique’u, przybrało tym razem barwy biało-czerwone. Aby nie robić przykrości naszym wschodnim sąsiadom, dopiszmy od razu, że żółte ukraińskie koszulki też się pojawiały, ale jednak były zdecydowanie mniej widoczne. Tę bitwę wygraliśmy w cuglach, także na trybunach Velodrome.
Choć wcześniej byliśmy świadkami, jak pokojowo nastawieni sympatycy obydwu drużyn wspólnie się bawili. Polacy starali się nawet pocieszać sąsiadów, wyeliminowanych wcześniej z turnieju.