https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Staruszek kodeks

Izabela Dembna
Obowiązujący od blisko trzydziestu lat Kodeks pracy, mimo wielu nowelizacji, jest przeżytkiem - dowodzą pracodawcy, którzy najchętniej wysłaliby go na zasłużoną emeryturę.

     "Relikt przeszłości, nie przystający do nowych czasów", "anachroniczny", "do niczego", "cyrograf, który pracownik podpisuje z nami", "mało elastyczny, utrudniający zharmonizowanie wielkości zatrudnienia w stosunku do potrzeb przedsiębiorstwa" wreszcie "kosztowny" - takie opinie usłyszeliśmy o Kodeksie pracy. - Wiele różnych głupstw można w nim znaleźć - mówi bez ogródek przedsiębiorca z Bydgoszczy. - Choćby to, że pracownikiem jest osoba zatrudniona - nie pracująca - na podstawie umowy o pracę. Można więc dostać kwit, nic nie robić i korzystać z wielu przywilejów. Chyba nie o to chodzi.
     Na zwykłej kartce
     
W świetle obowiązującego kodeksu relacje pracodawca-pracownik przypominają raczej więzy dozgonnej wierności niż stosunek pracy. Na przykład dwukrotne zatrudnienie na czas określony powoduje automatycznie, że trzecia umowa musi być już zawarta na czas nieokreślony. Wówczas zwolnienie pracownika jest niemalże niemożliwe. - Zresztą sama procedura wypowiedzenia umowy o pracę pokazuje, która ze stron jest w uprzywilejowanej sytuacji - przekonuje prezes bydgoskiej spółki Eltor Romuald Grabsztunowicz. - Pracownik napisze na zwykłej kartce papieru, że wypowiada umowę o prace i na tym koniec. Pracodawca natomiast musi się mocno nagłówkować, jak to uzasadnić. Często jest to w ogóle niemożliwe, bo jak tu, najdelikatniej mówiąc, udowodnić, że ktoś ma dwie lewe ręce do roboty.
     Bez mocnych dowodów w postaci nagan, upomnień wręczenie wypowiedzenia znajduje finał w sądzie pracy. A tam zwykle pracodawcy skazani są na sromotną porażkę. - Nie chcę niczego sugerować, ale być może sądy są tak zaprogramowane, by tylko bronić jedną ze stron. Oczywiście pracowników - podejrzewa pracodawca z Inowrocławia. Zdarza się, że sąd zmienia nawet miejsce rozstrzygania sporu, tak by zwolniony pracownik nie musiał zbyt daleko jeździć. Do rozstrzygnięcia dochodzi po kilku rozprawach, a koszty dojazdu na nie ponosi pracodawca. Warto podkreślić, że pozywający pracownik nie ponosi żadnych kosztów, nawet gdy przegra.
     Prezes spółki giełdowej z regionu opowiada historię swej przegranej w sądzie pracy na południu Polski. - Zatrudniłem regionalnego reprezentanta handlowego, który kierował pracą pięciu przedstawicieli handlowych na tym terenie. Efekty jego działalności nie były satysfakcjonujące, dlatego zwolniłem go. Otrzymał odprawę i myślałam, że to koniec naszej znajomości. Wkrótce dowiedziałem się z pisma procesowego, że pozwał mnie do sądu o wypłatę dodatku za pracę w godzinach nadliczbowych. Nie trzeba żadnego prawnika, by stwierdzić, że Kodeks pracy nie przewiduje takiego dodatku dla osób na kierowniczych stanowiskach. Sprawa wydawała mi się oczywista. Jednak w sądzie pracownik dowodził, że nie był kierownikiem, tylko zwykłym pracownikiem, dlatego ten dodatek powinien otrzymać. No i przegrałem w pierwszej instancji.
     Stawki dla bogaczy__
     
Stawki za godziny nadliczbowe obowiązujące w polskim prawie są najwyższe na świecie. Pracownicy otwarcie przyznają, że "dobijają" sobie nimi drugą pensję.
     

  • Zgodnie z kodeksem za pracę w godzinach nadliczbowych, prócz normalnego wynagrodzenia, pracodawca musi zapłacić 50 proc. wynagrodzenia za pracę w dwóch pierwszych godzinach nadliczbowych na dobę oraz 100 proc. wynagrodzenia za pracę w dalszych oraz w nocy, niedziele i święta.
         Wysokość tych stawek odczuwa na własnej skórze wielu pracodawców, choćby właściciel niewielkiego zakładu stolarskiego w jednej z podbydgoskich gmin, który produkuje drewniane meble kuchenne - taborety, kredensy, szafki, stoły. Interes idzie coraz gorzej, bo branża meblarska w ostatnim czasie mocno podupadła. Gdy otrzymał zlecenie na dostawę mebli do stylowo urządzonych pensjonatów i hotelików w Czechach i na Słowacji, kilkunastu stolarzy pracowało w świątek, piątek i niedziele, by tylko zdążyć z terminami. Po podliczeniu wszystkich godzin nadliczbowych pracownicy wpadli w euforię, pracodawcy mina zrzedła.
         Niech płaci ZUS
         
    Każde 35 dni nieobecności pracownika z powodu choroby opłaca pracodawca, mimo że co miesiąc odprowadza za niego składkę na ubezpieczenie chorobowe do ZUS. Mało który pracownik choruje w ciągu roku dłużej niż 35 dni. Wynika z tego, że faktycznie to pracodawca opłaca jego świadczenie chorobowe. Taką sytuację pracodawcy uznają za ....chorobliwą. Wielu z nich chciałoby mieć możliwość sprawdzenia zasadności zwolnienia lekarskiego pracownika. - ZUS ma od tego swoich orzeczników, którzy jednak nie sprawdzają osób chorujących krócej niż miesiąc. A ja nie mam żadnej możliwości ustalenia czy mój pracownik leczący wrzody żołądka potrzebuje na to aż miesiąca - skarży się jeden z pracodawców.
         Za kolejny absurd obowiązującego kodeksu pracodawcy uważają konieczność udzielenia dni wolnych (dwóch lub trzech w zależności od okresu wypowiedzenia), z zachowaniem prawa do wynagrodzenia, na poszukiwanie pracy. - To może być uzasadnione w przypadku, gdy zwalnia pracodawca. Natomiast w sytuacji, gdy robi to pracownik, jest to zupełnie niedopuszczalne - uważa Kazimierz Kurkiewicz , prezes Kujawsko-Pomorskiego Związku Pracodawców i Przedsiębiorców.
         A towar gnije...
         
    Pracodawcy uważają, że obecny kodeks nie uwzględnia absolutnie możliwości dostosowania czasu pracy do potrzeb przedsiębiorstwa. - To kwestia różnego rodzaju urlopów, np. macierzyńskich czy wychowawczych. Jeśli kobieta pracująca na unikatowym stanowisku zechce z takiego urlopu korzystać, trudno tak zorganizować pracę, by zachować w strukturze to stanowisko i by nie ucierpiała na tymi działalność przedsiębiorstwa - mówi Grzegorz Dołkowski, prezes Jutrzenki z Bydgoszczy.
         Wiele przedsiębiorstw z różnych branż zatrudnia obecnie swoich przedstawicieli na terenie całego kraju. Ich pracę trudno zamknąć w sztywnych ośmiu godzinach, a jej miarą jest sprzedany towar. Jeden przedstawiciel potrzebuje na to sześciu godzin pracy, innemu mało jest dwanaście. Z dylematem jak rozliczać ich czas pracy uporało się niewielu pracodawców.
         Z podobnym problemem stykają się firmy zatrudniające kierowców. W skład ich wynagrodzenia wchodzi np. postojowe. - Nie chcę płacić za godziny przesypiane w szoferkach, podczas gdy moje owoce gniją gdzieś w Polsce. Pensja kierowców powinna być uzależniona od liczby przejechanych kilometrów i od wielkości przewiezionego towaru - postuluje przedsiębiorca handlujący warzywami i owocami.
         Zdrowy i bezpieczny
         
    Czy w Okręgowym Inspektoracie Pracy w Bydgoszczy, instytucji, która stoi na straży praworządności oraz bezpieczeństwa pracy musi być zatrudniony "behapowiec"? Tak, bo bydgoska PIP zatrudnia więcej niż 100 osób i w takim przypadku wymaga tego Kodeks pracy. - Rzeczywiście, mamy takiego pracownika, ale na jedną czwartą etatu - przyznaje okręgowy inspektor pracy w Bydgoszczy, Krzysztof Adamski. Ten przykład pokazuje, że istnienie służby bezpieczeństwa w zależności od liczby zatrudnionych jest co najmniej dyskusyjne. Wyznacznikiem powinien być raczej charakter pracy. Nikt nie ma przecież wątpliwości, że bezpieczeństwo i higiena pracy mają ogromne znaczenie w kopalniach, hutach, czy na budowach, choć niekoniecznie w biurze.
         Pracodawcy przyznają, że wypadałoby się przyjrzeć kwestii odpłatności za badania lekarskie. Ich koszt - około 50 zł - obciąża przedsiębiorców. Nikt nie neguje zasadności badań. Chodzi o to, by pracownik zatrudniający się u innego pracodawcy (na identycznych warunkach) nie musiał przeprowadzać nowych badań lekarskich, w przypadku gdy wcześniej wykonane nie straciły swojej ważności.
         Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych: - Wedle ubiegłorocznych wiosennych badań sopockiej Pracowni Badań Społecznych same zmiany w Kodeksie pracy mogą przynieść 600 tysięcy nowych miejsc pracy. Nawet jeśli uznać, że rok temu w gospodarce działo się lepiej i dziś ta liczba zmniejszyłaby się o połowę, to i tak mówimy o 300 tysiącach bezrobotnych. To oznaczałoby zmniejszenie liczby ludzi bez pracy o 10 proc. Stworzenie takiej liczby nowych miejsc pracy kosztowałoby, powiedzmy, budżet państwa 45 miliardów złotych.

  • emisja bez ograniczeń wiekowych
    Wideo

    Biznes

    Polecane oferty
    * Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
    Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska