Miniony weekend był bardzo pracowity dla polityków prawicy. W ciągu dwóch dni powołali dwa porozumienia polityczne. Najpierw ogłoszono powstanie samorządowej koalicji Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości, w dzień później Władysław Frasyniuk, Krzysztof Piesiewicz i Artur Balazs ogłosili powołanie kolejnej koalicji, też na wybory samorządowe. Mieliśmy więc kolejny wyścig, kto szybciej i skuteczniej zjednoczy prawicę. Takich wyścigów w przeszłości było już kilka, tylko po zawodnikach z czasem słuch coraz bardziej ginie. Poza koalicjami pozostała Liga Rodzin Polskich, która ambitnie chce startować samodzielnie, bo też tak naprawdę nie ma się z kim zjednoczyć. W Lidze co polityk to skrzydło, a przynajmniej skrzydełko i dodawanie następnych uczyni całą maszynerię już zupełnie nielotną.
Jaka jest wartość ogłoszonych porozumień? Wątpliwa. Koalicja Frasyniuka i Piesiewicza na razie apeluje o jedność, co jest zajęciem coraz bardziej jałowym. Platforma i PiS wystawią wspólne listy w wyborach do sejmików wojewódzkich, częściowo uzgodniono kandydatów na prezydentów dużych miast, ale nie uzgodniono koalicji w miastach największych i najbardziej prestiżowych. Prawdziwy bój o przywództwo tej koalicji odbędzie się w Warszawie, gdzie Andrzej Olechowski, powracający najwyraźniej do czynnego życia politycznego, zmierzy się z Lechem Kaczyńskim. Dla obu ugrupowań to nie jest dobry pojedynek, bowiem już na początku wystawia nową koalicję na zaciętą rywalizację. Nie uzgodniono też kandydatów w Krakowie i wielu innych miastach. Wszystko wskazuje więc na to, że prawica może znów te wybory przegrać: zbyt duża liczba kandydatów w pierwszej turze z tej strony sceny politycznej sprawi, że już na wstępie będą mieli mniejsze szanse.
Zwłaszcza że pojawią się jeszcze kandydaci formalnie nie zrzeszeni, którzy też będą odbierać głosy głównie prawej stronie. Oto w Poznaniu zapowiedziała już swój start była minister skarbu Aldona Kamela Sowińska, która nadzwyczajnie serio potraktowała wypowiedzi polityków, że wybory samorządowe trzeba odpartyjnić i już w pierwszym zdaniu wyznała, że do żadnej partii nigdy nie należała. Pozostali ową niepartyjność potraktowali mniej poważnie i od razu wysunęli kandydatów partyjnych, co zresztą od początku było oczywiste. W demokracjach po to są partie, aby wystawiać kandydatów, bez partii nie zbuduje się demokratycznego porządku. Niepartyjność byłej pani minister nie jest więc zaletą, choć być może byłaby ona bardzo dobrym prezydentem Poznania. Pod warunkiem, że teraz zacznie zabiegać właśnie o poparcie różnych ugrupowań i zbuduje wokół siebie jakąś koalicję, która poprze ją w kampanii i na dodatek wprowadzi do rady grupę radnych, stanowiących oparcie w przyszłym rządzeniu miastem. W przeciwnym wypadku pani minister będzie jeszcze jednym skrzydełkiem walczącym ze zbyt dużą liczbą skrzydeł, skutkiem czego wszystkie zostaną ostatecznie poprzetrącane.
Skrzydła i skrzydełka
Janina Paradowska, "polityka"