Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ramię w ramię

Joanna Grzegorzewska
Grzegorz wybrał kabel, Ryszard - sznur od bielizny. W gazetach ukazały się krótkie notatki: "we wsi Ostrowite, powiat rypiński, powiesili się ojciec i syn".

     Samobójców znalazła rodzina. W niedzielę, 15 maja. Obaj powiesili się na tej samej belce, w tej samej stodole. Ramię przy ramieniu, głowa przy głowie.
     Nie zdążył zrobić kraniku w ogrodzie
     
Mieszkańcy wsi byli zaskoczeni, bo gdyby jeszcze jeden, ale dwóch naraz? - Umówili się, czy jak? - pytali siebie nawzajem.
     Wstrząśnięci byli policjanci. Kiedyś co prawda w innej wsi, w Kowalkach, powiesiło się dwóch mężczyzn jednocześnie, ale oni założyli pętlę na szyję pod wpływem alkoholu. I nikt się temu nie dziwił nawet, bo kolegami od kielicha byli od lat. A tu? A tu zobaczyli ojca i syna. Ludzi, którzy nie mieli żadnych zatargów z prawem, z sąsiadami; ludzi normalnych i we wsi szanowanych. Alkohol? Zmarli nie byli abstynentami, ale w dniu śmierci nie pili wcale.
     - Z biedy tego też nie zrobili. Ryszard, czyli ojciec, jakby emeryt, ale kiedyś gospodarzem był. Dom mają ładny, na nowo pobudowany, staw z rybami, pola - w sumie z osiem hektarów - _mówią sąsiedzi.
     - _I Grześ miał dobrą pracę w cukrowni, bo za hydraulika robił. Dobrze mu się wiodło. Samochód miał, jeździł na dyskoteki. O długi też tu chyba nie chodziło - _dodają inni.
     Więc o co? Nie wiedzą, za bardzo nie chcą gdybać, a o zmarłych mówią tylko w superlatywach. O starszym Kwiatkowskim, że wesoły, że z każdym miał czas porozmawiać, pożartować. A o młodszym, że spokojniejszy niż ojciec, że bardziej uległy, grzeczny, wysoki, przystojny. I wszystkim we wsi pomagał. U jednej kobiety był miesiąc temu rurę w łazience naprawić, u drugiej - jakoś tak na początku maja - zlewozmywak poprawić. A z przechodzącym właśnie teraz przez drogę mężczyzną umawiał się na robienie kranika w ogrodzie. Nie zdążył.
     Nie odpowiedział na SMS-a
     
- _Nic nie wskazywało na to, że coś takiego się stanie, nic
- mówią ludzie. I przypominają sobie, że widzieli roześmianego Grzegorza w piątek, w drodze z pracy do domu. Że po południu jechał gdzieś swoim polonezem. Że odwoził koleżankę do domu, że jadł u niej obiad. A ona później powie, że umówili się na następny dzień, na sobotę. Że w piątek wieczorem, po dwudziestej, wysłała mu SMS-a, a Grzegorz...
     A Grzegorz już nie odpowiedział.
     Przypominają sobie też, że Ryszarda Kwiatkowskiego widzieli jeszcze dzień później, w sobotę. Że rano był na cmentarzu, później w sklepie, że kupił olej, wrócił do domu i znowu - przed południem - pojechał na cmentarz, wrócił i... I na tym koniec.
     Dlatego w niedzielę, kiedy przed dom Kwiatkowskich przyjechała policja i karetka na sygnale, nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało. I w pierwszej chwili byli pewni, że syn i ojciec powiesili się jednocześnie, że chyba z tym samobójstwem się umówili. Gdy jednak zaczynali sobie przypominać wszystko, kiedy zaczęli opowiadać, kto kogo widział i kiedy, kiedy okazało się, że starszy Kwiatkowski...
     - Tatuś przygotował dokumenty, akty notarialne, dowód osobisty, nawet ostatni odcinek renty. Położył wszystko równiutko - o tu - na stole - _pokazuje Danuta Grabowska, siostra Grzegorza, córka Ryszarda, 49-letnia matka dwójki dzieci (od "tamtej" niedzieli prawie nic nie je, już schudła z pięć kilogramów). - Przygotował nawet czarny garnitur, ubranie, w którym miałam go położyć do trumny... - Danuta nie może dalej mówić, płacze. Po chwili: - Listu tylko z wyjaśnieniami żadnego nie napisał. Żadnego.
     I po tym odkryciu właśnie, po połączeniu faktów, ludzie we wsi są pewni, że Grzegorz odebrał sobie życie pierwszy, że Ryszard Kwiatkowski nic o jego zamiarze nie wiedział, a kiedy już dokonał makabrycznego znaleziska: "załamał się i zrobił to samo".
     - _Nie ma innego wytłumaczenia - _wzdycha szwagier Ryszarda Kwiatkowskiego - Andrzej.
     Psy nie szczekały, w bezruchu siedziały
     
