Hej, dzieciaki. Te dziś dorosłe, których czas dzieciństwa przypada na lata 90., 80., 70 XX wieku. Pamiętacie, jak to było? Pamiętacie, co jedliście w dzieciństwie, co Wam smakowało, co brzydziło, czego nie można odtworzyć w dorosłym życiu, mimo prób i starań? Co jadło się w domu, u babci, w stołówkach i na mieście, gdy nie było jeszcze w Polsce barów McDonald's, zamiast coli była Polo Cocta, zamiast Cheeriosów do mleka dawało się kawałki chleba, a obiad każdy szykował w domu? Zobaczcie w naszej galerii, czy pamiętacie smak tych potraw i przeczytajcie, co się wtedy jadło.
Oto zestaw potraw, dań i produktów, za którymi sie tęskni i takich, których się nie cierpiało. Oczywiście, że to nie jest wyczerpująca lista. Jednak są rzeczy, których nie cierpiała spora grupa dzieciaków i takie, które "wszystkim" smakowały. Na dodatek wielu z tych potraw już się nie jada, odeszły w niepamięć, zastąpiły je nowe smaki. Dzieci i nastolatki z lat 20. XXI wieku będą miały już zupełnie inne wspomnienia.
Zaczynamy od jedzenia "brrr, nigdy więcej". Są tu Wasze traumy żywieniowe z dzieciństwa?
- Zupa mleczna - najbardziej znienawidzona - z kaszą, kaszą manną albo rozpaćkaną chałką
- Rosół z marchewką i grysikiem
- kawa zbożowa, często przypalona, specjalność szkolnych i kolonijnych stołówek
- przypalone mleko na ciepło z kożuchem, podawane w szkołach i na koloniach
- mleko prosto od krowy, bo zdrowe
- blok czekoladopodobny zamiast chałwy, wyroby czekoladopodobne zamiast czekolady
- wątróbka na obiad (chyba do dziś nie lubi jej żadne dziecko, choć jest taka zdrowa)
- Rozpaćkany szpinak albo buraczki jako warzywa do obiadu
- zupa owocowa z makaronem
- Czekoladę robioną z gorzkiego kakao i mleka w proszku robiła w wakacje dla mnie i kuzynów nasza babcia - wspomina pani Magda, rocznik 1973. - To był wielki blok, który każdy sobie kroił. I to akurat było pyszne, lepsze niż te czekoladopodobne wyroby!
Pamiętacie, że na wyroby czekoladopodobne mawiano: "Masy tłuste dla mas chudych"?
Fakt, 30-40 lat temu nie było takiego wyboru słodyczy, ale od czego proste składniki i pomysł. Oto kultowy deser z dzieciństwa:
- Kogel- mogel, kiedy tylko "na szybko" zachciało się w domu coś słodkiego - wspomina inna osoba, której dzieciństwo przypadło na lata 70. - Standardowy - wiadomo: po prostu jajka i cukier, ale były także liczne wariacje: z dodatkiem kakao, kawy, truskawek. A nawet dodatkiem prażonej owsianki zamiast orzechów.
Czas na smaki, które budzą sentyment. Też lubiliście jeść w dzieciństwie jeść, pić albo lizać:
- watę cukrową
- lody bambino
- chleb z cukrem i śmietaną
- gumy turbo i donaldy
- oranżadę pitą prosto z woreczka albo szklanej butelki
- Proszek witaminowy Visolvit albo Vibovit
- Nutellę z paczki z Niemiec, koniecznie wprost ze słoika
- Szynkę "Krakus" z puszki, a dokładnie - jej galaretkę
- kolorowe owocowe galaretki
- Pomidorową i pierogi, przygotowane przez babcię
- Nie cierpiałam Vibovitu ani Visolvitu - opowiada pani Magda. - Pamiętam moich kuzynów, którzy pili je z ochotą, ja nie. Świetnie pamiętam oranżadę w proszku, po której wszyscy mieli pomarańczowe palce. I tę w woreczku, zieloną lub żółtą, ze słomką. Trzeba było uważać, jak się dziurawiło róg woreczka. A lody bambino przywoził mi dziadek, który był szefem mleczarni - wspomina smaki dzieciństwa.
- Vibovit wyjadałam z saszetek, najlepszy był na sucho - wspomina osoba, której dzieciństwo przypadło z kolei na lata 80. - A Nutella w paczkach! To był rarytas, wyjadałam ją ze słoiczka razem z bratem.
W paczkach z Niemiec były też kultowe miśki Haribo, uwielbiane przez dzieci i dorosłych.
Oranżada w proszku to w ogóle był hit.
- Koniecznie wysypana z woreczka na dłoń i lizana prosto z ręki. Ach, ten kwaskowaty truskawkowy smak. Jak się splunęło, to się tak fajnie pieniła na ręce - wspomina pan Tomasz.
Zobacz koniecznie
- Pamiętam, że gdy byłem jako dziecko przeziębiony, to prosiłem zawsze o Vibovit, bo lubiłem go pić. Koniecznie smak pomarańczowy. A jak się trafił w aptece inny, to był dla mnie szok - wspomina dorosły dziś pan Kacper, którego dzieciństwo przypadło na późne lata 90. Dobrze pamięta też czerwoną, "klasyczną" oranżadę.
- Zbieraliśmy się przy osiedlowym sklepie i kupowaliśmy ją w butelce "na miejscu". Kosztowała około złotówki. Otwierało się ją, piło się na miejscu i zwracało butelkę. Staliśmy przed sklepem i piliśmy jedną w kilka osób na zasadzie "daj łyka". Zdarzało się też kupować oranżadę i iść na boisko i zawsze był strach, czy piłką nikt nie rozbije butelki, którą trzeba było oddać, bo inaczej się dopłacało - dodaje z uśmiechem.
Nie przeocz
Musisz to wiedzieć
