https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Popiół syn zabierze

Adam Willma
Na Dzień Kobiet laurkę dla pan przygotowali panowie: "By panie zdrowe były i kochać miały siły"

     Część artystyczną przygotowała pani bibliotekarka i pani instruktorka od terapii zajęciowej: - Chciałybyśmy przedstawić piękno kobiety w poezji - jak poeci szanują kobiety i pięknie je pokazują. Po wierszach panie opowiadają o dawnych czasach, a pan Jurek śpiewa dla pań piosenkę o matce: "Cóżeś go tak kochała, on ciebie nie zapomni". Głos pana Jurka rozbrzmiewa w całym Domu Pomocy: na korytarzach wyłożonych gustownymi kaflami, w kaplicy, stołówce. Niesie się głos pana Jurka aż do gabinetu z hydromasażem i przytulnych pokoików pod dachem. Tłusty rudy kot, który przysiadł na parapecie strzyże uszami ze zdziwieniem.
     Pierścienie
     
Pani Celinka miejsce w domu ma od początku. Była pierwszą pensjonariuszką, mieszkała tu w czasach, kiedy robotnicy wykańczali dopiero dwa pozostałe skrzydła i kiedy w pokojach można było przebierać (łóżek jest 90, na miejsce czeka 60 kandydatów). Nic dziwnego, że wybrali ją na przewodniczącą, bo pani Celinka jest osobą obytą, pracowała w handlu zagranicznym, zwiedziła kawał świata, z domu przywiozła kartony książek. Część oddała do miejscowej biblioteki, pozostałe, z "Władcą Pierścieni" ustawiła w swoim pokoiku.
     Pani Celinka sama chciała zamieszkać w Domu. - Syn cierpi na schizofrenię, nie mogłam liczyć na jego pomoc. Zajęła się ogródkiem, bo przebywając w towarzystwie starych, człowiek sam starzeje się szybciej. A pani Celinka jest jedną z młodszych, ledwie skończyła siedemdziesiątkę. Inne w jej wieku uciekają w dewocję, pani Celinka nie. Czyta Biblię, ale na msze do kaplicy nie chodzi: - Nie mogę się modlić, gdy ktoś obok puszcza bąki. Zresztą nie mogę znieść tego zapachu dezodorantu i pampersów.
     Kuropatwy
     
Tyk, tyk, tyk. Dwa zegary prześcigają się w pokoju księdza Staniedy z widokiem na pola pod Nieszawką. Temu na ścianie (z wyprawki ślubnej matki) stuknęła właśnie setka, a nigdy jeszcze nie trafił do zegarmistrza. Ksiądz Stanieda miał czas na zgłębianie Biblii. Teraz czyta książki, na które wcześniej nie wystarczało mu czasu - historię filozofii. Kupił też słownik poprawnej polszczyzny, żeby nie robić błędów w listach, bo polszczyzna bardzo się zmieniła. Telewizor włącza tylko po to, żeby ustawić dokładny czas na cyferblatach. - Kiedyś lubiłem westerny. W westernach zawsze ktoś brał innych w obronę. Ludzie mieli charakter.
     Na ścianie fotografia z 1956 roku: ksiądz unosi nad głową monstrancję, obok ozdobne lampy z myśliwskich trofeów. Ksiądz tylko raz użył dubeltówki. To było w 1936 roku. Ustrzelił zająca i dwie kuropatwy. Zaraz po polowaniu sprzedał broń. Żal mu się zrobiło zwierzaków.
     Nad zwierzętami łatwiej się ulitować niż nad człowiekiem. Kiedy w 1983 roku ksiądz Stanieda odchodził ze swojej parafii na emeryturę, do małego mieszkanka w Bydgoszczy, miejscowy proboszcz powiedział, że nie potrzebuje pomocy. Więc ksiądz Stanieda zdecydował, że nie będzie przyjmował kolędy: - Przekonałem się w życiu, że księża mają twarde serca.
     Nogi odmówiły księdzu Staniedzie posłuszeństwa. Zemściły się za lata, kiedy - jako gospodarz w dwóch parafiach - musiał dojeżdżać na msze na motorze. Teraz niesprawne nogi przykuły księdza Staniedę do fotela. Ma czas na myślenie: - Chyba niczego nie żałuję. Chciałem zostać księdzem i zostałem nim. Kariery w Kościele robić nie miałem zamiaru i nie zrobiłem. Poznałem w Kościele ludzi wartościowych i nikczemnych. Może czasem żal człowiekowi, że nie ma bliskiej rodziny. Ale z drugiej strony, ci którzy obok mnie mieszkają, mając rodziny i dzieci, znaleźli się tu gdzie ja.
     Piekło
     
W Domu ludzie się przemieszali. Po ogródku spacerują dystyngowane urzędniczki i robotnice od krów, inżynierowie i niebieskie ptaki. Pamiętający wiele i dotknięci demencją. Siedemdziesięciolatki, które z wysiłkiem dźwigają swoją starość mijają o dwadzieścia lat starsze sąsiadki, które nigdy się nie zestarzały.
     - Są tu niektórzy tacy brudni, zaniedbani, jakby wyszli z kanałów - irytuje się pani Hortensja, po osiemdziesiątce, matka właściciela dużej firmy (twarzowa fryzura, ekskluzywne perfumy). - Nie pojmuję skąd oni biorą takich ludzi.
     Pani Lukrecja, znana bydgoska lekarka (niebawem siedemdziesiątka, wylew, problemy z pamięcią) trafiła do pokoju dwuosobowego: - Najgorsze, że nie ma do kogo buzi otworzyć. To jest przykry widok - demencje, alzheimer. Któregoś dnia spotykam jedną panią przy windzie. Pytam gdzie jedzie, a ona: do piekła.
     Lawa
     
W skrzydle różowym (dom wymalowano na trzy kolory, żeby się nie zgubić) pod kołdrą i grubym kocem ukrył się doktor Gawron. Oczami ślepymi za sprawą jaskry mierzy pożółkły od tytoniowego dymu sufit (- Życie mogę podzielić na etapy według marek papierosów: lotniki, żeglarze, sporty, popularne i teraz poznańskie. Nigdy nie mogłem się napalić tymi z filtrem). Na półce kawałek wulkanicznej lawy, wielka szyszka i cygaro w plastykowej oprawce - prezent od syna z wycieczki na Gran Canarię.
     Dobiega trzynasta. Salowe uprzątają rozsypany na podłodze cukier. Doktor Gawron naciąga koc pod szyję: - Mam dużo czasu, więc rozważam, jak to jest urządzone, że pracuje mózg. Niewiele wiemy o ludzkim mózgu. Ale najczęściej myślę o Marii. Dziwna rzecz, ona zmarła tego samego dnia, co Agnieszka Osiecka. Uwielbiała Osiecką.
     Od pięciu lat doktor Gawron, niegdyś wzięty toruński lekarz, budzi się i zasypia z myślą o Marii. Powracają w myślach tygodnie, kiedy się wzajemnie oszukiwali pocieszając, że rak się zatrzyma. Śmierć przyszła po nią. Odeszła. Doktor Gawron na próżno Marii wypatruje.
     Herb
     
Umarli są współlokatorami tego Domu, mają swoje prawa: Spoglądają z portretów na ścianach, przychodzą w snach albo w przywidzeniach. Ich twarze spoczywają w portfelach albo foliowych woreczkach z kolekcją dawnych fotografii. Mąż pani Anny będzie już na wieki przystojnym młodym mężczyzną w kolorze sepii spoglądającym z czułością ze starej fotografii.
     Anna nie wraca myślą do majątku pozostawionego na Litwie (przed parcelacją tysiąc hektarów, piętnaścioro służby), nie wraca do syberyjskich czasów, do kurnej chaty w której dane jej było mieszkać kilkanaście lat, do 1965 roku. Myśli o Nim. Jego herb rodowy (strzała, krzyż, podkowa) wisi na ścianie. - Był starszy ode mnie, miał 97 lat, kiedy umarł. Gdybym mogła go odzyskać, postawilibyśmy obok jego łóżko i już niczego w życiu by mi nie brakowało. Powiedziałabym mu: "Za mało cię kochałam. Wart byłeś więcej miłości".
     Parówki i ciastka
     
Czasami w domu pojawia się miłość. Najgłośniejsza była ta pomiędzy Hieronimem a Elizą. Znali się jeszcze sprzed wojny, ale wtedy Eliza o 9 lat starsza nie mogła o nim myśleć poważnie. Gdy Hieronim trafił do Domu, Eliza była z innym. (Bibliotekarka: - Kwitła, kiedy miała u swojego boku mężczyznę). Rzuciła tamtego.
     Na kanapach w holu kipiało od plotek. (Sąsiadka Elizy: - Baby są takie ohydne w tych plotkach. Kiedy Eliza trafiła do szpitala, niektóre gadały, że poszła usunąć ciążę). Chodzili z Hieronimem za rękę, przytulali się. Hieronim nie nazywa tego miłością. - Kobiety widzą u mężczyzn jedynie pieniądze z emerytury. A z Elizą to była prawdziwa przyjaźń. Ja kupowałem parówki, a ona ciastka. Nie wyzyskiwała mnie, nie okłamywała. Bo kiedy porozmawiać innymi, to każda tu była nauczycielką.
     Ta przyjaźń była dla Hieronima czymś nowym: - W małżeństwie ciągle brakowało pieniędzy, więc pracowałem po 16 godzin. Dzieci widziałem na święta, wychowywała żona, a jak wychowywała, to wolałem pracować, niż wracać do domu, bo nerwy mnie brały, jak na to patrzyłem. Poza tym ja byłem dla niej Niemcem, bo moja babka miała niemieckie nazwisko. A ona była wielką Polką.
     Przyjaźń z Elizą nie trwała długo. Hieronim zapadł na zdrowiu, trafił do szpitala. Tuż po nim Eliza. Ona umarła, on wrócił.
     Ptaki
     
Pani Róża na poprawienie humoru ubiera suknię, zakłada korale: (- Wtedy wyglądam jak kobieta). Myśli o synu. Wychowała porządnego człowieka. Udało mu się w życiu: ma dobrą pracę i wielki dom. Niedawno obiecał zabrać matkę na miesiąc do siebie. Ale w ostatniej chwili zadzwonił, powiedział, że synowa się nie zgadza. Serce nie wytrzymało, pani Róża trafiła do szpitala: - Śmierć będę miała lekką, bo umrę na serce. Zdecydowałam się na kremację. Popiół zabierze syn, chciałabym, żeby go rozsypał koło swojej rezydencji. Będą mi szumiały sosny, będą śpiewały ptaki.
     Imiona wszystkich pensjonariuszy Domu Pomocy Społecznej w Wielkiej Nieszawce (oprócz pana Franka) zostały zmienione.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska