Nad kurortem ciąży jeszcze cień dyrektor Janiny Sobczak Kowalak, która od 1998 roku zaczęła w Ministerstwie Zdrowia kierować biurem d.s. uzdrowisk. Zasłynęła z czystek, zwalniając ogromną większość dyrektorów uzdrowisk. Ich miejsca zajęli protegowani przez resort ludzie związani z prawicą.
Inowrocławskim kurortem kierował od 6 lat ceniony lekarz, dr n. med. Eugeniusz Gawlak. W 1998 roku, pod groźbą dymisji złożył on rezygnację. Na opróżnione miejsce dyrektor Kowalak powołała swego znajomego, Janusza Deja, z którym studiowała na krakowskiej Szkole Biznesu MBA. Deja gościł w uzdrowisku rzadko, najczęściej bawił w Krakowie. Nie krył, że ta posada jest mu potrzebna jedynie do zaliczenia skromnego choćby stażu na fotelu szefa zakładu medycznego. W niespełna pół roku później wygrał konkurs na dyrektora jednej z krakowskich klinik.
Zwolnione miejsce zajął kolejny znajomy dyrektor Kowalak z czasów krakowskiej MBA, Paweł Kula. Za jego rządów uzdrowisko przekształciło się w spółkę skarbu państwa. Wkrótce Kula stracił jednak łaski swej protektorki i za jej sprawą, w połowie 1999 roku został odwołany. Już po rozpisaniu konkursu całe uzdrowisko wiedziało, że nowym prezesem zostanie prawniczka z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Izabela Gęsińska Kujawska, uchodząca za protegowaną samej marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak.
Rzeczywiście, w grudniu 1999 roku Gęsińska konkurs wygrała. Wcześniej jednak resort skarbu zmienił skład rady nadzorczej kurortu, bo to jej członkowie stanowili komisję konkursową.
Kto mieczem wojuje
Uzdrowisko było w dobrej kondycji ekonomicznej. Po odwołaniu Kuli kierowały nim dwie członkinie zarządu, wieloletnie pracownice kurortu. Udało się zawrzeć korzystne kontrakty z kasami chorych, zapewniając wykorzystanie wszystkich miejsc na 2000 rok. Prezes Gęsińska skupiła się więc na polityce kadrowej. Zaczęła od wniosku o odwołanie obu członkiń zarządu. Rada nadzorcza miała wiele wątpliwości. Posiedzenie zaczęło się o godz. 9.00, decyzję o dymisji podjęto dopiero po północy.
Nowym członkiem zarządu został, inspektor robót publicznych Urzędu Miasta w Kruszwicy, Marek Syryczyński. Powołanie odbyło się tej nocy, zaraz po dymisjach. Kandydat cały czas czekał cierpliwie na korytarzu.
W kolejnych miesiącach Gęsińska wymieniła prawie całą kadrę kierowniczą kurortu. W rozpędzie skasowała nawet dział analiz, który później trzeba było organizować na nowo. Na zwolnione miejsca przyjęła sporo znajomych, choć ich kwalifikacje często budziły kontrowersje. Już latem 2000 roku wypowiedziały jej wojnę wszystkie związki zawodowe. Do kampanii przyłączyła się rada nadzorcza, powstał też konflikt między Gęsińską a Syryczyńskim. Prezes miała jednak mocnych protektorów, batalia o jej odwołanie toczyła się przez blisko pół roku.
W grudniu 2000 roku następcą Gęsińskiej został Marek Syryczyński. Wkrótce złożył na byłą prezes doniesienie karne. Dawna szefowa odchodząc z posady nie oddała bowiem kluczyków i dokumentów od służbowego peugeuta, auto stało więc bezczynnie w garażu. Nie kwapiła się, by zwrócić komputer osobisty. Zrobiła to dopiero, gdy sprawą zainteresowała się prokuratura.
Puk, puk! Tu wierzyciele
Syryczyński przejął uzdrowisko w momencie, gdy zamykało 2000 rok ponad 600-tysięcznym zyskiem. Ale już w 2001 roku kurort odnotował 430 tys. zł. strat. W minionym miesiącu, po raz pierwszy od 1999 roku spółka musiała wziąć 300 tysięcy kredytu obrotowego. Mówi się, że grozi jej utrata płynności finansowej. Prezes stanowczo temu zaprzecza. Jednak, podobno, uzdrowisku brakuje obecnie ponad pół miliona na spłatę najpilniejszych zobowiązań.
Prezes tłumaczy, że straty spowodował m.in. przekraczający inflację wzrost cen energii, konieczność podwyżek płac, a głównie zaniedbania inwestycyjne. Za jego rządów modernizowano sanatoria, przybyło 30 łóżek. Te pieniądze powinny się zwrócić już w tym roku, w którym zapowiadają się znacznie lepsze wyniki finansowe.
TIR-em do kurortu
Już na początku ub. roku Syryczyński postanowił uruchomić przy spółce firmę transportową. Zastawiając obiekty uzdrowiska, chciał zaciągnąć 2-milionowy kredyt i zakupić 4 TIR-y. Rada nadzorcza postawiła weto. Okazało się, że prezes zatrudnił już kierownika transportu, którego po 6 dniach pracy musiał zwolnić.
Jedną z inwestycji było uruchomienie pijalni wód mineralnych. Inowrocław musi je sprowadzać z innych uzdrowisk. Po półrocznej działalności przyniosła ok. 20-tysięczne straty. Zdaniem prezesa są to jedynie "księgowe straty", które już wkrótce zrekompensują znacznie większe zyski. Spółka nawiązała bowiem współpracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, której efektem jest m. in. nowa, superatrakcyjna oferta w postaci turnusów dla otyłych.
Prezes zapomniał jednak dodać, że owe turnusy spółka próbuje organizować już od wiosny ub. roku, na razie bez większych efektów. Tymczasem dzienne utargi pijalni wynoszą od 1 do 5 zł, tylko w sezonie osiągnęły ok. 200 zł. Do jej obsługi trzeba było zatrudnić dwóch pracowników, a to nie jedyne koszty.
Rodzinny interes
Jesienią ub. roku rada nadzorcza postanowiła skontrolować zawarte przez spółkę umowy najmu i dzierżawy. Jej członkowie szybko dopatrzyli się, że wśród przedstawionych przez prezesa materiałów zabrakło dokumentów dotyczących pawilonu tzw. "Dietetyki". Od początku 2000 roku obiekt stał pusty. Wiosną ub. roku prezes wydzierżawił cały parter na restaurację z dancingiem. Potem tłumaczył się radzie, że dokumentów nie dostarczył, bo to nie była dzierżawa, ale "umowa partnerska".
Faktycznie spółka wyszła na tym partnerstwie jak Zabłocki na mydle. Najpierw musiała zainwestować 100 tys. zł. w remont parteru. Potem zawiązano coś w rodzaju spółki. Zyski miały być dzielone po połowie, ale znów okazało się, że restauracja ma same straty. Na polecenie rady nadzorczej prezes zamienił więc "partnerstwo" na zwykłą umowę dzierżawy. Teraz restauracja płaci miesięcznie uzdrowisku niecałe 3 zł za każdy z 800 metrów kwadratowych. - Prezesie, niech pan z nami zawrze takie umowy - wołali na zebraniu wzburzeni pracownicy.
Pytam prezesa, kim jest ten szczęśliwiec, z którym bez przetargu zawarto tak korzystną umowę? Marek Syryczyński składa więc oświadczenie, że wbrew krążącym pogłoskom, nie jest to nikt z jego rodziny. Po dłuższych dociekaniach przyznaje, że najemcą jest zięć jego brata, ale to przecież nie rodzina. Jak ustaliliśmy, dzierżawca czuł się jednak na tyle związany z prezesem, że zatrudnił w lokalu jego syna na barmana.
Woda złotówek ci doda
Jeszcze większe kontrowersje wywołała sprawa ustawionych w całym uzdrowisku saturatorów z "Wodą Życia". Raptem, z dnia na dzień, zdemontowano je i ustawiono nowe, z wodą "Eden". Prezes oświadcza mi, że po prostu skończyła się umowa, a ponieważ inna firma oferowała korzystniejsze warunki, więc to z nią postanowiono nawiązać współpracę. Z wiarygodnych źródeł wiemy jednak, że faktycznie umowę zerwano, a dystrybutor "Wody Życia" zaczął egzekwować kary umowne. Na razie kurort ich nie płaci, bo dogadał się z firmą "Eden", że ona będzie pokrywać te koszty.
Prezes Syryczyński odpowiada mi, że musi sprawdzić te fakty. Pytam więc, dlaczego wicedyrektor d.s. ekonomiczno-finansowych, który podejmował w tej sprawie decyzje, został niedawno zdegradowany do stanowiska głównego księgowego. Prezes wyjaśnia ogólnikowo, że były takie potrzeby.
Część przedstawionych przez nas spraw opisana została w anonimach, które w listopadzie ub. roku wysłano z Inowrocławia do Ministerstwa Skarbu. Od Syryczyńskiego zażądano wyjaśnień. Jak wiemy, dość krytycznie ustosunkowała się do nich rada nadzorcza spółki. Teraz w resorcie ważą się losy prezesa.