Mężczyzna wzdycha i otrząsa się na wspomnienie stodoły, w której właśnie on - Andrzej Roskowski - znalazł wisielców. I to przez przypadek. Roskowski mieszka przecież nie tu w Ostrowitem, lecz pod Brodnicą, we wsi Kruszynki (dzisiaj jest tu, żeby - na prośbę Danusi - ryby ze stawu wyłapać). - _Umówiliśmy się na niedzielę. Zadzwoniłem więc w sobotę, żeby dogadać szczegóły. Nikt nie odbierał. Dzwoniłem jeszcze kilka razy - do godziny 22 - i dalej nic. Zaniepokoiłem się, bo to nie było w ich zwyczaju.

     Roskowski przyjechał więc do Ostrowitego w niedzielę rano, przed ósmą. Cicho było, wszystko pozamykane. Pokręcił się po podwórku, przeszedł obok stodoły i... I wrócił do domu. - Początkowo myślałem, że poszli do kościoła, ale później... Coś było nie tak! Psy na mnie nie szczekały, siedziały tylko cichutko pod tą stodołą, w bezruchu. Wziąłem więc ze sobą siostrzeńca, dla bezpieczeństwa, i wróciłem. Zajrzał do garażu, a tam - samochód Grzesia. Dom zamknięty, ciemno. Wszystko pozamykane na cztery spusty. Wszystko, oprócz stodoły. - Zauważyłem, że zasuwka jest opuszczona. Wszedłem więc i włos zjeżył mi się na głowie. Grześ i Rysiu wisieli obok siebie, nogami dotykali betonu... Uciekłem. _Policja wpisze później do akt: 43-letni Grzegorz Kwiatkowski popełnił samobójstwo 13 maja, w piątek, około godziny 20; 70-letni Ryszard Kwiatkowski 14 maja, w sobotę, po godzinie 12; przyczyna samobójstwa - nieznana; ponad wszelką wątpliwość wyklucza się udział osób trzecich.
     Ludzie we wsi mówią, że pewnie wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby żyła matka Grzegorza, gdyby ojciec i syn nie mieszkali sami, gdyby Grześ - kilka lat temu - nie chował swojej miłości do grobu, gdyby się ożenił.
     Kupił firanki, zrobił galaretkę
     
- Miał Grześ kilka lat temu swoją wielką miłość. Mieli się pobrać, ale dziewczyna umarła. Miała raka. A od śmierci mamy nie minęło nawet dziesięć miesięcy. I to też był rak - Danuta opowiada z trudem. - _Tatuś bardzo ją kochał, codziennie jeździł na cmentarz...
     _Pokój Ryszarda. Stół, szafa, koronkowe serwetki. Nad komodą zdjęcie mamy, po bokach ustawione sztuczne kwiaty, figurka Najświętszej Panienki, krzyż. - _Chyba się do niej modlił, bo po robiłby taki ołtarzyk?
- uśmiecha się przez łzy. - Najpierw mama, później Grześ - tato tego nie wytrzymał. A może nie mógł inaczej postąpić? Może czuł się winny? A mój braciszek? Rozmawiałam z nim w poniedziałek, mówił, że wszystko w porządku... Nie, nie. To nie mogło być zaplanowane. To musiał być impuls. Coś się musiało stać.
     Bo czy ktoś, kto kupuje nowe firanki, zasłony, meble, odmalowuje swój pokój, remontuje kolejny, to czy taka osoba planuje samobójstwo? Proszę bardzo, pokój Grzesia: jasne mebelki, bielutkie firaneczki, kanapa przykryta kapą. Czyściutko. Ascetycznie wręcz. Drugi pokój wybielony, jeszcze bez mebli. Czy ktoś remontuje pokoje, kiedy chce umrzeć? - pyta kolejny raz Danuta. - Planuje? Chyba nie.
     Kuchnia, łazienka - czysto, schludnie. Proszki do prania równo poukładane, przybory kosmetyczne, naczynia, garnki. - Radzili sobie nasi chłopcy, choć byli sami. Radzili, prawda? Jak na kawalera i wdowca, rzecz jasna - mówi Lidia Krzemińska, ciocia Danuty, siostra jej zmarłej mamy.
     - A czy ktoś, kto chce pożegnać się z życiem, robi galaretkę i ma pełną lodówkę? - Danuta pyta ciągle, jakby szukając potwierdzenia, że to wszystko było bez sensu i przez przypadek. - No i dlaczego zostawili mnie z tym wszystkim? Wszystko było przecież tak poukładane... Ona - Danuta - starsza od Grzegorza o sześć lat, mieszka pod Szczecinem, ma dwoje dzieci, dobrą pracę w garnizonie (jest kierowniczką wojskowego internatu), do Ostrowitego przyjeżdżała tylko na święta (- To przecież 300 kilometrów, a ja mam swoją rodzinę, pracę). A tu w Ostrowitem gospodarzył Grzegorz. Ojciec przepisał na niego dom i hektary. - I tak było dobrze. Ja przecież nic tu nie robiłam. A teraz, co ja zrobię z tym gospodarstwem, sprzedam? Szkoda. Siedzieć tu też nie mogę, bo praca. Sądy, sprawy spadkowe. I po co mi to? Ja nie mam na to czasu! No i co ja zrobię z gołębiami, które Grześ hodował? - _znowu płacze. - _Nie wiem, co Grzesiowi się stało. Nie wiem. To mama zawsze łagodziła konflikty... Kiedy zadzwonił Andrzej, byłam pewna, że Grześ z tatusiem się pozabijali...
     Danuta uspokaja się trochę, patrzy na zdjęcie mamy i wyrzuca z siebie: - Kłócili się, jak to młody ze starszą osobą. Grześ myślał o remoncie, rozbudowywaniu, a ojciec nie chciał niczego zmieniać. Pieklił się, że jeszcze nie umarł, a Grześ chce wszystko burzyć, przebudowywać. Pewnie o to znowu poszło. A z tatą trudno było się porozumieć, zawsze musiało być na jego.
     Po chwili mówi: - Zastanawiam się tylko, kiedy tatuś znalazł Grzesia. Bo... bo ja znalazłam w koszu na śmieci ości od ryby, a w sobotę tato pojechał po ten olej. Czy to możliwe, żeby tato odkrył Grzesia, zrobił sobie obiad i dopiero później się powiesił? Czy to możliwe? Chyba nie, prawda? Żaden człowiek nie mógłby tak zrobić. Żaden, prawda?
     Piąte - nie zabijaj
     
W środę, na pogrzebie było całe Ostrowite - z małymi wyjątkami. Przyjechali ludzie z okolicznych wsi, ze sto osób przyszło z samej cukrowni. - Tłum był większy, niż na procesji - opowiada mieszkanka Ostrowitego. - Pięknie było, ksiądz tak ładnie nawiązał i nie robił problemów rodzinie.
     - Nie miał innego wyjścia - _wtrąca mężczyzna w sile wieku. - _Taka jest teraz ustawa przez Kościół ustanowiona.
     - No popatrz pan, a ja myślałam, że to jego dobra wola.
     - W telewizji mówili, że wystarczy, by samobójca za życia był blisko Kościele i sprawa załatwiona.
     _Ale czy Kwiatkowscy byli blisko Kościoła? Ksiądz z Ostrowitego nie chce o tym mówić. W ogóle nie chce rozmawiać. Ludzie we wsi są za to pewni: Kwiatkowscy byli wierzący. I to bardzo. Chodzili do Kościoła w każdą niedzielę, w każde święta. - _A kiedy żyła mama, chodzili na mszę w trójkę, jeździli na odpusty
- potwierdza Danuta. - Byli tak blisko Boga... Nie rozumiem, nie rozumiem...
     - W okolicach Brodnicy też powiesiło się kilka osób - _wzdycha Roskowski.
     
- Ludzie na wsiach wieszali się i wieszać się będą. Tak jest od lat - mówią policjanci.
     - _Ale nie ma żadnego nasilenia
- zapewnia Jakub Gmiński z Komendy Powiatowej w Policji w Rypinie.
     - Nie wiem, co się z ludźmi dzieje, może to przez tą naszą biedę? - Krzemińska, ciocia Danuty, zamyśla się.
     - Ale Grzesiu i tatuś biedy tu nie mieli! Nie mieli! - Danuta wykrzykuje._
     Bez pomocy, bez wsparcia żadnego
     
- Dziwni ci mężczyźni, słabi jacyś tacy są. Zabiją się i problem z głowy. I zostawiają kobiety, matki, żony ze wszystkim na głowie. Bo co ich to obchodzi? Kobiety dadzą sobie radę, tak? - ekspedientka coraz szybciej przerzuca strony kolorowego czasopisma (ludzi akurat nie ma, nudno), żeby w końcu zamknąć je z trzaskiem. - _Bo co takie samobójstwo daje? Nic! Oprócz tego, że chłop już nie będzie musiał o nic się martwić. A kobieta będzie musiała z tym wszystkim żyć.
     I przypomina sobie, że pięć czy sześć lat temu chłop się tu w Ostrowitem w piwnicy powiesił. Bo jakieś problemy finansowe mieli, chyba. No i zostawił żonę, dzieci, wnuki. Zostawił z wielkimi problemami. Bez wsparcia żadnego. - Taką im rakietę ten kochający tatuś odpalił.
     Gdyby on zadzwonił, gdyby tu mieszkała
     
Cmentarz. Kilkadziesiąt grobów i ten jeden - największy. Grzegorz Kwiatkowski, żył lat 43, zmarł 13 maja 2005 roku. Spoczywaj w pokoju. Ryszard Kwiatkowski żył lat 70, zmarł 14 maja 2005 roku. Boże, miej go w swojej opiece. Kwiaty, znicze, wieńce z czarnymi szarfami: "Drogiemu Grzesiowi i jego ojcu - koledzy z pracy", kochanemu ojcu i bratu, dziadkowi, wujkowi - rodzina". Dwa krzyże, dwa groby, dwie tabliczki. Chociaż, nie: dwa krzyże - trzy tabliczki. Razem z synem i mężem leży tu też - pokój jej duszy - Helena Kwiatkowska, mama Danuty.
     Kilometr dalej, dziesięć domów od pierwszego sklepu, w pokoju ojca, oparta o stół ojca, wpatrzona w fotografię mamy - płacze Danuta. Płacze i zastanawia się, co by było, gdyby Grześ w piątek zadzwonił, gdyby ona zadzwoniła, gdyby tu mieszkała, gdyby mama nie umarła, gdyby Grześ miał żonę...
     Aż w końcu, zmęczona, przestaje się nad tym zastanawiać. Wzdycha tylko ciężko i wyszeptuje: - Co oni mi zrobili, co mi zrobili...
     _I zastanawia się, kiedy i ją śmierć zabierze. Bo wszyscy wiedzą, że jeśli zmarłego nie pochowa się przed niedzielą, to w ciągu roku pociągnie za sobą kogoś z rodziny. - _I tak się stało przecież. Mamusia zmarła w piątek, pogrzeb był po niedzieli. Więc zabrała nam Grzesia. Grześ nawet zginął tego samego dnia, co mama, prawda? No i teraz tato został bez pary. A przeleżał niedzielę, prawda?

     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska