- Nie miałem domu, rodziców, nikogo, kto by się o mnie troszczył. Wychowała mnie ulica, na którą trafiłem jako 5-letnie dziecko. Tam mieszkałem i zarabiałem na życie. Pokazywałem akrobacje, kradłem, piłem benzynę, żeby się rozgrzać. Otaczali mnie tacy sami chłopcy jak ja: bez tożsamości, bez dobrych wspomnień... Pamiętam ich twarze, cierpienie... - opowiada 16-letni Ivan z Ugandy.
Ivan miał szczęście, bo w pewnym momencie swojego życia trafił do salezjańskiej placówki misyjnej Children and Life Mission (CALM) w Namugongo. Jego los się odmienił.
Ivan jest jednym z piętnastu chłopców ulicy z Namugongo, których Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie zaprosił na miesiąc do Polski.
Ugandyjczycy zatrzymali się w Różanym Stoku koło Dąbrowy Białostockiej, gdzie działa prowadzony przez salezjanów ośrodek wychowawczy. Goście z Afryki, razem ze swoimi rówieśnikami z miejscowej placówki, przygotowali spektakl, z którym wyruszyli na tournée po całej Polsce (byli już na Wybrzeżu, przed nimi m.in. Częstochowa i Katowice).
Urodzeni akrobaci
- To niesamowicie zdolni ludzie. Są urodzonymi akrobatami! Nigdy nie pokazują po sobie zmęczenia. I jeszcze ten uśmiech, który praktycznie nie znika z twarzy chłopaków. Kiedy się na nich patrzy, aż trudno uwierzyć, że przeszli w życiu więcej niż niejeden dorosły. Oni pokazują, jak czerpać radość z każdej chwili. Jestem pod wrażeniem - przyznaje Krzysztof Kiziewicz, producent spektaklu "Ugryziona Pietruszka", który powstał w Różanymstoku. Pobyt Ugandyjczyków w Polsce nie ogranicza się jednak do prac nad spektaklem.
Chłopcy są objęci salezjańskim programem "Adopcja na odległość" i oto mają okazję osobiście podziękować swoim polskim darczyńcom za okazaną pomoc materialną, dzięki której mogą się uczyć - mówi salezjanin ks. Henryk Juszczyk, misjonarz, który pracował w tym afrykańskim kraju przez siedem lat.
Wielka przygoda
Grupa przyleciała do Polski pod koniec kwietnia. To chłopcy w wieku od 13 do 17 lat. Wszyscy są wychowankami salezjańskiej placówki misyjnej CALM w Namugongo, prowadzonej przez ks. Ryszarda Józwiaka. W tym ugandyjskim ośrodku przebywa 130 osób w wieku 6-17 lat. Większość z nich to sieroty, które przez dłuższy czas mieszkały na ulicy. Patrick, Moses, Musisi, Ivan, Gabriel, Richard, Edwin, James...
130 historii o dzieciach, które utraciły bliskich, zanim nauczyły się mówić, chodzić, żyć... - Wychowała ich ulica, przygarnęła misja. Chłopcy dostali szansę na lepsze życie. Pobyt w CALM to gwarancja dachu nad głową, przyjacielskiej dłoni, ciepłych posiłków i możliwość uczęszczania do szkoły. Każdy, kto poznał tych chłopców, wie, jak bardzo chcą się uczyć - tłumaczy ks. Henryk Juszczyk. - W Ugandzie za naukę w szkole trzeba płacić. Nic więc dziwnego, że do podstawówki uczęszcza zaledwie połowa maluchów, do szkół średnich tylko co piąte dziecko.
- Nasze klasy liczą po 130 uczniów, a pomimo to na lekcjach prowadzonych w ugandyjskich szkołach jest znacznie ciszej niż w Polsce, gdzie nauczyciel pracuje z 30-osobowymi grupami - zauważyli chłopcy, dla których pobyt w Polsce jest wielką przygodą: - Mieszkacie w pięknym kraju, podkreślają chłopcy. Wszystko nam się tu podoba...
Zamiast obiadu - herbata
Ugandyjczycy są mile zaskoczeni, kiedy Polacy przekazują im jakieś podarunki, organizują darmowe zwiedzanie muzeów. Dla nich Polska to inny świat, zupełnie różny od tego, który znali do tej pory - mówi ks. Henryk Juszczyk.
- U was nie brakuje jedzenia, a w naszym kraju ludzie żyjący na ulicy jedzą jeden posiłek w ciągu dnia. Często jest to tylko herbata - opowiadają chłopcy.
"Afryka jest jak sen. Rzeczywistość tutejsza to jakby cofnąć czas do początku XX wieku - odświętne ubrania zakładane przez chłopców tylko na msze, bose stopy nawet w zimny i deszczowy dzień, piłki ze szmat i sznurka, śpiew i ogólna radość z najdrobniejszych rzeczy - słów, pozdrowień, uśmiechów, pogłaskania po głowie" - pisze w swoim pamiętniku wolontariuszka Małgorzata Łokaj.
Pomóc przez adopcję
Gdyby nie CALM, chłopcy nie mogliby się uczyć, bawić, dążyć do realizacji marzeń. A najczęściej wymieniane przez nich zawody to: lekarz, budowniczy, pilot. Niektórzy widzą siebie w roli księdza. Żeby te marzenia spełnić, potrzebne są szkoły z prawdziwego zdarzenia. Im więcej takich placówek, tym większa szansa na zmianę losu dzieci, które dzisiaj są jeszcze na ulicy.
- Dlatego proponujemy wszystkim chętnym włączenie się do salezjańskiego programu "Adopcja na odległość". Polega on na tym, że przekazuje się pieniądze na edukację wybranego dziecka - wyjaśnia ks. Henryk Juszczyk. Koszt rocznej nauki ucznia w Ugandzie to 400 zł.
Wczoraj przyjechali do Bydgoszczy
Ivan, Moses, Richard... Cała piętnastka czarnoskórych chłopców z Ugandy przyjechała wczoraj do Bydgoszczy. Ich akrobatyczne popisy mogli podziwiać uczniowie z zespołu szkół salezjańskich. I trzeba przyznać, byli pod wrażeniem.
I nic dziwnego. Ciała chłopców z Ugandy wymykały się wszelkim prawom fizyki, zdawały się nie podlegać grawitacji, nie mieć kości, kręgosłupa. Byli jak z plasteliny, jak z gumy.
Ale od początku.
Czwartek, godzina 11. Bydgoskie Collegium Salesianum, sala gimnastyczna. Są tu uczniowie "podstawówki", gimnazjum, liceum. Nauczyciele i zaproszeni goście.
Godz. 11 z minutami. Na scenę wychodzi Joseph, czarnoskory wychowawca młodych akrobatów. Najpierw pyta, jak po polsku brzmi zdanie: "Jezus mnie kocha". Po chwili mówi, jak te same słowa brzmią w jego języku. Młodzież powtarza. Po co? By wspólnie z Josphem śpiewać, by wspólnie tańczyć. Ale, uwaga, to tylko rozgrzewka.
Za chwilę ks. Ryszard, misjonarz, opowie jak wygląd życie w Ugandzie.
Za chwilę na scenie pokażą się czarnoskórzy akrobaci, i za chwilę będą wyczyniać takie cuda, że trudno będzie je opisać słowami.
Te wszystkie salta, skoki, węże, mostki, piramidy, wykrętasy, wygibasy. Kocie ruchy, zręczność pantery. I zero zmęczenia. I ciągle uśmiech na twarzy, i radosne ogniki w oczach, i ciągła chęć do zabawy. Po prostu - popisy czarodziejskie, nie do powtórzenia przez zwykłego człowieka.
Koniec, dziękujemy.
Oklaski, owacje.
W górę - zamiast serpentyn - lecą kurtki, swetry, bluzy.
- Wszystko nam się podobało, wszystko: potrafią robić takie rzeczy, o których nam się nawet nie śniło - mówi licealistka Krysia Michalik z IIb, a jej koleżanka Ania Jastrzemska z IIa, dodaje: - I są tacy radośni, ufni, otwarci, szczerzy.
Chłopcy schodzą ze sceny do uczniów, wyciągają ręce na przywitanie, poklepują po plecach. Proszą o adresy. Lucyna Strańc, Adrianna Szulc, Martyna Szafrańska i Nicole Piotrowska wpisują swoje imiona i maile do specjalnego zeszytu, który podał im jeden z Ugandyjczyków. - Przystojni, prawda? I tacy mili - śmieją się gimnazjalistki i obiecują chłopcu, że będą pisać. Chłopiec jest szczęśliwy.
Szczęśliwy jest też dyrektor Collegium Salesianum - ksiądz Stefan Makuracki: - Słyszałem o występach tych chłopców, ale nie przypuszczałem... Tak, jestem pod wielkim wrażeniem ich występu.
A co z tego spotkania mogą wynieść uczniowie? - To dla nich wyjątkowe doświadczenie: inna kultura, inny kolor skóry, inne podejście do życia - tłumaczy ks. Makuracki. - Czasami takie jedno spotkanie jest więcej warte niż wiele lekcji. Proszę mi wierzyć.
Wierzymy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Andrzej Piaseczny przeszedł operację? Wygląda na to, że chciał ukryć opatrunki...
- Kim jest córka Kowalewskiego? Gabriela idzie w ślady rodziców. Będzie wielką gwiazdą?
- Nowe wieści o tajemniczym ojcu dziecka Tomaszewskiej. Wygadała się bliska osoba
- Wszyscy patrzyli na wyeksponowane krągłości Romanowskiej. Projektant gwiazd ocenia