https://pomorska.pl
reklama

Sombrero pod dachem

TOMASZ MALINOWSKI
Piłkarze Meksyku, po bardzo nieudanym meczu z Angolą, chcieli wczoraj nie tylko zrehabilitować się w oczach blisko 100 tysięcy swoich kibiców, którzy przybyli za nimi do Niemiec. Stawka ewentualnej wygranej nad Portugalią była podwójna - gwarantowała wyjście z grupy z pierwszego miejsca i uniknięcie - najprawdopodobniej - spotkania z Argentyną.

Dochodziło właśnie południe, gdy na dworzec w Gelsenkirchen, które to miasto po kompromitacji z Ekwadorem, pamiętam jak zły szeląg, wjechały dwa pociągi. Bodajże z Berlina i Duesseldorfu.

Było na co popatrzeć

Na sąsiadujące z sobą perony wylała się fala Meksykanów. Siermiężny i szary dworzec, w mgnieniu oka, zrobił się hałaśliwy, radosny, przede wszystkim jednak zielony. Przybysze z Meksyku, znakomicie zorganizowani, zeszli do dworcowych podziemi i w specjalnie dla nich uruchomionych przechowalniach, pozostawili większe i podręczne bagaże. Kilka minut później zameldowali się w pełnym rynsztunku na przydworcowym placu. Zaczęli przygotowania do fiesty.

Było na co popatrzeć. Reprezentacyjne koszulki z nazwiskami ulubieńców to już nic nadzwyczajnego. Kobiety - z narodową flagą zwisającą u szyi lub opasująca ramię, to już trendy tych mistrzostw. Mężczyźni - w obowiązkowym i dostojnym zarazem sombrero na głowach. Ale jakim? Rondo o średnicy minimum 70 centymetrów, obowiązkowo ręcznie wyszywanym, zdobionym cekinami w rożnych odcieniach. I do tego "mundurek" - pancho, o żywych kolorach, nakładane przez głowę. Wkręciłem się w ten tłum, bo brakowało mi w tym towarzystwie osoby pośród wszystkich najważniejszej. - Jest! - krzyknąłem w sobie, bo wyłonił się z ciżby wreszcie prawdziwy Manolo. Przybrany był od stóp do głów, a sombrero - przyozdobione piłeczkami i znaczkami - podtrzymywał sznurkiem osadzonym na kościstym podbródku. No i targał, z niewielkim udziałem jakiegoś amigo, potężny bęben. Gdy przystanęli, z niewielkiego etui wyciągnął, grube jak parówka, cygaro. Zaciągnął się nim, potem mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Musiała być to zachęta do sportowego okrzyku, bo po całej okolicy rozległo się: - Mexico, Mexico. Gdy z liczną grupą dziennikarzy wyruszaliśmy autobusem, fani Meksyku, prawie jak w szyku wojskowym, maszerowali na Arena auf Schalke.

Szczęśliwy człowiek

Na boisku przykrytym, po raz pierwszy w tym turnieju, dachem inicjatywa należała już do Portugalczyków. Zaatakowali od pierwszych sekund. Była dopiero 5. minuta, jak Sabrosa pociągnął lewą stroną boiska. Lekko i swobodnie minął dwóch obrońców rywali, a gdy Marquez już szykował się do faulu taktycznego, wycofana piłka trafiła do nogi Maniche. Człowiek od czarnej roboty w ekipie brazylijskiego trenera Scolariego uderzył piłkę bez namysłu. Sanchez zareagował dopiero, gdy potrząsnęła siatką. A przecież jeszcze nie tak dawno Maniche przechodził depresję z powodu pobytu w Moskwie. Radość życia i zapewne gry przywrócił mu dopiero Roman Abramowicz, zapraszając na Stamford Bridge. Gdy Portugalczyk kątem oka zerkał na powtórkę z telebimu, zaszokowani przebiegiem wydarzeń fani ekipy "El Tri" nerwowo spoglądali w telewizory umieszczone na miejscach prasowych, gdzie pokazywano rozgrywany równolegle mecz Angola - Iran. Tam było, na szczęście, bez bramek.

Gra podopiecznym argentyńskiego trenera La Volpe wciąż się nie kleiła. Raz tylko Bravo wsadził nogę niemal w spodenki Fernando Meiry. - Ole, Ole, Ole! - zaintonowali Meksykanie, którzy trybuny "wigwamu" w Gelsenkirchen wypełnili niemal w całości. Inicjatywa nadal była pod stronie Portugalczyków. I znów Sabrosa przypomniał o sobie. W polu karnym ręką zagrał Marquez i sędzia wskazał na punkt oddalony od meksykańskiej bramki o 11 m. Sanchez próbował naśladować naszego Jerzego Dudka, ale na nic to się zdało. 0:2 przegrywali potomkowie Azteków.

Ale chóralne: - EeeeeeeGol!" przebudziło graczy Meksyku. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego najwyżej w polu karnym Portugalii wyskoczył Fonseca i strzałem głową z 5 m nie dał żadnych szans bramkarzowi Ricardo. Była 30. min gry i w pełni zasłużone trafienie dla Meksyku. Gracze "El Tri" wrócili do gry. Przed przerwą zespoły odgryzały się akcja za akcję. Bez efektów bramkowych. Ale dobra gra z obu stron podobała się kibicom. Zadowolenie wyrażali "meksykańska falą".

Nieszczęścia chodzą parami

Po zmianie stron dopiero od 50. min dwa groźne strzały oddali piłkarze Meksyku. Ale za moment mogli być w "siódmym niebie". Znów ręką w polu karnym, tyle że portugalskim, zagrał Miguel. Słowacki sędzia Michel bez wahania wskazał na "wapno", a Bravo nie zawahał się, żeby ustawić na nim piłkę. Podbiegł i huknął... w publiczność. Futbolówka poszybowała pod sam dach widowni, a zrozpaczony fan "El Tri" błyskawicznie zagarnął ją do plecaka. Cztery minuty później kolejny cios dla Meksyku. Drugą żółta kartkę, tym razem za próbę wymuszenia rzutu karnego, ujrzał Perez i powędrował do szatni.

Meksyk grał od tej pory w "10". Ale ważniejsze było to, że Angola prowadziła 1:0. Meksykanie starali się doprowadzić do wyrównania. Ale każda ich akcja, nie była starannie przygotowana, więc uspakajała portugalskie serca kibiców. Gdy w Lipsku padł wyrównujący gol, w piłkarskim namiocie w Gelsenkirchen zaczęła znów ruszyła "meksykańska fala". A jedno sombrero zawisło nawet na jednym z dźwigarów podtrzymujących dach.

Wybrane dla Ciebie

Czerwcowa waloryzacja emerytur - jest nowy wskaźnik. Tak urosną świadczenia od lipca

Czerwcowa waloryzacja emerytur - jest nowy wskaźnik. Tak urosną świadczenia od lipca

Tym osobom należy się prawie 350 złotych dodatku do emerytury. Oto zasady wypłaty

Tym osobom należy się prawie 350 złotych dodatku do emerytury. Oto zasady wypłaty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska