Ernestowo, niedaleko Świecia. Rozgrzebaną budowę widać z daleka. - Postawiliśmy ściany, ale bez kredytu nie dokończymy inwestycji - mówi Andrzej Leśniak. - Gdybyśmy dostali dotację, z kredytem nie byłoby problemu.
Dodaje: - Latem o czwartej godzinie wstawaliśmy z żoną, żeby fundamenty kopać.
I ona kopała fundamenty
Żona gospodarza ma na imię Aleksandra. To drobna blondynka, więc aż trudno uwierzyć, że tak ciężko pracowała. - Sił mi nie brakuje! - podkreśla młoda kobieta z uśmiechem.
Ani chęci do pracy. Leśniakowie imali się różnych sposobów, by rodzinie zapewnić lepszą przyszłość. Choć się starali, to na produkcji trzody chlewnej sporo stracili. Tak się składało, że kiedy musieli sprzedać tuczniki, to ceny w skupie spadały, a gdy musieli zapełnić chlewnię - prosiaki drożały.
Przestawili się na bydło opasowe. - Dwa lata temu i z tego zrezygnowaliśmy, bo koszty były duże, a na naszej ciężkiej pracy najbardziej zarabiali pośrednicy - mówi rolnik z Ernestowa.
Prowadzili też sprzedaż pasz i koncentratów, a nawet restaurację. Ten ostatni biznes nie wypalił z powodu wysokich kosztów wynajmu lokalu, więc zdecydowali, że zainwestują we własną przetwórnię. Pani Aleksandra postanowiła zostać technikiem żywienia i gospodarstwa domowego i poprowadzić firmę.
Nawet klient już jest
- Mamy pomysł na biznes, pierwszego potencjalnego klienta też - mówi Andrzej Leśniak. - Odezwał się do nas właściciel warszawskiej firmy transportowej, który chciał zamówić porcje obiadowe dla pracowników - kierowców TIR-ów. A my nawet dachu na budynku jeszcze nie położyliśmy.
Mówią, że zrobili co mogli, by pozyskać unijne pieniądze na "Tworzenie i rozwój mikroprzedsiębiorstw".
Więcej w poniedziałkowym, papierowym wydaniu "Gazety Pomorskiej".