https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyj synku, wezmę cię na górę

Małgorzata Święchowicz
Monika Wieczorkowska
Martynka mogłaby mieć już cztery lata. W pierwszą rocznicę mama z tatą byli w niebie, jak najbliżej córki. Agnieszka Kaluga ze Swarzędza ma małą skrzyneczkę. W skrzynce ramkę z muszelek (pamiątka z podróży poślubnej do Grecji, tam poczęli Martynkę). Kaftanik z misiem (mąż kupił, gdy Agnieszka mu powiedziała, że jest w ciąży), dwa małe buciki (ona mu kupiła jako dodatek do prezentu na Boże Narodzenie),

pierwsze zdjęcie USG (Martynka ma wtedy 22 tygodnie, wyraźnie widać jej profil), szmacianego aniołka, który wisiał na szpitalnym stojaku do kroplówek. Reszta, to rzeczy zupełnie niedziecięce, na przykład nakrętka z soku Tymbark z napisem: będzie, co ma być. Mała, plastikowa buteleczka po kroplach do oczu (to z niej ochrzcili Martynkę). Moneta dwugroszowa - zwykle znajduje się takie na szczęście, ale oni znaleźli ją, gdy szli na pogrzeb.

Można powiedzieć, że Agnieszka Kaluga, w porównaniu z innymi ma bogactwo pamiątek, a i tak wciąż chodzi jej po głowie mała, biała skarpetka z kroplą krwi na pięcie.
Dlaczego pozwoliła pielęgniarkom wyrzucić tę martynkową skarpetkę?Jeśli człowiek nie ma nic, czego może dotknąć, musi codziennie ćwiczyć pamięć, żeby nie zapomnieć.
Kamila Garbatowska ćwiczy tak od maja, odkąd urodziła Weronikę. Zamyka oczy i widzi: ciemne włoski i wąskie usteczka. To po tatusiu. A po mamie pultaśne policzki.
- Pamiętam ją kadrami. Uszka. Rączki. Ale nie pamiętam już wszystkiego razem - płacze.
Siedzimy w kawiarni Bordo przy Żydowskiej w Poznaniu. Kawa stygnie.
- Wyjście z domu nie jest takie proste - mówi Kamila. Od 9 maja właściwie nic już nie jest takie, jak było kiedyś. Dziś pierwszy raz nie ubrała się na czarno. Wyciągnęła z szafy fioletową spódnicę, fioletowy szal. Do twarzy jej z tymi fioletami, włosami długimi blond.
- Wiesz, jak ja się trzęsłam o tę ciążę? - mówi. Ekonomistka, pięć lat po ślubie, stabilna praca w dużej korporacji, dobre ubezpieczenie zdrowotne, żadne tam chodzenie po państwowych przychodniach. Od lutego na zwolnieniu, żeby się nie stresować. Rano mąż do pracy, całuje ją w brzuch. Wieczorem gładzi i śpiewa do brzucha, żeby córeczka dobrze spała. A córeczka odpowiada mu kopnięciem. To taki ich rodzinny rytuał.
- Wtedy, w tamten poniedziałek, wydawało mi się, że też mu odkopnęła.
To był przedostatni dzień 38 tygodnia ciąży. Do planowanego rozwiązania zostało 14 dni.Magda Mizgalska, pedagog. Nie wróci do szkoły, woli pracę biurową, żeby tylko nie przerabiać tematu: dzieci.
W ciążę zaszła pod koniec studiów, tak się cieszyli z mężem. - To był początek siódmego miesiąca. Dominik, bardzo ruchliwy, wiecznie robił wygibasy w brzuchu, kiedyś ucichł, przestał kopać. Pomyślałam: mój synek zasnął.- Nie żyje - powiedziała lekarka. - Może pani iść do domu.
A Magda osłupiała: jak mam iść? Z martwym dzieckiem w brzuchu? Jeśli pójdę do domu, już nie wrócę.
Kamila Garbatowska też nie była w stanie się ruszyć. Do domu? Mowy nie ma. Po tym, jak lekarka pokazała jej obraz USG? Jak włączyła przepływy, żeby Kamila nie miała wątpliwości? Brak obrazu mózgu, brak obrazu serca. I ta rączka uniesiona, jakby córeczka chciała jej pomachać na do widzenia.
Kamila myślała, że zrobią cesarskie cięcie. A oni, że trzeba siłami natury. Tak jest lepiej dla matki.Agnieszka Kaluga, polonistka, rok pracy w szkole, już nie pójdzie na lekcje. Jakby miała mówić o Trenach Kochanowskiego, to by się zapłakała.
Szósty miesiąc ciąży, skurcze. Była akurat niedziela, 22.30 (- Że też złe rzeczy dzieją się zawsze w nocy i w weekend - mówi). Gabinet zabiegowy (- Najgorsze miejsce na ziemi). Lekarka: O Jezu, pani ma nóżki w kanale rodnym.
- Wiedziałam, że skurcze hamuje fenoterol, więc błagałam: podajcie mi kroplówkę z fenoterolu! Przysięgałam, że wytrzymam, że zrobię wszystko, żeby tylko za wcześnie nie urodzić. Trzy poduszki pod pośladki, koc. Pięć dni rodziłam-nie rodziłam.Na wejściu dali mi relanium - wspomina Magda. Mówili, że poród może trwać nawet i trzy doby. Pamięta, że obok leżała kobieta, która też rodziła martwe dziecko. Jakoś szybciej jej poszło.Najgorsze, to kazać mężowi iść do sklepu z ubrankami dla niemowląt. To nie do przeżycia - wybrać śpiochy do trumny.
Kamila posłała siostrę, kazała kupić sukieneczkę z falbankami. Na nagrobku wypisała, zgodnie z prawdą, że Weronika zmarła 9 maja. Choć wtedy jeszcze nawet się nie urodziła. To dziwne prawda, że człowiek może umrzeć, zanim się urodzi?
Pogrzeb? Tylko takie przebłyski z cmentarza. Ksiądz zmieszany, zacina się nerwowo, w końcu ucieka. Matka klęczy przy grobie, żadna siła nie może jej podnieść.- Pomyśleli, że jak nie zobaczę swojego dziecka, będzie lepiej - mówi Magda Sakowska. Jest plastykiem, a nie potrafi sobie wyobrazić Michałka. Miałby teraz dziewięć lat. Zanim poszła do szpitala, przygotowała wózek, łóżeczko, pieluszki. Gdy wróciła do domu, po wyprawce nie było śladu. Rodzice schowali. Mówili: tak będzie lepiej. Rzeczy Michasia wróciły dopiero, gdy urodziła Weronikę. A później przeszły na młodszą, Michalinkę.
Dziewczynki dobrze się chowają, więc Magda słyszy, że powinna się otrząsnąć, nie rozpamiętywać. A ona nie może jakoś zakończyć tej ciąży z Michasiem, nie może zapomnieć, że gdy odszedł, musiała bandażować sobie piersi i słuchać płaczu innych dzieci za ścianą. W szpitalu ani słowa o tym, że urodziła. Tylko, że rana dobrze się goi, w sobotę wypis.- Po porodzie położyli mnie pod oknem, obok szczęśliwej mamy bliźniąt. Co rano wizyta, lekarze dochodzą do bliźniaczek, zawracają. Jakby mnie nie było. Czułam się niewidzialna - mówi Agnieszka Kaluga.
I choć jej Martynka urodziła się żywa, 5,7 w skali Apgar, nie od razu mogła ją zobaczyć. Jakiś stażysta obiecał, że może wieczorem zaprowadzi. Później, że może rano.
Martynka żyła 10 dni.
- 17 stycznia, w dzień moich urodzin, ochrzciliśmy ją z wody, ja i mąż, bez księdza. To było intymne, nasze.
Ale nawet wtedy nie mogli córeczki wziąć na ręce (rurki, czujki, respirator, inkubator).
- Dziesiątego dnia powiedziałam: Martynko, jeśli nie masz siły tu zostać, mama się nie pogniewa.
Zrządzenie losu, że dyżur akurat miała pani Ela, która obiecała, że w razie czego natychmiast da znać. Zadzwoniła, pozwoliła wziąć Martynkę na ręce. - Dopiero wtedy, kiedy już nie żyła, mogłam ją przytulić. Nie wiedziałam, jak długo wypada? Czy zaraz ktoś przyjdzie mi ją zabrać? Przy mnie stały mamy ze swoimi żywymi dziećmi, a ja sobie uświadomiłam, że nawet nie poznałam zapachu córki, nigdy jej nie wykąpałam, nie ubrałam. Chciałam płakać i płakać. Żeby mi tylko pozwolili, choćby w brudowniku, bez świadków.Ania Bieniasz, studentka piątego roku administracji, urodziła w 26 tygodniu. Jaś miał 33 centymetry, niecały kilogram wagi. Żył cztery dni. Mąż nosił lekarkom słodycze, żeby tylko miały siły ratować dziecko. - Będę Jaśka zabierał w góry - planował. Nie mówił Ani o wszystkich wylewach, jakie Jasiu przeszedł. Ostatniego dnia - wylew czwartego i drugiego stopnia. Poprosili szpital, żeby nie było sekcji. W sklepie wybrali najmniejszy z kaftaników: biały w zielone smoczki.

