Chwała oczywiście Netfliksowi, że zaryzykował i twórcy bardzo osobnemu – który ma na koncie sukcesy, ale i filmy mijające się z publiką – zaufał. Jeunet zafundował nam komedię – ba, nawet farsę – sklejoną z antyutopią i dyskusją o naszej kondycji człowieczej w coraz bardziej cyfryzującym się świecie, a także niezwykłą wizję plastyczną, daleką od typowych mrocznych antyutopii science-fiction. Pytanie tylko, czy po tym dziele Netflix zaryzykuje jeszcze współpracę z wybitnym Jean-Pierrem...
Tak więc przenosimy się do przyszłości niedalekiej. Ludzkość przeżywa już katusze związane z ociepleniem klimatu – jest piekielnie gorąco, a Holandia zatonęła – jednocześnie korzysta z tego, że rozwój poszedł w kierunku umilania jej życia. Ludzie obsługiwani są więc przez masę uroczych robotów, a każda zwykła domowa rzecz to cyfrowe cudeńko. W domu pewnej pani spotyka się gromadka ludzi – absztyfikant gospodyni wraz z synem, były mąż z panną piękną i głupiutką, a do tego jeszcze jedno dziewczę i jedna sąsiadka. W czasie wymiany zwykłych ludzkich złośliwości okazuje się, że trwa bunt najbardziej zaawansowanych robotów, które już czas jakiś brykały, w swojej TV pokazując na przykład program Homo Ridiculus, w którym propagandowo upokarza się ludzi, istoty głupie i słabe.
Co tu mamy na plus?
Sama wizja rozwoju świata jest smaczna, przede wszystkim designersko, ale też koncepcyjnie. Parę ciekawych pytań gdzieś tam obija nam się po główkach, niezłe są również elementy satyry społecznej – choćby na państwo kontrolujące obywateli, na obywateli, pozwalających na łażenie sobie po głowach, ale też i na takie szczególiki, jak wszechobecność cudnie dopasowanej do naszych myśli reklamy, co zresztą już dziś ćwiczymy w internecie.
A co w tym filmie przeszkadza? Sama farsowa tonacja z przerysowanym aktorstwem robi infantylne wrażenie. Do tego bohaterowie to raczej konkretne cechy i przywary, niż realni, zmieniający się ludzie. Mnogość tematów – wizja i konsekwencje niefrasobliwego rozwoju ludzkości, włącznie z nierównościami społecznymi nowego typu, czy też niebezpieczeństwa związane z rozwojem sztucznej inteligencji, która wie o nas wszystko – szczerze mówiąc robią wrażenie przeładowania. No i jeszcze jedno – jak na komedię, to jest tu mało zabawnie... Cóż, po „Bigbugu” jedno jest pewne. Jean-Pierre Jeunet nadal pozostanie przede wszystkim twórcą „Amelii”.
