„Bo we mnie jest seks” to jeden z tych obrazów, na który czekałem gorliwie i cierpliwie. Choćby dlatego, żeby zobaczyć, na jaką konwencję zdecydowali się twórcy opowieści o Kalinie Jędrusik. Bo mogli zdecydować się na każdą. I tu zrobiło się ciekawie, bo oglądamy rzadkość - polski musical, z lekka odrealniony, oddający smacznie stan ducha aktorki, z lekka w słodko-gorzkiej tonacji, jak nie przymierzając świetny „La La Land”. Efekt? Jestem raczej zmieszany, niż wstrząśnięty. Bo sporo tu plusików dodatnich, jak mawiał klasyk, ale i ujemnych też.
Tak więc oglądamy krótki, ale ważki epizod z życia pani Jędrusik, aktorki, ale i seksbomby wszechpolskiej. Jest początek lat 60., czasy gomułkowskiej małej stabilizacji i socjalistycznej konserwy obyczajowej. Pani Kalina żyje w trójkącie z mężem Stanisławem Dygatem i znanym bigbitowcem, co rusz naruszając zasady różne. Jak wtedy, kiedy na telebarbórce występuje i z dekoltem wielkim, i krzyżykiem na tym dekolcie. Kiedy nie ulega seksualnie nowemu dyrektorowi z telewizji, zostaje wygnana na zawodowy out. I wtedy okazuje się, na kogo może liczyć.
Zacznijmy od plusów, czyli choćby od samej konwencji. Wgryzałem się w nią z bólem, ale chwyciło i całe to przestylizowanie zaczęło mi oczy radować. Na pewno smacznie wyszedł portret kobiety wyzwolonej i wyzwalającej się w opresyjnym, męskim świecie. Z refleksjami i o wychodzeniu z nakreślonych przez system społeczny ról, i o tym, jak sama opresja taką emancypację podkręca. Nienachalne są wycieczki w stronę dzisiejszej Polski - tu każdy przeczyta sobie, co chce – do tego mamy fajny portrecik bohemy początku lat 60. Dygatów, Konwickich, Kutzów, Zaniewskich... Pewnie to ekstra smaczek czytelny dla smakoszy, ale bądźmy szczerzy - na film o Kalinie Jędrusik dzieciaki i tak nie pobiegną. No i kreacja pani Marii Dębskiej - jako Kaliny. Zdecydowanie ekstraligowa.
Minusiki? Pani Jędrusik jest tu raczej ilustracją opowieści o emancypacji niż bohaterką historii o sobie samej. Wskakuje do obrazka dość nagle, nie wiemy, dlaczego jest jaka jest, skąd w niej ta mieszanka cech fajnych i mniej fajnych, skąd paradoks kobiety chętnie korzystającej z siły własnej seksualności i jednocześnie walczącej z postrzeganiem siebie tylko poprzez seksualność… Do tego konwencja słodko-gorzkiego musicalu pozwala z jednej strony poszaleć, choćby inscenizacyjnie, ale z drugiej ogranicza mocniejsze uderzenia, więc film może wydawać się nieco błahy. Cóż, konwencja... Może gdzieś, kiedyś ktoś opowie nam o pani Kalinie inaczej. Bo apetytu nabraliśmy.
