O co chodzi? - Plany są takie, żeby całe nasze finanse przeszły pod Bank Gospodarstwa Krajowego - wyjaśnia Artur Kowalski, nadleśniczy w Przymuszewie, gmina Brusy. - Codziennie będziemy przelewać pieniądze na jego rachunek, a na drugi dzień występować o środku. I wiadomo, jeśli w budżecie pieniędzy nie będzie, to na przykład nie dostaniemy na odtworzenie lasu, który nam się spali...
Kowalski dodaje, że czarny scenariusz może polegać na tym, że jeśli Lasy okażą się niewydolną firmą, to trzeba będzie ją sprywatyzować. - My się nie uchylamy od pomocy budżetowi - twierdzi nadleśniczy. - Ale nie w ten sposób, bo to jest powrót do komunistycznych zasad planowania. I wystarczy rok, żeby "rozrobić" Lasy.
Nadleśniczy z Przymuszewa dodaje, że wieść roznosi się lotem błyskawicy i jego znajomi z Francji już dzwonili, czy będą mogli sobie w Polsce kupić kawałek lasu...
Co na to opozycja? - W Sejmie poniżej mnie siedzi Geniu Kłopotek - mówi Jacek Kowalik, poseł z SLD. - Mocno już dyskutowaliśmy na ten temat, z rozmów wynika, że będziemy bronili lasów jak niepodległości, ale oficjalnego stanowiska jeszcze nie ma.
- To jest wyciągnięcie ręki po zaoszczędzone przez Lasy pieniądze - oburza się Piotr Stanke z PiS. - Wiadomo, że w budżecie jest dziura, więc trzeba ją załatać. Las to nie jest coś, co powstaje w pięć minut. A jeśli z Lasów Państwowych zrobi się jednostki budżetowe, to oznacza to wstęp do prywatyzacji.
Stanke dodaje, że w Polsce gospodarka leśna jest wzorcowo prowadzona, inni biorą z niej przykład. - W środowisku leśników jest totalne oburzenie - mówi. - Byłem w szkółce pod Szczecinkiem i rozmawiałem z ludźmi z branży. Nie rozumieją tej polityki.