Po stracie

Osierocone matki:

- We wtorek bardzo się przestraszyłam, gdy zaczęłam krwawić. Byłam wtedy w 11 tygodniu ciąży. Nic mnie nie bolało, ale pojechałam do lekarza to sprawdzić. Myślałam, że każe mi leżeć. Niestety pani doktor pisząc coś na komputerze, nie patrząc na mnie poinformowała, że dziecko nie żyje od trzech tygodni... mówiła mi o tym, jakbym miała uczulenie... nie mogę pochować mojego dziecka, pożegnać się z nim. Wiem, że w szpitalu wrzucili go w różowy worek.

- Ja swojego Szymusia urodziłam w 17 tygodniu... Na szczęście trafiłam na wspaniałego lekarza i położną, ale to inny wątek. Postanowiłam swojego Synka pochować i tu zaczęły się schody. Przez dwa dni mój mąż chodził od zakładu do zakładu i wszędzie dowiadywał się, że takich dzieci się nie chowa, że nie wolno, że nie ma takiego prawa. Ewentualnie możemy pochować w cudzym grobie. Ja się jednak uparłam i wykonałam kilka telefonów, w tym do księdza powołując się na ustawę stwierdzającą, że dziecko jest osobą ludzką od urodzenia, wreszcie dopięłam swego. W szpitalu wydano mi dokument stwierdzający urodzenie i śmierć mojego dziecka, z nim udałam się do zakładu pogrzebowego. Tylko zasiłku nie dostaliśmy, więc pochowaliśmy Synka na własny koszt...

- ...straciłam mojego Antosia w 19 tygodniu ciąży, niestety po tym jak go urodziłam, lekarz nie pozwolił mi go zobaczyć, choć podobno mam do tego prawo. Odebrałam swojego maleńkiego synka ze szpitala i pochowałam w grobie rodzinnym z moimi dziadkami, niestety nikt ze szpitala nie wydał mi żadnych dokumentów, stwierdzających jego urodzenie i śmierć, więc pogrzeb odbył się tylko w obecności mojej i męża....

- Urodziłam córeczkę wiedząc, że umrze zaraz po porodzie. Nie chciałam jej pochować... będę ją zawsze kochać, zawsze pamiętać, ale perspektywa chodzenia do niej na cmentarz - to mnie przerastało psychicznie... W kancelarii szpitala musieliśmy z mężem napisać podanie z uzasadnieniem, dlaczego nie chcemy robić pogrzebu i zabierać ciała dziecka... Nie byłam w stanie utrzymać długopisu w ręku... Nie chciałam i do dziś nie chcę wiedzieć, gdzie pochowane jest moje dziecko.

- ...Niby lekarz zapewniał, że jego szczątki zostaną spalone, ale lekarka tuż przed łyżeczkowaniem powiedziała mi, że "wie pani, na tym etapie ciąży to jeszcze nie dziecko"... Stawiam świeczki na grobie zmarłej w niemowlęctwie siostry mojego męża i trochę mi to pomaga. Najbardziej co mnie boli to nieobecność moich straconych dzieci dla otoczenia. "Nie ma grobu, nie ma dziecka, nie ma problemu"...

Z forum: www.poronienie.pl

Kamila: - Trzymałam w rękach moją córeczkę i nie mogłam uwierzyć. Była taka cieplutka.
Później do Kamili przyszła pielęgniarka środowiskowa, chciała być miła. - Pani jest stworzona do porodów - powiedziała. I jeszcze, że stworzona jest do błękitów. Powinna przestać nosić się na czarno, bo to nietwarzowe. - Blondynkom zdecydowanie ładniej jest w niebieskim.
Kamila nie chciała niebieskiego. Chciała mieć czas na żałobę po córeńce, na pochowanie swoich marzeń o niej. Poszła do psychologa. Ale to nic nie dało. Pani psycholog wszystko wiedziała lepiej od Kamili, choć sama nigdy nie straciła dziecka.
- Kończyła za mnie każdą myśl. To było wkurzające.

Na pomysł skupienia rodziców cierpiących po stracie dziecka wpadły warszawianki, zaczęły pisać na forum www.poronienie.pl, później zaczęły się spotykać. Matki osierocone, niepogodzone. Agnieszka Kaluga jeździła do nich ze swojego Swarzędza, bo aż tyle to dla niej znaczyło, że się rozumieją, mogą pobyć razem (wtedy zdały sobie sprawę, jak ich jest dużo - co roku w Polsce ciążę traci 40 tysięcy kobiet, 2 tysiące rodzi martwe dzieci).

Internet pełen jest rozpaczliwych wpisów:

Moja fasolka umarła - informuje Cate. - Nazwałam ją fasolką w zeszłym tygodniu, kiedy po raz pierwszy miałam USG. Niestety, dzisiaj będą mnie "czyścić" - diagnoza - ciąża obumarła. Wychodzę z domu o 13.00. Teraz pakuję ostatnie rzeczy. Czy ten zabieg boli?

Kasia B. dwa miesiące po stracie dziecka: ...wysłałam latawiec do nieba. Napisałam na tym latawcu kilka słów, które chciałam mojemu bebiczkowi powiedzieć, no i wysłaliśmy go - ja i mąż - w niebo, na bardzo długiej lince...

Gdy uświadomiły sobie, jak wiele jest osieroconych rodziców, uświadomiły też sobie, jak wszyscy oni byli do tej pory bezradni, nieprzygotowani na najgorsze. W myśl obowiązujących przepisów rodzicom nie można odmówić wydania ciała i pochowania dziecka, bez względu na wagę czy czas, jaki trwała ciąża. A jednak czasami trzeba toczyć walkę. Lekarze mówią: to jeszcze nie dziecko. W statystykę szpitalną wpisują matkę: pacjentka ginekologiczna. A dziecko? Nie ma. Jest ciąża obumarła. Albo: poronienie, zabieg. Abrazja. Usunięcie resztek. Wyskrobiny z jamy macicy. Tego - jak twierdzą czasami w szpitalach - nie trzeba zgłaszać w Urzędzie Stanu Cywilnego. Bywa nawet i tak, że mama, wychodząc ze szpitala dostaje maleńkie ciałko, a nie dostaje dokumentów, które pozwoliłyby urzędowo uznać, że oto właśnie jest dziecko. Urodziło się i zmarło.

Rodzice Adasia (opisali swoje przejścia na forum www.poronienie.pl), walczyli przez trzy miesiące, słali listy do szpitala, ministra zdrowia, rzecznika praw dziecka. Adaś urodził się w 22 tygodniu ciąży, żył minutę. Został ochrzczony i nazwany imieniem, którego nie wybrali rodzice, bo nikt ich o nic nie pytał. - W szpitalu powiedziano nam, że możemy zabrać ciało dziecka i pochować - wspominają. Na cmentarzu nikt nie robił problemu, że przychodzą z zaświadczeniem od lekarza. Zaprzyjaźniony ksiądz uprzedził: nie będzie pogrzebu, może być pokropek. Mówili: najważniejsze, że nasz synek ma grób. I miał. Choć oni nie mieli ani jego aktu urodzenia, ani aktu zgonu. Szpital nie chciał wydać dokumentacji dziecka, powoływał się na rozporządzenie sprzed 11 lat: "urodzenia poniżej ukończonego 22 tygodnia ciąży, wagi 500 g i długości ciała 25 cm nie są ujmowane w statystyce".

Trzeba było rzecznika i ministerstwa zdrowia, żeby szpital w końcu uznał, że Adaś urodził się i zmarł, dzięki czemu można było Adasia zarejestrować.

W lutym tego roku najbardziej aktywne matki skrzyknęły się i przy mazowieckim Towarzystwie Przyjaciół Dzieci założyły DLACZEGO? - Organizację rodziców po stracie oraz rodziców dzieci chorych.
Mają swoją niezależną stronę internetową (www.dlaczego.org.pl), mają swoje historie do opisania.

Agnieszka Kaluga, która straciła Martynkę, stara się pomagać innym. Namawia, żeby spotykać się nie tylko na internetowym forum. Wyjeżdża ze swojego Swarzędza do Poznania, wyciąga osierocone mamy z domów, niech nie siedzą, nie słuchają tej ciszy (mąż nie chce wracać do tematu, rodzice nie pytają, bo boją się, że urażą, znajomi nie wiedzą, co powiedzieć. I to może lepiej, niżby mieli trajkotać o wzięciu się w garść, o tym, że nie można w kółko rozpamiętywać, że czas najlepszym lekarstwem, że trzeba pomyśleć o nowej ciąży).

- W sobotę spotykamy się z dziewczynami w kawiarni, wpadnij - mówi Agnieszka Kaluga.
Siedzimy: Agnieszka, dwie Magdy, Ania, Kamila (naprawdę ładnie jej w tym fioletowym szalu). - Gdy mogę opowiadać o mojej Weroniczce, czuję się lekko - mówi Kamila. Żałuje, że nie ma zdjęcia córki. Teraz by nie musiała składać jej z kawałków pamięci.
Ania też żałuje, że nie zrobiła zdjęcia Jasiowi.
Agnieszka, która, na szczęście, ma po swojej Martynce skrzynkę pamiątek, i tak najbardziej cierpi z braku tej małej białej skarpetki z kropelką krwi. Dlaczego pielęgniarki ją wyrzuciły? - Myślałam, że jak przyjdzie pierwsza rocznica urodzin i śmierci córeczki, to tego nie przeżyję.

Ale znajomi z Irlandii okazali się wybawieniem, zaprosili Kalugów. - I tę pierwszą rocznicę spędziliśmy w niebie, blisko Martynki. Lecieliśmy akurat z Amsterdamu do Belfastu.
Ania: - Mąż obiecał Jaśkowi, że będą razem chodzić po górach. Przeżyj synku - mówił - a zabiorę cię na Mount Blanc. Teraz mówi, że zabierze ze sobą królika Hieronima, jedyną zabawkę, jaką mamy po Jaśku.
- Niech wniesie Hieronima na szczyt i zostawi Jaśkowi - podpowiadamy.
- Ale wcześniej zróbcie Hieronimowi zdjęcie.

Wstążki różowe, błękitne
W USA 15 października jest Dniem Pamięci Dzieci Nienarodzonych i Zmarłych - wtedy na znak solidarności z osieroconymi rodzicami wszyscy przypinają sobie różowo-błękitne wstążeczki. W Polsce z inicjatywy organizacji "Dlaczego?" jutro w kościołach odbędą się msze w intencji dzieci i rodziców.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska